Głęboko, głębiej, najgłębiej!

Powodzenie filmowego porno biznesu jest niezwykle proste do wytłumaczenia – otóż publiczność od zawsze nienawidziła umowności, dla niej liczyło się tylko to co kontrowersyjne, nagie i niemoralne.Z drugiej strony komercyjne kino nigdy nie było w stanie zaspokoić tych pragnień, oddając całą inicjatywę „różowym” wytwórniom. Ten, kto zauważa jedynie rozrywkową funkcję „pornoli”, jest w głębokim błędzie. Mimo że większość z tych filmów nigdy nie odgrywa poważniejszej roli, to już sam fakt milionowego nakładu podobnych do siebie produktów (których jedynym celem jest wywołanie podniecenia seksualnego u widza) ma ogromny, trudny do przecenienia wpływ na całą kulturę.

Do tej pory nietrudno było dojść do następującego wniosku: porno od zawsze ściągało żywcem gotowe sceny z kina popularnego, a kino popularne bez żenady przenosiło część łagodniejszych motywów do swojego arsenału. Dzięki takiej bezkonfliktowej wymianie wszyscy wydawali się zadowoleni – magnaci porno nie narzekali na brak nowych motywów, towarzyszących ekranowej, tępej kopulacji, a uznani twórcy kina powszechnego mogli chwalić się przełamywaniem kolejnych tematów tabu (które przez „różowe” kino zostały już dawno przełamane).

Czy rzeczywiście legenda?

Wyświetlany od niedawna na polskich ekranach dokument Głęboko w gardle Fentona Baileya i Randy Barbato, poświęcony powstaniu jednego z najgłośniejszych filmów pornograficznych Głębokie gardło z 1972 roku raczej nie przyciągnie do kin tłumów wielbicieli popularnych „świerszczyków”. Ci ostatni dostrzegą w materiale więcej nudnego ględzenia, niż rozebranych zdjęć. Co więcej, mało prawdopodobne, że jakiekolwiek kontrowersje wzbudziłaby dziś ponowna premiera hitu Gerarda Damiano, który nomen omen wcale nie był (jak podaje wielu „znawców”) pierwszym filmem porno wprowadzonym do normalnej dystrybucji. Film pornograficzny Głębokie gardło nie dość, że zrobiony za pomocą amatorskich środków, to na dodatek nie wyczerpuje nawet połowy możliwości dzisiejszych produkcji pornograficznych.

Możliwe za to, że na projekcjach zjawi się pewna grupa wielbicieli historii, którzy docenią materiał zebrany przez ekipę amerykańskich dokumentalistów, ale tak naprawdę widz nie dowie się wielu ważnych szczegółów dotyczących pierwszej rewolucji seksualnej jaka wstrząsnęła całym światem. Przyjmując punkt widzenia Baileya i Barbato skazujemy się na specyficzną wersję opowieści o „najlepszym i najgłośniejszym filmie porno”, która ma niewiele wspólnego z prawdą. W ten sposób bardzo łatwo przecenić znaczenie Głębokiego gardła i zapomnieć o całym szeregu podobnych gatunkowo filmów, mających jednak o wiele większe znaczenie dla samej kultury.

W dokumencie dyskusyjne jest też traktowanie samej pornografii jako przyczyny sprawczej wszystkich późniejszych przemian na gruncie sztuki i społecznych zachowań. Gdyby tak było w rzeczywistości, to dziś programy informacyjne prowadziliby wyłącznie transwestyci ubrani w zmysłowe bikini. Erotyczne motywy, spotykane już od początku narodzin kina, powinniśmy traktować bardziej jako środki stymulujące przemiany obyczajowe i przez to przyczyniające się do zmiany postrzegania miłości, seksu oraz płciowości.

Jak było naprawdę?

