Od razu uprzedzam, że nie będzie to recenzja filmu – zresztą uważam, że w tym wypadku jest ona zupełnie zbędna. Prawdziwy, stary fan sagi i tak pójdzie do kina i sam wyrobi sobie zdanie, a nowi widzowie też popędzą z ciekawości lub zachęceni nieziemskimi technicznymi atrakcjami, no i aby przy okazji dowiedzieć się, o co ten cały hałas.Tak więc nie napiszę recenzji. Nie napiszę też o samej sadze, bo opowiedziano już o niej wszystko. Albo niemalże wszystko. Ten tekst to raczej mój osobisty wyraz wściekłości.
Taki swoisty list, który z wielką przyjemnością wysłałabym do szanownego Pana Lucasa. Chcę go po prostu ochrzanić, że wszystko tak potwornie zepsuł. Takie moje prywatne, mocne tupnięcie nogą.
Kiedy w 1977 roku powstawały pierwsze Gwiezdne wojny, nie było mnie jeszcze na świecie. Należę jednak do pokolenia, które wychowało się na tych filmach. Wiele mądrych głów od blisko 30 lat zastanawia się nad przyczyną „gwiezdnej” manii i niewiele mądrego wymyśliło. Fakt faktem, że z zabaw dziecięcych zapamiętałam dwie – jedną, pod stołem udającym czołg (bywałam Marusią), a drugą właśnie z kijami imitującymi miecze świetlne. A ileż to razy oglądało się poszczególne części i ile książek się przeczytało. Czasy były takie, że nie istniały jeszcze bajeczne gry komputerowe, zatem trzeba było uruchomić własną wyobraźnię i z dostępnych przedmiotów tworzyć to, co dziś w postaci gadżetów znajdziemy w każdym sklepie.
Z całą pewnością najbardziej fascynującą postacią Gwiezdnych wojen był i jest lord Vader. Do dziś zresztą wygrywa we wszelkich rankingach na najlepsze postacie SF, bijąc na głowę nawet kogoś takiego jak Obcy.
Charakterystycznych oddech, dziwne ruchy i złowieszczy kostium, w latach dziecięcych budziły we mnie ogromny lęk i zarazem fascynację. Nieustannie zastanawiałam się, jak wyglądał Darth Vader jeszcze jako Anakin Skywalker. I jak to się stało, że z przykładnego Jedi stał się takim potworem.
Na trzecią część nowej serii czekałam więc z wielkim napięciem. Miałam cichą nadzieję, że powstanie film tak klimatyczny jak Imperium kontratakuje (albo chociaż przypominający tę ulubioną przez duży procent fanów część sagi) i w niezwykły sposób pokaże przemianę Anakina. Niestety, srogo się zawiodłam. Zarówno powody ewolucji, jak i sposób ich pokazania są po prostu potworne.
Zatem zwracam się do Pana, Panie Lucas z oskarżeniem, że zniszczył Pan moje wyobrażenia z dzieciństwa. Unicestwił je Pan sprawnie i ostatecznie. Przerażający lord stał się żenującym pajacem. Pajacem ubranym w dodatku w skórę ślicznie uczesanego i wyposażonego w tępy wzrok Haydena Christensena. Mam tylko nadzieję, że odkryty przez Pana „aktor” więcej ról w swoim w życiu nie zagra.
Pajac Vader w jego wykonaniu sprawia wrażenie naćpanej pacynki, która obraca się tak jak rozkaże trzymająca ją w danej chwili ręka. „Ojej, teraz mam być zły? Fajnie, czemu nie”. To w skrócie opis i „motywy” postępowania Vadera. Czar prysł i to z wielkim hukiem niestety.
Ostatnia część Gwiezdnych wojen to także koniec pewnej epoki. Ostateczny koniec „kosmicznych dzieci”. Siedząc na sali kinowej zastanawiałam się, czy malec koło mnie w ogóle wie o co w tym wszystkim chodzi. A „wtajemniczeni” mają już lekkie zakola na czołach. Na co dzień jesteśmy poważnymi obywatelami, którzy zresztą potrafią wprowadzić w życie swe fascynacje, jak np. radny z miejscowości Grabowiec pod Toruniem, który stworzył ulicę Obi – Wana Kenobiego. Ale wraz z charakterystyczną melodią otwierającą film z powrotem stajemy się dziećmi. I jako to „przebudzone” dziecko tupię właśnie nogą i zachęcam do tupnięcia wszystkich wkurzonych jak ja.
I powiem Panu, Panie Lucas, że tęsknię za tamtymi czasami, gdzie nie królowały efekty specjalne, gdzie była magia i to nieokreślone coś. Tamte filmy miały duszę. Dlatego dziwię się Panu, Panie Lucas, że poszedł Pan na taką łatwiznę i postawił na coś tak naprawdę najprostszego – efekty. I, że w tak brutalny sposób uśmiercił Pan moje dziecięce wyobrażenia. I za to Panu nie podziękuję.
W ramach odtrutki Panie Lucas biegnę oglądnąć starą sagę. Może odtrutka zadziała… Oby…
Magdalena Folta/o2.pl