Przychodzi taki moment w życiu dziecka, gdy nie pozostaje nic innego, jak się rozpłakać nad własną bezsilnością, nad okrucieństwem świata dorosłych, nad złym losem, pechem, niepowodzeniem. Gorzej jest, gdy ci płaczący to dorośli ludzie. Właśnie płaczem kończy się film „Dziecko” Luca i Jeana-Pierre’a Dardenne’a, zdobywca Złotej Palmy w Cannes w tym roku.Kim jest tytułowe dziecko? Dziewięciodniowym niemowlakiem, wiecznie śpiącym i noszonym na rękach? A może jego tatusiem? Drobnym złodziejaszkiem i kombinatorem, który zamiast przejąć się ojcostwem, postanawia sprzedać swojego syna do adopcji? Mamusi zresztą też nic nie brak, bo zamiast kupować pieluchy i ubranka, woli nową kurtkę… Nie trudno rozsądzić. Niedojrzałość obojga rodziców jest porażająca, dodatkowo wzmocniona dokumentalną, wręcz po-dogmową formą opowieści.
Matka ma jednak ukrytą broń: swoje hormony, które w krytycznej sytuacji pozwolą jej zareagować prawidłowo. Wybiera nie pieniądze, chłopaka u boku i plany „zrobienia” sobie kolejnego dziecka, ale małego Jimmy’ego, syna, swoje dziecko. Czy robi to do końca świadomie? Chyba nie, ale dobrze, że natura wyposażyła kobiety w taką broń. Gdyby nie, małego Jimmy’ego przehandlowano by za gruby plik euro do bogatej rodziny (to jedynie interesowało tatusia)…
Wszystko na sprzedaż, nic nie jest ważne, a każde potknięcie jest tylko błędem, który szybko da się naprawić. Przeprosić, ukorzyć się, nie starając się zrozumieć, właściwie dlaczego ktoś ma do nas pretensje – ilu z nas tak żyje? Oby jak najmniej, bo każde dziecko w pewnym momencie stanie przed problemem, którego nie da się rozwiązać. A wtedy pozostanie tylko znienawidzone „wyjście awaryjne” – przyznanie się do winy dla ratowania własnej skóry, a potem płacz, że cały świat sprzysiągł się przeciwko nam.
Ludzie, chodźcie do kina. Naprawdę w „Moskwie” można obejrzeć fajne filmy