Bruce Wszechmogący – Bruce Almighty

Carrey wraca do komedii w świetnej formie. Jego dzikie wygibasy i szalone miny czynią strawnymi nawet niedowarzone gagi. Gwiazdorska obsada, wspomniany Jim Carrey (Maska, Ace Ventura) – jego niezwykły talent, Morgan Freeman (Siedem, Suma Wszystkich Strachów) – jego spokoj i opanowanie i Jennifer Aniston (Przyjaciele) – urocza i zawsze rozweselająca ale czy to uratuje film przed banałem?Jako że sam nie mogę ocenić tego filmu jak należy posłuże się artykułem zamieszonym w gazecie Film 8/2003 napisanym przez Andrzeja Zwanieckiego.

„Bruce Wszechmogący” to ekranizacja klasycznej bajki o rybaku i złotej rybce, w której zamiast rybki i rybaka mamy samego Boga Wszechmogącego (Morgan Freeman) oraz reportera lokalnej stacji telewizyjnej Bruce’a (Jim Carrey).
Ambitny Bruce chciałby prowadzić dziennik telewizyjny, zamiast robić reportażyki o największym ciastku świata. Ale gdy zabiegi bohatera o nowe stanowisko nie przynoszą skutku, wybucha on wściekłością na wizji, dostaje wymówienie i zaczyna głośno narzekać na niesprawiedliwość niebios. Bóg poirytowany jego jojczeniem przedstawia mu pewną propozycję. Nie skromne spełnienie trzech detalicznych życzeń, o nie. Ma dla niego hurtową wszechmoc, czyli przejęcie władzy na światem.
W filmie wykoncypowanym przez trio scenarzystów: Steve Oedekerk, Steve Koren, Mark O’Keefe ta władza dotyczy głównie Buffalo, rodzinnego miasta bohatera. Wywiedziona więc z prowincjonalnej mentalności amerykańskiej zawężona perspektywa sprowadza nieuchronnie sferę boskich interwencji na płaszczyznę prozy życia. Sceny, w których Bruce z rozbawieniem (a chwilami ze złośliwością) dziecka robiącego psikusy zaczyna czynić cuda, mają aurę anarchicznego wykolejania uporządkowanego życia i przestawiania go na nowe tory. W tym właśnie duchu Bruce przyucza do toalety psiaka, który zwykle obsikiwał jego meble, bierze odwet na chuliganach, którzy go wcześniej poturbowali, i przydaje co nieco swej dziewczynie (Jennifer Aniston). Filmowcy próbują tchnąć drugie życie w akcję, gdy Bóg poleca Bruce’owi wyjść poza lokalne opłotki i zająć się pobożnymi życzeniami wiernych z całego świata. To jednak nie powoduje przypływu nowej fali komizmu, lecz obciąża film świętoszkowatym, moralnym przesłaniem.

Na koniec dodam coś od siebie. Jest to jedyna recenzja która tak słabo krytukuje ten film. Dziwne, mnie się film podobał i poraz kolejny miałem ubaw z Carrey’a. Może temat miał większe możliwości, może i krytycy mają racje, ale ja uważam że film jest warty obejrzenia i polecam go Wam, bo sam się na nim bardzo dobrze bawiłem.