Matka Teresa od kotów

Najbardziej wyczekiwany film roku „Matka Teresa od Kotów” wreszcie zawitał do naszego miasta. Po obejrzeniu zwiastuna wiedziałam, że będzie to dobry i przejmujący dramat, miałam co do niego wielkie oczekiwania i nie zawiodłam się. Zobaczyłam mocny i mroczny obraz, dobrze nakreślone postacie, zło i dobro, kata i ofiary.

 Tytuł filmu nawiązuje do klasyki polskiego kina – „Matki Joanny od Aniołów” Jerzego Kawalerowicza i chociaż oba filmy dzieli duża różnica czasu pokazują ten sam temat – zło, które wkrada się niepostrzeżenie w życie ludzi i potrafi wszystko zniszczyć. Pokazuje, jak małą czasem mamy szanse w starciu z nim. Oba filmy są niedopowiedziane, mają podobną niepokojącą atmosferę.

Paweł Sala napisał przejmujący scenariusz, a potem postanowił film wyreżyserować. Historia dwóch braci którzy zabili własną matkę, a po zbrodni trzymali zwłoki i odcięta głowę w szafie przez kilka dni, do wykrycia morderstwa, wstrząsnęła widzami. Film przerażający jest tym bardziej, iż bazuje na historii opartej na faktach. Oczywiście tylko fakt morderstwa jest prawdziwy, reszta opowieści filmowej stworzona została przez scenarzystę.

Film debiutującego reżysera teatralnego Pawła Sali jest filmem niezwykłym. Historie widzimy od końca czyli od momentu aresztowania chłopców. Ten zabieg widziałam już w wielu filmach np. Memento. Dramat dzięki temu łatwiej znieść, ponieważ cofamy się do tyłu o parę dni, miesiąc, parę miesięcy i docieramy do momentu gdzie pozornie wszystko było dobrze, gdzie ojciec był głową rodziny, młodszy brat słuchał rodziców, gdzie Teresa i Hubert byli szczęśliwym małżeństwem, gdzie Artur zaczynał swój „bunt”. W ten sposób zamiast skupiać się na akcie popełnienia zbrodni, bardziej interesujemy się tym, co doprowadziło do niej. W jednym momencie wyrabiamy sobie zdanie o bohaterze , by w drugiej części filmu zupełnie je zweryfikować, tu nie znajdziemy jednoznacznych rozwiązań.

Paweł Sala nakreślił wspaniałe portrety psychologiczne swoich bohaterów. Do rodziny wraca ojciec z misji w Afganistanie, widać, że wojna zmieniła go i nie potrafi zestroić się z rzeczywistością. Żona Teresa pomimo, że jest oddana rodzinie, bardziej interesuje się zbieranymi na ulicy kotami niż synami i córką. Rozpad rodziny wisi w powietrzu. Najważniejsi są bracia, a właściwie starszy z nich Artur. To on jest niszczycielską siłą, która niszczy rozpadającą się rodzinę. Widzimy zagubionego chłopaka, który opowiada bratu i matce, że ma tajemne mocne ( potrafi zsyłać sny, odczytuje przyszłość i ma moc uzdrawiania), interesuje się czarną magią i wprowadza zamęt w domu. Film skonstruowany jest w taki sposób, że do końca nie wiemy czy w Arturze rzeczywiście siedzą tajemne moce czy to wszystko zmyśla ( uzdrowienie kota, przewidzenie kilku sytuacji). Chłopak stopniowo terroryzuje rodzinę, ojciec boi się agresji jaką budzi w nim syn, matka jest przerażona, wpływem jaki Artur ma na młodszego syna, który zupełnie odsuwa się od rodziców…..wszystko prowadzi do zastraszenia i zbrodni. Zbrodni, którą młodszy brat postrzega jako grę, którą da się odwrócić.

Film wyróżnia się znakomitą grą aktorską. Na wielkie brawa zasługuje Mateusz Kościukiewicz, którego widziałam we „Wszystko co kocham” – tam zagrał postać pozytywną, delikatną i niewinną. Rolą Artura młody aktor udowadnia, że potrafi wcielić się w każdą, nawet trudną emocjonalnie rolę. Jego Artur jest zły, władczy, wręcz przerażający a momentami w jego oczach widać głód uczucia i akceptacji. Dobra rolę stworzyła filmowa Teresa – Ewa Skibińska – która zagrała swoją rolę bardzo delikatnie, kobiety zadbanej i spełniającej niezawodowo, ale bezradnej jeżeli chodzi o sprawy rodzinne.

Debiut Piotra Sali jest filmem godnym polecenia, jest nie tylko wciągającym psychologicznym thrillerem, który trzyma nas w napięciu do końcowych napisów, ale także obrazem, który porusza tematy rodziny, komunikacji miedzy ludźmi, rolą uczucia i akceptacji.

Żaneta Lurzyńska, www.mystic.bloblo.pl