Deja vu

Podczas święta Mardi Gras (ostatki) w Nowym Orleanie ma miejsce tragedia: w trakcie rejsu eksploduje prom pełen pasażerów. Do zbadania sprawy zostają zaangażowane wszystkie służby rządowe, w tym i organizacja TAF.Należy do niej agent Doug Carlin, który jest obdarzony niezwykłą intuicją pozwalającą połączyć w całość pewne elementy detektywistycznej układanki. Szybko okazuje się, że wybuch nie był dziełem przypadku, lecz zaplanowanym atakiem terrorystycznym. Tymczasem Doug bada także sprawę okrutnego morderstwa Claire Kuchever, które ktoś usiłował zatuszować, wrzucając spalone zwłoki do rzeki.

Jak łatwo się domyślić – te dwie sprawy są ze sobą w pewien sposób powiązane. Spryt Carlina zwraca na niego uwagę pracowników tajnego laboratorium, w którym przeprowadzane są tajemnicze badania nad teorią zakrzywienia pętli czasu. Właśnie tam można odtworzyć dany moment z wydarzeń sprzed czterech dni. Pytanie brzmi: czy można zmienić przeszłość – zapobiec morderstwu Claire i wybuchowi bomby na promie?

Swego czasu „Deja Vu” wzbudzał w Hollywood olbrzymie zainteresowanie. Za prawa do ekranizacji scenariusza, pod którym podpisali się Bill Marsilli i współtwórca „Shreka” Terry Rossio, producenci zapłacili rekordową kwotę 5 milionów dolarów. Szczerze powiedziawszy, nie mam pojęcia co ich skłoniło do tej inwestycji, gdyż do często eksploatowanego przez kino i literaturę tematu podróży w czasie film Scotta nie wnosi nic nowego, a przy okazji jest zwyczajnie głupawy.

W przypadku produkcji opowiadających o wydarzeniach przeczących ludzkiej logice precyzyjny scenariusz jest rzeczą podstawową. Sztuka polega na tym, żeby niewiarygodną historię opowiedzieć w taki sposób, aby widz – przynajmniej przez czas projekcji – w nią nie wątpił i autentycznie się w nią zaangażował. Nie udało się to twórcom „Deja Vu”. Ci mieli pomysł na początek filmu, ale już nie na jego finał i mimo obiecującego wstępu obraz szybko popada w schematyczność.

Trzeba jednak przyznać, że mimo wątłego scenariusza „Deja Vu” ogląda się dobrze. Tony Scott, co udowodnił już swoimi wcześniejszymi dokonaniami, jest mistrzem filmowej materii i nawet banalną historię potrafi opowiedzieć w zajmujący sposób. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Choć w „Deja Vu” nie doświadczymy takiego wizualnego szaleństwa jak w „Domino”, czy pokazywanym również w polskich kinach „Człowieku w ogniu”, to sceny akcji, wśród których nie zabrakło efektownych eksplozji, czy brawurowego pościgu za samochodem poruszającym się w… przeszłości, budzą autentyczny podziw.

Trwające nieco ponad 2 godziny „Deja Vu” to idealna propozycja dla miłośników kina sensacyjnego, którzy nad dopracowaną intrygę przedkładają sprawnie zrealizowane scen akcji. Tych w najnowszym filmie Scotta nie zabrakło. Szkoda tylko Denzela Washingtona, który – aż szkoda przyznać – trochę się tego rodzaju produkcjach marnuje.

www.filweb.pl