Anarchy in the UK

V jak Vendetta – dzieło Alana Moore’a i Davida Lloyda należy do klasyki autorskiego komiksu. Czy braciom Wachowskim udało się przenieść tę doskonałą historię na kinowy ekran?Od kilku lat ekranizacje komiksów cieszą się coraz większą popularnością w filmowym światku. Dla reżyserów i wytwórni jest to – co tu dużo mówić – niezły biznes. Być może nie widać tego w Polsce, gdzie komiksowi herosi nie przyciągają do kina takich tłumów jak na Zachodzie, a zyski z gadżetów nie generują nawet w połowie tak znacznych sum. Jednak i to powoli zaczyna się u nas zmieniać, co pokazał medialny szum wokół ekranizacji Sin City. Rozgłos, jaki zdobył film oparty o dzieło Franka Millera, odbił się szerokim echem nawet w branży reklamowej. Jeden z operatorów telefonii komórkowej wystartował z kampanią reklamową, która zupełnie otwarcie nawiązywała do Sin City, zarówno od strony grafiki serii, jak i samej treści. Swoją drogą ciekawe, jak zostały uregulowane prawa autorskie.

Sin City to pozytywny wyjątek pośród komiksowych ekranizacji – autorzy filmu potrafili oddać warstwę plastyczną komiksu. Wcześniejsze produkcje można podzielić na różnego rodzaju niewypały. Od niewypałów umiarkowanych (Hellboy), przez niewypały potężne (kolejny Spider-Man) na niewypałach skandalicznych kończąc (Elektra, Liga niezwykłych dżentelmenów). Ten ostatni tytuł wymieniam nieprzypadkowo, bowiem Alan Moore, autor świetnej Ligi niezwykłych dżentelmenów mógł raz na zawsze zrazić się do filmowego show-biznesu po tym, co zrobiono z jego komiksem. Liga…, będąca pierwotnie ironiczną, trochę groteskową pełną kulturowych nawiązań opowieścią, w wersji filmowej jest zaledwie banalną, przygodową opowiastką z nadętymi dialogami i heroicznymi postaciami. Jednym słowem całkowite zaprzeczenie poetyki Moore’a.

Ten błąd podobno już się nie powtórzy, bo bracia Wachowscy, którzy kręcą filmową wersję V jak Vendetta, zapewniają, że nie zamierzają zmieniać przesłania tego szczególnego komiksu. Dzieło Lloyda i Moore’a jest pod wieloma względami przełomowe. Dziś komiksy poruszające treści polityczne czy ideologiczne nikogo już nie dziwią, ale w 1988 roku, kiedy komiks po raz pierwszy został opublikowany (w Polsce dopiero piętnaście lat później), był nie lada zaskoczeniem i jednym z dzieł, dzięi którym krytycy zaczęli traktować historie obrazkowe zupełnie serio.

V jak Vendetta należy do utworów z gatunku political fiction i przedstawia alternatywną wizję rozwoju historii świata. W 1988 roku dochodzi do międzynarodowego konfliktu atomowego, w wyniku którego zagładzie ulega Afryka i prawie cała Europa. Prawie cała, bowiem Anglii udaje się przetrwać, mimo kryzysu i widma głodu. I właśnie ów kryzys wykorzystują angielscy faszyści, którzy zaprowadzają w zanarchizowanej ojczyźnie „porządek”, rozumiejąc go oczywiście na swój sposób. Powstają obozy koncentracyjne, do których trafiają socjaliści, Czarni, Arabowie i homoseksualiści. W końcu faszyści wprowadzają dyktaturę i przy ewidentnym poparciu Kościoła (co Moore wyraźnie podkreśla) zmieniają życie Anglików w siermiężną i wypełnioną strachem egzystencję z dnia na dzień. Rysunki Davida Lloyda, utrzymane w niezwykle prostym, realistycznym stylu, doskonale oddają tę atmosferę. Nie bez znaczenia jest również kolorystyka – „wyblakłe”, utrzymane w ciemniej tonacji barwy.

Ale sterowany odgórnie (również przy pomocy mass mediów) system nie może trwać wiecznie. W końcu pojawia się mściciel, tajemniczy V – były więzień obozu koncentracyjnego, ofiara genetycznych eksperymentów, prawdziwy „produkt” zbrodniczego ustroju. Postać głównego bohatera stworzona przez Alana Moore’a to jedna z najciekawszych kreacji w historii komiksu.

Jego postępowania nie da się w żaden sposób ująć w czarno-białych ocenach. W pewien sposób przypomina superbohatera (trudno go schwytać, jest niemal niepokonany), ale jest to heros na miarę czasów, w jakich żyje. A rzeczywistość faszystowskiej Anglii jest nieobliczalna i nienormalna. V łączy w sobie naturę artysty, anarcho-terrorysty i psychicznie chorego szaleńca. Traktuje świat jak teatralną scenę, na której toczy się tani, lekko kiczowaty, ale przy tym krwawy i okrutny kabaret. Żeby wziąć udział w tej chorej grze i odnieść zwycięstwo, V musi być jeszcze bardziej okrutny i bestialski niż jego przeciwnicy. Dlatego nie cofa się przed podłożeniem bomby czy wyrafinowanym morderstwem. Ma swoje powody. Chce zemścić się na byłych zarządcach obozu koncentracyjnego i zniszczyć faszystowską Anglię.

Moore i Lloyd analizują przyczyny i skutki dojścia radykałów do władzy, a także prezentują różnorodność ludzkich postaw w koszmarnej rzeczywistości Anglii, jaką wymyślili na potrzebę swojego komiksu. V jak Vendetta jest bowiem, tak jak książki Orwella czy Dicka, utworem zaangażowanym, pragnącym zwrócić uwagę czytelnika na szaleństwa polityków i złudność wyznawanych przez nich idei. Jest to historia przeznaczona dla ludzi, którzy nie wyłączają wiadomości – pisał w 1990 roku David Lloyd.

Ekranizacja komiksu, o ile nie spłyci postaci V czy nie ugrzeczni jego szaleńczej metody walki z systemem, jest szansą, aby dzieło Moore’a i Lloyda spopularyzować. Odnosi się to w szczególny sposób do Polski, bo wydany przed trzema laty komiks nie był ani szeroko omawiany, ani też nikt nie poddał go głębszej analizie na łamach wysokonakładowej prasy. A było co analizować, bo jakby na to nie spojrzeć, motyw podziemnej walki z dyktaturą i dyskusja o jej metodach ciągnie się w polskiej kulturze od czasu romantyzmu. V, w przeciwieństwie do takiego Kordiana, nie ma większych skrupułów przed wbijaniem noża w plecy przeciwnikom. Choćby ten problem zasługiwał na dyskusję.

Premiera kinowa V jak Vendetta już wkrótce. Miejmy nadzieję, że obraz powtórzy sukces ekranizacji Sin City (choć z innych powodów), ale przed wybraniem się na seans warto zajrzeć do pierwowzoru.

Sebastian Frąckiewicz / o2.pl