Frances taka jak ja

Dawno nie widziałam takiego filmu. Zaraz, zaraz – ja nigdy nie widziałam takiego filmu. Jest na swój sposób absolutnie wyjątkowy, trochę dziwny i choć mam mu wiele do zarzucenia, to z pewnością był to seans, który nie wyleci mi z pamięci za kilka chwil. „Frances Ha” to ciekawy obraz całego naszego hipsterskiego pokolenia pokazany przy pomocy uroczej, lecz ździebko nierozgarniętej młodej kobiety szukającej swojego miejsca wśród ulic Nowego Yorku.Po wyjściu z kina zastanawiałam się nad jedną kwestią – o czym tak naprawdę był ten film? Czułam, że postać Frances, w którą genialnie wcieliła się Greta Gerwig, to tylko narzędzie reżysera w przekazaniu nam pewnej prawdy i uświadomieniu problemu, który dotyka dziś całą masę młodych ludzi. Już w pierwszych sekundach pojawia się na ekranie Frances – 27-letnia niespełniona tancerka, wiecznie uśmiechnięta, pełna dzikich pomysłów i w tym wszystkim jakoś niesamowicie beztroska. Od razu też poznajemy jej system wartości – przyjaźń jest dla bohaterki solą życia i jest w stanie dla niej poświęcić m.in. rozwijający się związek. Idzie za głosem serca, cieszy się życiem, robi to, na co akurat w danym momencie ma ochotę. Cierpi wciąż na brak gotówki, ale wcale nie odbiera jej to radości z życia. Jest tylko jeden problem – sama nie za bardzo wie dokąd zmierza i co ze sobą począć, zwłaszcza gdy jej najlepsza przyjaciółka oznajmia jej, że się wyprowadza ze wspólnego mieszkania.

Blisko półtoragodzinny seans bardzo mieszał mi w emocjach. Raz autentycznie mnie rozbawiał, raz irytował swoją luźną fabułą, w której trudno było wyłowić ten jeden, najważniejszy wątek – czy jest to nieco toksyczna przyjaźń Frances i Sophie, poszukiwanie swojego miejsca przez główną bohaterkę, a może jej relacje z otaczającym światem. Dochodzę do wniosku, że tym głównym wątkiem jest po prostu sama Frances i to w jaki sposób płynie przez swoje życie podejmując lepsze lub gorsze w skutki decyzje. Frances, z którą na pewno wielu z nas może się utożsamiać. Frances, w której zachowaniu momentami widziałam samą siebie.

Świetna konwencja czarno-białego filmu, która sprawiała wrażenie, jakby akcja rozgrywała się w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku. Wyjątkowy klimat i rewelacyjnie dobrana ścieżka dźwiękowa. Bardzo ciekawie komponowało się to z MacBookami czy iPhone’ami, których używali bohaterowie. I przy tym wszystkim uniwersalne wartości i dylematy dwudziestokilkulatków na całym świecie. Niby wykształceni, niby z wieloma perspektywami, ale jeszcze trochę zagubieni. Wiszą, jak tytułowa Frances, pomiędzy młodzieńczymi szaleństwami a dojrzałą stabilizacją.

„Frances Ha” zawiera wszystkie cechy, które ja osobiście cenię sobie w filmach – jest zabawny, przyjemny, lekki, a jednocześnie zawiera w sobie głębię i przesłanie. To naprawdę rzadkie połączenie, bo ambitne kino zazwyczaj kojarzy nam się z wysiłkiem psychicznym i emocjonalnym. Na tym filmie troszkę się pobawicie, a potem dopiero przyjdzie czas na refleksję. Jak dla mnie zdecydowany numer jeden kina letniego, fajnie współgrający z upalnymi, wakacyjnymi wieczorami. No i przede wszystkim dla każdego – zarówno dla tego mniej i dla tego trochę bardziej wymagającego widza.

Aneta Pawłowska