Oparty na faktach dramat sensacyjny o zamachach 11 września – na pokład Boeinga 757-222, kursującego między Nowym Jorkiem a San Francisco, wsiada czterech arabskich terrorystów.Przejmują kontrolę nad maszyną i kierują się w stronę Białego Domu, aby wypełnić swą samobójczą misję. Na pokładzie samolotu nie ma Harrisona Forda ani Stevena Seagala. Tym razem w roli superbohaterów wystąpić muszą zwyczajni ludzie…
Film nie stawia pytań o przyczyny tragedii, nie jest uwikłany w politykę. To surowy paradokument o wielkich walorach artystycznych i poznawczych. Nieprzypadkowo właśnie ten fragment tragedii posłużył za fabułę pierwszego filmu o przełomowej dacie 11.9. Wydarzenia, jakie rozegrały się w Boeingu 757-222, ocaliły dumę Amerykanów. Samolot nie dotarł do celu, plan terrorystów udaremnili sami pasażerowie.
Wnętrze samolotu pełne jest skumulowanego napięcia. Czekamy na moment, w którym terroryści uderzą. Na dole akcja toczy się ospale, meldunki o pierwszych uprowadzeniach przyjmowane są z niedowierzaniem. Powoli oswajamy się z sytuacją. Reżyser nie przesadza z eskalacją napięcia. Odpowiednio dozuje nerwowość i strach, pozwala nam zaangażować się emocjonalnie.
Obserwujemy bezsilną, pogrążoną w chaosie infrastrukturę demokratycznego państwa i przerażenie grupki pasażerów. Widzimy niedowierzanie, grozę i paraliż ośrodków decyzyjnych, a także rozterki kilku ludzi. Na dole nikt nie wie, co robić, decyzję o zestrzeleniu porwanych samolotów może podjąć tylko prezydent. W takiej konfrontacji struktury państwa z góry skazane są na porażkę. Terroryści nie mają takich trudności.
Na szczęście Lot 93 wyłamuje się z konwencji megaprodukcji. Unika epatowania nienawiścią i martyrologicznym patosem. Nawet terroryści pokazani są jak ludzie, a nie jednowymiarowe czarne charaktery. Ten film jest wielki, ponieważ zachował umiar. Poprzestał na oddaniu świadectwa temu, co naprawdę mogło się wydarzyć. Szczególnie uderzająca jest w nim naga, ohydna prawda o przemocy. Nie ma w niej nic pięknego i nic rozrywkowego.
W dobie moralnego i warsztatowego kryzysu kina sensacyjnego Lot 93 jest prawdziwym ewenementem. Nie ma w nim przerysowania, sadyzmu i głupoty. Imponuje realizmem, emocjami i budowaniem napięcia. Twórcy filmu wykorzystali relacje rodzin pasażerów, którzy komunikowali się z bliskimi na dole. Stąd ożywczy autentyzm postaci, dialogów, zachowań. Ten film jest bardziej przerażający niż każda szmira o krwiożerczych mutantach. W dzisiejszych czasach groza oczekuje nas w samolotach i wagonach metra.
Wojciech Zembaty / www.o2.pl