”Here’s Johnny!” – Noc Grozy w Moskwie

Kieleckie Kino Moskwa zaprasza wszystkich amatorów trzęsących się portek na piątkową Filmową Noc Grozy. Seans z powodów organizacyjnych rozpocznie się wyjątkowo 60 minut przed wybiciem godziny duchów. Siły nieczyste muszą poprawić makijaż, a kostucha potrzebuje chwili na spisanie listy ofiar.

Hogwarckie duchy nauczają, że wzorową informację powinniśmy konstruować na rusztowaniu odwróconej piramidy – wchodząc na kolejne stopnie, zaczynamy od najobszerniej odpowiedzi na pytanie „co?” i kończymy na „z jakim skutkiem?”. Filozofia kina grozy to jej antonim wybity na rewersie. Dobry horror karmi się deficytem informacji, mrocznym zaułkiem i ciasnym strychem zamieszkałym przez martwą od stu lat szufrażystkę. Dla zapewnienia efektu fruwającego popcornu anatomia straszaka musi być obudowana wokół niewiadomej, której nie wyjaśni ani „Rytuał” ani nie dostrzegą nawet w pełni zdrowe „Oczy Julii”. Wtedy ma szansę uderzyć w nas równie mocno, jak wieść o tym, że Święty Mikołaj nie istnieje, a my musimy iść do pracy.

Ocena z biegłości w straszeniu zazwyczaj mierzona jest w decybelach i wielkości źrenicy. Jeśli podczas seansu jedna pani zacznie nagle śpiewać Niemena, a odurzony celulozą pan uroi sobie, że oparcia kinowego fotela to tak naprawdę obślizgłe łapska chcące wyrwać mu wątrobę, to sukces kasowy i artystyczny gwarantowany jest nie mniej niż siekiera w głowie po spotkaniu z Jackiem Torrance’em. Owszem, drodzy osadnicy. Miło mi poinformować, że Kieleckie Kino Moskwa zaprasza wszystkich amatorów trzęsących się portek na piątkową Filmową Noc Grozy. Seans z powodów organizacyjnych rozpocznie się wyjątkowo 60 minut przed wybiciem godziny duchów. Siły nieczyste muszą poprawić makijaż, a kostucha potrzebuje chwili na spisanie listy ofiar.

Niczym nastolatka na wieczornym spacerze, szalonym okiem łypię przez ramię i, odprawiając pod nosem egzorcyźmiki, wertuję kartę chorób, jakie zgotowała nam Moskwa na ten piątek, dzięki Ci Panie, nie trzynastego:

1. „Oczy Julii”
2. „Rytuał”
3. „Polowanie na czarownice”
4. „Film – niespodzianka”

Wszystkie pozycje to lśniąca szkarłatem świeżutka krew dla spragnionego kinomana. Najstarszą gałęzią tego spróchniałego dębu są mające nieco ponad rok „Oczy Julii” – prosto ze spalonego słońcem Półwyspu Iberyjskiego. To najmłodszy bękart twórców strasznie sławnego „Sierocińca”, których w roli producenta wspomógł Guillermo del Toro – autor chyba jeszcze straszniej słynnego „Labiryntu Fauna”. Tytułowa Julia jest nieformalną spadkobierczynią „Jeźdźca bez głowy”. Jedyna różnica polega na tym, że dyniogłowy przez cały film próbował łepetynę odzyskać, a Julia swój wzrok stopniowo traciła. W przeciwieństwie do pozostałych dwóch sąsiadów z moskiewskiej ulicy Wiązów, „Oczy Julii” są filmem, w którym sprawcą grozy nie jest siła nieczysta, ale dramat człowieka ułomnego. „Julię” odrealnia i unosi nad brukiem jedynie atmosfera – jak słusznie opisała ją w swojej recenzji Magdalena Mius – nasączona romantyzmem, fatalistycznym z samej natury. Nawet początek przypomina preludium jednego z dzieł Edgara Alana Poe – śmierć pięknej kobiety rodzi całą opowieść. A potem raz, dwa, trzy, pstryk! Światło gaśnie. I na pytanie, czy nawet niewidzialne oczy mogą kłamać, musisz odpowiedzieć sobie sam.

