Tak bardzo, jak lubię piękną Jennifer Lopez na wielkim ekranie, tak bardzo nie podobał mi się „Plan B” – Bogusia Zduniak o filmie „The Back-Up Plan” w reżyserii Alana Poula.Ktoś dobrze powiedział, że „jeśli wybierasz się na ten film, pomyśl lepiej o planie C”. Bo to ani zabawno-romantyczna komedia, ani interesująca fabuła. Nawet popcorn nie smakuje. Dowcipy są na poziomie czwartoklasisty – głównie o odchodach i wymiocinach. Prawda, że kupa śmiechu? Szkoda czasu i pieniędzy.
Otóż jest to opowieść o samotnej amerykance (któż by inny?) pragnącej dziecka. Decyduje się więc na sztuczne zapłodnienie. Będąc pierwszy dzień w ciąży, spotyka swego księcia i zakochuje się. Oczywiście akcja toczy się standardowo: on i ona trochę się czubią, potem idą razem do łóżka (a raczej do wędzarni sera). Dopiero po wszystkim ona informuje go o swoim stanie błogosławionym. I zaczyna się życiowy rollercoaster. Będą parą na dobre i na złe? To nie takie interesujące bo główna bohaterka, jak widać, dokonuje wyborów w niewłaściwej kolejności. I dziwi się, że nie jest fajnie.
J. Lo (Zoe) jest właścicielką sklepu zoologicznego i nawet jej pupil wywołuje lekkie zażenowanie. Najbardziej kłamliwy obraz to kobieta w ciąży przewracająca się centralnie na brzuch. FU!
Jedyny plus, jaki z trudem znajduję, to krótka scena porodu – obdarta z sielankowości i przesycona cierpieniem rodzącej. Bo tak jest.
Odradzam.