Człowiek z teatru

Brawa, aplauz maksymalny, pełna sala publiczności, ja sam siedzący na dostawce (!), gratulacje, słowa wdzięczności twórców skierowane do organizatorów przedsięwzięcia i do wdzięcznej publiczności, słowa wdzięczności producentów pod adresem twórców, wykonawcy i publiczności (brawo Jurek Sitarz – naprawdę cię lubię). Słowem: pełna gala.Jest rzeczą fantastyczną to, że w Kielcach zaistniało środowisko twórców filmowych, prezentujących swoje dzieła na arenie ogólnopolskiej i – choć może bez wielkich sukcesów – to jednak z nienajgorszymi ocenami. Jednak można by zadać sobie pytanie, po co nakręcono „Człowieka z teatru”, poza, oczywiście, chęcią pokazania, że my też potrafimy.

Film jest bardzo teatralny, w swojej konstrukcji (jak na film) nadzwyczaj sztuczny, nie nazwałbym go w żadnym stopniu poetyckim, aczkolwiek jest bardzo metaforyczny. Dobre zdjęcia, montaż i interesująca muzyka to jedyne zalety tego „filmu”. Jako widz nie domyśliłem do dziś, czy wskazanie proweniencji bohatera jako człowieka pochodzącego z teatru miało mnie do niego nastawić pozytywnie, czy może negatywnie, czy może wyjaśnić mi w jakiś szczególny sposób zawiłości jego filmowych losów (bo być może ludzie teatru relacje międzyludzkie, a w szczególności męsko-damskie, przeżywają w jakiś szczególny sposób?). Doprawdy, nie wiem; nie znajduję odpowiedzi na te pytania.

Nie mam większych zastrzeżeń do gry aktorów, ale scena narastającej – w scenie „łóżkowej” – eskalacji wyzwisk w wykonaniu Jana Głogowskiego była „piekielnie” sztuczna, nie miała żadnej wewnętrznej dramaturgii uzasadniającej coraz to nowe inwektywy kierowane pod adresem dziwnie obojętnej i mało tym zachowaniem wzruszonej Agnieszki Kwietniewskiej. Dlaczego spektakl prezentujący film poprzedzony był saksofonowym solo granym w towarzystwie kilkunastu nieruchomych i ciemnych, niczym niedoświetlony film, postaci też jest dla mnie zagadką; po co oni się w tym miejscu i o tej porze znaleźli?… Ktoś z widzów po filmie powiedział, że to był film o dwoistości natury ludzkiej, ale – jeśli to prawda – czy nie było lepszego powodu do kręcenia filmu? Ten jest taki banalny…

Kończę jednym zdaniem skierowanym bezpośrednio do reżysera: niestety, nie był to Panie Glock – ten film – strzał (z glocka) w dziesiątkę.

Tekst: Lech Szczeciński