Właściwy kinowy boom erotyczny bywa bezbłędnie kojarzony z dekadą lat 70., bowiem to właśnie wtedy rewolucja seksualna zaczęła wymuszać po obu stronach oceanu poluzowanie cenzury obyczajowej i dopuszczenie do głosu charyzmatycznych twórców. Emmanuelle Justa Jaeckina, Ostatnie tango w Paryżu Bernardo Bertolucciego czy Imperium zmysłów Nagisy Oshimy to tylko kilka z wielu ważnych tytułów, jakie miały wpływ na późniejszy kształt całego kina. Do przełomu nie doprowadził sam podziemny przemysł pornograficzny, ale cały szereg przyczyn i sprzyjających wydarzeń (od wojny w Wietnamie, powstania ruchu hippisowskiego, poprzez wzrost znaczenia pierwszego pokolenia wychowanego w powojennej Europie, aż po wprowadzenie do powszechnej sprzedaży pigułki antykoncepcyjnej). Właściwie przez całe lata 60. ruch kontestacyjny, na który składało się wiele różnych odłamów, filozofii i frakcji nieświadomie dążył do zlikwidowania kajdan, jakie na twórców nakładało prawo.

Filmy-zwiastuny późniejszego obyczajowego rozpasania tworzyła sama śmietanka twórców. Najwybitniejsi z nich, na przykład Andy Warhol i Pier Paolo Passolini, nie tworzyli wcale prymitywnych filmów porno, ale znoszenie obyczajowych ograniczeń starali się przekuć w artystyczne eksperymenty. Bez względu na to, jak wiele te eksperymenty miały wspólnego z pornografią, nie można odmówić ich twórcom wizjonerskiej odwagi i mistrzowskiego wprowadzenia do kina komercyjnego zupełnie nowych motywów. Przełom obyczajowy lat 70. to także (o czym mało kto raczy pamiętać) debiut Jamesa Bonda w serii Salzmana i Broccolego. Tylko dzięki zrozumieniu tej postaci – agenta JKM, wiernego systemowi a zarazem wykazującego się niespożytą potencją w kontaktach z płcią przeciwną – można tak naprawdę zrozumieć o co chodziło podczas kinowej rewolucji seksualnej.

Kiedy zaczął się kryzys?

Po specyficznym klimacie kontrowersyjnych filmów lat 60. i 70. nic w kinie nie zostało. Dzisiejsza próba odgrzania zainteresowań filmem Głębokie gardło (który wcale nie był najgłośniejszym filmem dekady) rodzi się z oczywistej mizerii postępującej w normalnych produkcjach (ale nie w „pornolach”). Wszyscy tęsknią za starymi, dobrymi czasami, kiedy wszystko było jasne i proste. Twórcza wymiana pomysłów na linii kino porno-kino masowe staje się coraz mniej opłacalna dla tego ostatniego. Twórcy mają duże problemy z ukazywaniem seksu w swoich filmach (okazuje się, że wszystko zostało już w tej materii wykorzystane!) i coraz rzadziej decydują się na tworzenie dzieł erotycznych. Wszystko, co dziś określamy przymiotnikiem „erotyczne” i kojarzymy z „normalnym” kinem jest zazwyczaj zabawnym widowiskiem, w którym nagość ogranicza się do pokazania kobiecych piersi i męskich torsów (tak aby nikogo nie obrazić). Dla całego kina rekordowe pod tym względem były lata 80., gdzie bez wnikania w szczegółowe analizy widać wyraźny brak zainteresowania seksem.

Początków kryzysu filmu erotycznego paradoksalnie należy szukać tam, gdzie następowały jego największe, ostatnie sukcesy, czyli w pierwszej połowie ostatniej dekady XX wieku. Filmy takie jak Nagi instynkt, czy Striptease niespodziewanie udowodniły, że publiczność jest gotowa wytrwać kilkadziesiąt minut w niewygodnym kinowym fotelu aby zobaczyć nagie, lub częściowo nagie gwiazdy. Oczywiście ani Sharon Stone, ani Demi Moore nie były pierwszymi aktorkami, którym przyszło potwierdzać prawdę o lepszej oglądalności filmów z „tymi” momentami. Po prostu ich rozbierane debiuty zbiegły się w czasie z kolejną rewolucją seksualną. Jedynym remendium na dzisiejsze problemy kina wydają się być wytwórnie undergroundowe oraz coraz wyraźniejszy fenomen twórców azjatyckich. Jeśli te szanse nie zostaną zaprzepaszczone, możliwe, że europejscy i amerykańscy artyści wreszcie nauczą się kręcić dobre filmy o miłości.

Marcin Jabłoński / o2.pl