Miejcie litość dla kinomanów

Zostały nam w Kielcach tylko dwa kina – jedno duże, piękne, kolorowe, drugie mniejsze, ale klimatyczne, z nazwą ze starych czasów. Nie powinno być źle, skoro nie dalej jak w lipcu Kielce zajęły piąte miejsce w rankingu imprezowych miast magazynu „Men’s Health”. Autorzy listy brali pod uwagę m.in. liczbę miejsc w kinach na 1000 mieszkańców.Czy na pewno nie jest źle? Repertuar bogaty, kolorowy. Szkoda tylko, że przeznaczony trochę dla przeciętnego widza. A jak coś jest dla człowieka statystycznego, to nie jest tak naprawdę dla wielu. Wierzę i nigdy wierzyć nie przestanę, że w Kielcach jest spora grupa ludzi, którzy kochają kino ambitne, inne, dziwne, mniej popularne, a nie amerykańską sieczkę.

Czy nasze dwa rodzynki proponują dla nich coś ciekawego? A i owszem, szanowni czytelnicy. Mamy aż DWIE możliwości zapoznania się z tą inną kinematografią, z filmami, które weszły na polskie ekrany trochę dawniej niż tydzień, dwa, czy miesiąc temu. Niekasowe obrazy puszczane są raz w tygodniu w czwartek i to w obu kinach prawie równocześnie. Biada temu, co chciałby zapoznać się z propozycjami obu kin. Bo powtórek nie ma. Najczęściej jest to jeden, no może dwa seanse. Może studenci i uczniowie, jeśli zdecydują się na wagary, mogą sobie zaplanować filmowy program na czwartek. Jeśli człowiek pracuje, a wierzę, że tacy też chodzą do kina, to nie ma szans obejrzeć wszystkiego. Nawet jeśli ma szybki samochód, aby przemieścić się błyskawicznie z jednej sali kinowej do drugiej.

No cóż – życie to sztuka wyborów i widocznie pracownicy czy właściciele kin uznają, że jak ktoś ma tak bardzo wysmakowany (czytaj chyba wydumany) gust, aby oglądać „inne” kino, to z pewnością będzie wiedział, co wybrać, i nie będzie mu smutno, że w ten czwartek siedzi w jednym, a nie w tym drugim kinie. Może to i metoda.

Są jeszcze pojawiające się jak meteory „Pociągi do kina…”. Tylko kto wysiedzi na pierwszej części „Królestwa”, gdy początek seansu zaplanowano na godzinę 21? Znowu: tylko studenci i młodzież. Byłam na obu częściach „Królestwa”, spędziłam upojną sobotę z arcydziełem Larsa w warszawskim „Muranowie”, ale swą przygodę z upiornym szpitalem rozpoczęłam przed południem…

Widziałam wiele ciekawych przeglądów, interesujących kin, które proponują swoim widzom ciekawe, niezbyt popularne filmy i … jakoś istnieją. Wystarczy odrobina wyobraźni, ciekawych pomysłów, kontaktów z interesującymi dystrybutorami, czy organizatorami przeglądów. Jeśli trudno jest samemu coś wymyśleć, zawsze można podeprzeć się werdyktem publiczności jednej, czy drugiej filmowej imprezy. Tylko ważne, aby nie czekać z prezentacjami filmów przez lata, aż film opatrzy się już wszystkim posiadaczom kina domowego, DVD czy innych diabelskich maszyn. Nie czekać, aż o filmie zapomną już wszyscy, którzy go widzieli w kinach. Wykorzystywać moment, gdy o obrazie jest głośno w prasie, telewizyjnych i radiowych programach kulturalnych. Ale – na Boga – nie tylko o tych amerykańskich.

Może pora przestać chwalić się, że jakaś superprodukcja wchodzi do kieleckiego kina w dzień premiery? Postawmy na kino inne, na przykład europejskie i tym się chwalmy i te filmy wprowadzajmy od razu. Na początek może być jeden w miesiącu. Przez ekrany obu kin przemykają nieśmiało, zawstydzone chyba swoją „niekasowością” ciekawe filmy, wymieniłabym ich sporo: „5×2”, „Jedwabna opowieść”, „Jeden dzień w Europie”, ale co najmniej w kilka miesięcy po premierze. Mam dość zażenowania, gdy odpowiadam gościowi z Dużego Miasta, który w Kielcach chce iść do kina na jakiś konkretny film, że nie mam pojęcia, kiedy, i czy w ogóle ten film pojawi się na kieleckich ekranach. Ciągle są przecież filmy, które nigdy nie docierają do naszego grodu.

Czy przy siedmiu salach w jednym i dwóch salach w drugim kinie naprawdę nie da się wygospodarować jednej sali na to inne, mniej popularne kino, kino niepachnące colą i pop-cornem? Pewnie by się dało. Jest tylu fajnych dystrybutorów, sprowadzających ciekawe filmy. Jest tyle programów, patronatów, pomysłów, a u nas rządzi „objazdowe” kino, kopie puszczane w krwioobieg kin drugiego sortu, których nie stać na samodzielne poszukiwania i starania o sprowadzenie kolejnych filmów.

Czy naprawdę o tym decyduje tylko kasa i małe wpływy z biletów? Czy to się naprawdę nie opłaca? Można robić przeglądy filmów z jakiegoś kraju, pewnie ambasada tego kraju z przyjemnością w tym pomoże. Można puszczać stare, już zapomniane filmy, tak jak robi to warszawskie kino Iluzjon. Można robić pokazy, przeglądy edukacyjne dla dzieci czy młodzieży. Można także zrobić jakiś nasz lokalny festiwal filmowy… Ale tu chyba już naprawdę bujam w obłokach.

Zajrzałam dzisiaj na stronę EUROPA CINEMAS, sieci kin promujących kino europejskie we wszystkich krajach Unii. Czy wiecie, że kina tej sieci są w Elblągu, Białymstoku, Nowym Sączu? A możeby tak u nas…
Cornwall