100 sposobów jak wyzionąć ducha

Stryczek, żyletka, cyjanek, betonowe buciki. Bogata gama asortymentu sklepu Mishimy kusi i przyciąga. W świecie opanowanym przez depresję wszystko sprzeda się jak świeże bułeczki.9 sierpnia na ekranach polskich kin pojawił się "Sklep dla samobójców", francuska komedia, animowany musical. Śmierć, śpiew i śmiech? Przerażające połączenie. Reżyser Patrice Leconte ubrał tę mieszankę w bajkowe środowisko barwnej animacji. Efekt? Dużo lepszy, niż można by było spodziewać się po francuskim kinie. Nie oznacza to jednak, że oglądając film nie poczujemy się co najmniej… nieswojo. Ale po kolei.

Temat, jaki wybrał reżyser, to śmierć samobójcza. Intuicja doskonała, można by rzec. Zjawisko to zdarza się dzisiaj na całym świecie – jest piętnem i zmorą naszej cywilizacji. Innymi słowy – samobójstwo przestało już być dla nas abstrakcyjnym hasłem, o którym słyszymy tylko w telewizji. To dzieje się teraz i obok nas. Być może, kiedy Mishima proponuje swoim klientom katanę do rytualnego harakiri lub ekskluzywne zabójcze perfumy – egzotyczne i przecież nierealne – to niewielu to poruszy. Ale kiedy wyciągnie sznur, żyletkę czy Cyklon B (!), wtedy – przynajmniej we mnie – szarpnie to dziwnie czułą strunę. Śmierć i co dalej?

Film Leconte to przede wszystkim komedia. Tutaj wszystko ma być potraktowane z lekkością. Podejście samobójców do narzędzi swojej przyszłej śmierci jest mniej więcej takie, jak wymagających klientów w hipermarkecie. Niektórzy narzekają na wysoką cenę pistoletu, inni szukają czegoś ekskluzywnego, aby umrzeć "jak gwiazdy rocka". Poza tym autodestrukcję ściga się z mocy prawa, a mandat nie ominie nawet tych, którzy dopiero co ze sobą skończyli. W świecie, w którym możliwe było założenie sklepu dla samobójców, każdy poważny temat rozbija się o groteskę i tonie w morzu czarnego humoru. I jest w tym pewna logika. Przekroczenie tabu rozbraja lęk i pozwala podejść do śmierci od innej strony – od strony trzeźwego spojrzenia na życie, które samo w sobie jest przecież piękne i bezcenne. Jeśli o to właśnie chodziło twórcom filmu, to cel został osiągnięty.

Na koniec jeszcze słowo o polskim dubbingu. W końcu nie często nadarza się okazja do usłyszenia sztandarowych postaci polskiego kabaretu w tak nietypowej roli. Wśród nich wyróżniłabym chyba Michała Wójcika grającego Mishimę. To nie pierwszy raz, kiedy przedstawiciel Ani Mru-Mru ma okazję do podłożenia głosu i nie pierwszy raz, kiedy wychodzi mu to świetnie.

foto: film.onet.pl

Podobał mi się też Czesław Mozil z jego wyjątkowo delikatnym tenorem, całkiem dobrze dopasowanym do niedoszłego zakochanego samobójcy. Jedyne, czego może trochę żal, to marginalna rola Roberta Górskiego, którego postać pojawia się na ekranie jedynie przez parę pierwszych minut filmu. Niestety, nie można mieć wszystkiego.

Na "Sklepie dla samobójców" trochę się bałam, trochę zniesmaczyłam, trochę też pośmiałam. I chyba warto było.

Karolina Kwiecińska