”Good night, and good luck”

Znakomity „Good night, and good luck” George’a Clooney’a można zobaczyć w czwartek w Kinopleksie podczas kolejnej odsłony Klubu Konesera.Ten skromny, kameralny film jest hołdem złożonym legendarnemu dziennikarzowi telewizyjnemu Edwardowi R. Murrowowi, który zdobył popularność jeszcze jako komentator radiowy nadający z bombardowanego Londynu, a później w latach 50. stał się niekwestionowanym autorytetem zarówno zawodowym, jak i moralnym. Clooney wystylizował film tak, jakby został nakręcony w czasach, gdy rozgrywa się jego akcja: kamera operuje głównie zbliżeniami, leci miły jazzik, a taśma jest czarno-biała. Niestety, nie tylko taśma – postaci również.

Film opowiada bowiem o starciu między Murrowem, odważnym, bezkompromisowym, inteligentnym i dowcipnym dziennikarzem, a nietykalnym wówczas, potężnym i wpływowym politykiem, senatorem McCarthym, węszącym wszędzie komunistyczny spisek. Murrow decyduje się na ten ryzykowny krok, gdyż jest zdania, że McCarthy zagraża fundamentalnym amerykańskim wolnościom, w imię których zresztą występuje. Nie wszyscy w CBC uważają tę decyzję za roztropną (jak Jeff Daniels), wystraszeni sponsorzy się wycofują, a szef stacji dotychczas chroniący swojego pupila również nie jest zachwycony. Z drugiej strony Murrow ma poparcie swoich najbliższych współpracowników, w tym producenta programu (sam Clooney)…

O prywatnym, pozazawodowym życiu bohaterów wiemy niewiele – akcja filmu rozgrywa się głównie w telewizyjnych studiach i pokojach montażowych oraz pobliskim barze, gdzie dziennikarze się odstresowują. Clooneyowi (którego ojciec był również telewizyjnym dziennikarzem i który nieprzypadkowo bohaterem swojego debiutanckiego filmu uczynił człowieka związanego z tym medium) niewątpliwie udało się uchwycić klaustrofobiczną i nerwową atmosferę panującą w tych zadymionych pomieszczeniach (jak również ogólny klimat tej niezbyt przyjemnej epoki), ale o sprawiedliwy podział racji już nie zadbał.

Z jednej strony człowiek-pomnik (dobrze, że jakoś ożywiony przez Strathairna), którego jedynym grzechem jest to, że oprócz poważnej publicystyki zajmuje się równolegle dziennikarstwem czysto komercyjnym, no i że pali stanowczo za dużo. Z drugiej – McCarthy, którego nie gra tu żaden aktor i który pojawia się tu wyłącznie w montażu swoich autentycznych wystąpień telewizyjnych; antypatyczny z wyglądu, przepocony, ziejący demagogią osobnik. Nie jest to pojedynek na równych prawach. Nie wiem też, czy rzeczywiście sytuacja we współczesnej Ameryce, a zwłaszcza mediach jest – jak twierdzi w wywiadach Clooney – porównywalna z mrocznymi latami maccartyzmu, kiedy to za niewłaściwe poglądy można było – o horrendum! – nawet stracić posadę.

Seans rozpoczyna się wczwartek 26.X o godz. 18.15. Bilety po 11 zł. Partnerem cyklu jest wydawnictwo MAC Edukacja.

pes, pmoss Gazeta Wyborcza