Ze stanem post mortem za pan brat jest także Michael (Colin O’Donoghue), główny bohater „Rytuału”, pracujący w domu pogrzebowym swojego ojca (Rutger Hauer). Pielęgnując w nieboszczykach wciąż kwitnącą keratynę, tj. pucując im włosy i dmuchając na świeżo spiłowane paznokcie, trudno jest mu uwierzyć, że śmierć jest czymś więcej niż zgon. A tym samym, że Bóg z szatanem istnieją naprawdę i od wieków trwają w swoim biblijnym klinczu. Na ironię, z powodów osobistych („w mojej rodzinie jest się albo grabarzem, albo księdzem”) Michael zapisuje się na czteroletnie seminarium dla księży. Niestety dla postępowego dziecka ery Wikipedii nawet tego typu zagłębie wiary jest dowodem niewystarczającym do obalenia jego wątpliwości, wobec czego na ostatnim roku próbuje zrezygnować. Przewrotne przeznaczenie okazuje się jednak silniejsze niż portale lewicowe. Potknięcie o prozę życia na ulicy i mały szantażyk ze strony opiekuna skłaniają go do zmiany decyzji. Ksiądz wysyła go do miejsca, gdzie diabeł z pozoru nie powinien mówić dobranoc – Rzymu. I powierza mu misję na pierwszy rzut oka niemożliwą dla księdza z jedną nogą w cywilu – naukę egzorcyzmów. Na miejscu, oprócz Panteonu i Koloseum, inspirować go będzie  dziennikarka (Alice Braga) wspólnie z doświadczonym już wywabiaczem sił nieczystych ojcem Lukasem (Anthony Hopkins). I to on, dawny Hannibal Lecter, jest tutaj najlepszy. Grając postać jakby z zupełnie innego filmu, żongluje naszą dumą i uprzedzeniem względem podobnych rytuałów, które od zarania Youtube’a zdążyliśmy od znaku krzyża po kołek w sercu obcykać. Kiedy współtowarzysze patrzą niego z „Krzykiem” Muncha wymalowanym na twarzach, on mamrocze coś beztrosko jakby wypędzał akwizytora, nie demona. Za chwilę, przechodząc na drugą stronę lustra,  mamy przed sobą żarliwego neofitę, który  odmawia różaniec w rytm kropelek potu spływających mu po skroniach. Te ciche gesty, ten uśmiech, to spojrzenie zza ramienia. Dla tego opus magnum wykuwanego bez wysiłku od „Milczenia owiec”, warto „Rytuał” odprawić z biletem.

Tym sposobem przechodzimy do ostatniej części klamerki, która spina niezbyt świętą trójcę. „Polowanie na czarownice” wita nas krwawą analogią w postaci śmierci trzech kobiet. Niestety już nie tylko mniej urodziwych niż Julia, ale wzorem bohaterów „Rytuału” – oskarżonych o konszachty z diabłem. Jedną z takich nieszczęśnic będą musieli uratować sławni średniowieczni wojowie Nicholas Cage i „Hellboy” Perlman. Uratować oczywiście w pakiecie ze wszechświatem – może nawet tym zaklętym w  oczach Julii. Przy wsparciu wiernego giermka tego typu historii, efektów specjalnych, twarda kompania uwija się z robotą w jakieś półtorej godziny. Świat bez kobiet byłby niczym.

Moskwa pielęgnując wartości płynące z kodeksu upiorów,  stawia na deficyt informacji i szczyptę niewiadomej . Nawet nie ośmielam się odgadywać jej tytułu (stawiam jedynie na smród, brud, ubóstwo i śmierć w rolach głównych). Pozostaje mi jedynie  tanecznym krokiem „Thrillera” wybrać się do kina, a po seansie nasłuchiwać dzwięku dzwoniącego telefonu.

Początek seansu o 23:00 w piątek, 24 czerwca.