To ważny film bo po raz pierwszy polskie kino opowiada o katyńskiej zbrodni – w czasach PRL-u Katyń był tematem zakazanym. A po 1989 roku polscy filmowcy niechętnie wracali do wojennej przeszłości. Dla Andrzeja Wajdy „Katyń” jest filmem osobistym. W katyńskim lesie zginął jego ojciec.Trudno jest oceniać film Wajdy. To lekcja historii bardzo potrzebna, bo pamięć o Katyniu jest coraz słabsza. W przeprowadzonej niedawno sondzie, na pytanie, z czym kojarzy się data 17 września 1939 roku, wielu młodych Polaków odpowiadało, że z jakimś świętem kościelnym. Film niesie też ze sobą ogromny ładunek emocji, które udzielają się publiczności. Siedząca obok mnie dziewczyna płakała przez większość seansu. Ale trzeba jednocześnie powiedzieć, że „Katyń” nie jest filmem wolnym od wad i potknięć.
Zawiódł przede wszystkim scenariusz, podpisany aż przez trzech autorów – Wajdę, Władysława Pasikowskiego i Przemysława Nowakowskiego. Zbyt wiele próbowano upchnąć w jednym filmie, zbyt wiele wątków opowiedzieć.
„Katyń” nie ma jednego głównego bohatera, z którym widz mógłby się utożsamić. Jest za to kilkanaście równorzędnych historii, które się przeplatają. Oglądamy historię rotmistrza Andrzeja (Artur Żmijewski), który zostaje uwięziony w obozie w Kozielsku. Jego żonie Annie (Maja Ostaszewska) i córeczce udaje się uniknąć aresztowania dzięki pomocy rosyjskiego oficera. Wprowadzają się do krakowskiego mieszkania rodziców Andrzeja (Maja Komorowska i Władysław Kowalski). Ojciec rotmistrza, profesor, zostaje zamordowany przez Niemców.
W Krakowie mieszkają także żona (Danuta Stenka) generała (Jan Englert) oraz siostry (Magdalena Cielecka i Agnieszka Glińska) porucznika Piotra (Piotr Małaszyński). Obaj oficerowie także zostali internowani przez Sowietów.
Mistrzem takich wielowątkowych opowieści jest Robert Altman. Wajda radzi sobie z nimi gorzej. W „Katyniu” część wątków.rozłazi się, część znienacka urywa się jakby scenarzyści nie mieli pomysłu jak je zakończyć. Część sprawia wręcz wrażenie dopisanych na siłę.
Film też wyraźnie rozpada się na dwie części. Pierwsza – w której Wajda pokazuje pobyt polskich żołnierzy w łagrze w Kozielsku i wojenne losy ich bliskich – jest zrobiona z większą dyscypliną. Niektóre sceny na długo zapadają w pamięć – pożegnanie rotmistrza z żoną, która zdaje się domyślać, że widzą się po raz ostatni, transport do łagru, wigilia internowanych.
Druga część rozgrywa się tuż po wojnie. Wajda pokazuje jak rodziny pomordowanych radziły sobie z tzw. piętnem Katynia i jak budowano kłamstwo katyńskie, kiedy oficjalna propaganda usiłowała obciążyć winą nazistów. Ta część filmu jest zdecydowanie słabsza. Dialogi brzmią sztucznie, przypominają cytaty z okolicznościowych przemówień. Bohaterowie przestają być ludźmi z krwi i kości, stają się symbolami uosabiającymi różne postawy.
Jednak najważniejszy w „Katyniu” jest kilkunastominutowy finał. To on pozostaje w pamięci długo jeszcze po wyjściu z kina. Większość filmu rozgrywa się w porządku chronologicznym. Ale w finale Wajda przełamuje go, cofa się w czasie do wiosny 1940 roku, by odtwarzyć katyńską zbrodnię.
Pokazuje kolejne egzekucje. Najpierw w piwnicy w Smoleńsku, gdzie ściany zbryzgane są krwią ofiar, a ciała pomordowanych rzucane są do ciężarówkowej przyczepy. Potem w lesie katyńskim, gdzie zabijani Polacy trafiają do zbiorowej mogiły. Kontrast sielskiej, leśnej scenerii i krwawej zbrodni robi piorunujące wrażenie.
Elżbieta Daniszewska / www.wp.pl