Trzech rzeczy nie rozumiem. Dlaczego Francuzi nazwali swój film „Purpurowe rzeki 2”, skoro poza Jeanem Reno z częścią pierwszą nie ma on nic wspólnego, a już na pewno nie z tytułową pracą doktorską, która pojawiła się w jedynce? Ale skoro już nazwali, dlaczego polski dystrybutor to zignorował i użył tylko podtytułu?Czy część pierwsza – w reżyserii Mathieu Kassovitza z Vincentem Casselem i jego ojcem Jean-Pierrem – była aż taką wtopą? A po trzecie nie rozumiem prawa, które pozwala na tego typu modyfikacje… „Aniołowie apokalipsy” nie są tacy straszni, jakby się można spodziewać po tytule czy po samym fakcie, że to sequel. Parę lat temu Olivierowi Dahanowi udało się nakręcić przerażającego „Tomcia Palucha”. Teraz pokazuje, że bawią go również mroczne klimaty dla dużych. Jego film to mieszanka Umerto Eco, Dana Browna i Indiany Jonesa. Niestety, jeżeli chodzi o logikę, „Anioły…” są głupie. Scenarzysta, czyli tym razem Luc Besson (wszędzie go pełno), zabawił się Starym Testamentem, mnichami, tajemnicami II wojny światowej, narkotykami oraz konwencjami thrillera i kryminału o twardym policjancie.
W rolę komisarza wcielił się naturalnie Jean Reno i muszę przyznać, że zaczyna mi się już nudzić oglądanie go w kółko w tych samych wcieleniach. Jego młodym pomocnikiem (schemat z jedynki się powtarza) jest tu Benoit Magimel. Drogi obu – doświadczonego i dowcipnego – spotykają się dzięki trupom, oczywiście. Ktoś zabija mężczyzn, którzy, jak się wkrótce okazuje, swoimi żywotami naśladowali apostołów i Jezusa. Ale to nie koniec niespodzianek. Wkrótce przyjdzie im się zmierzyć z ninja-mnichami, będą biegać po tunelach i odkrywać skarby. No, sensu to to nie ma za grosz, ale sceny walk i pościgów efektowne, a autorzy dobrze wyczuli przywróconą przez „Kod Leonarda da Vinci” modę na zakorzenione jeszcze w poprzedniej erze spiskowe teorie dziejów. Ujdzie w tłoku.
Daniel Latos —daniell.l@poczta.onet.pl