Niecenzuralny język

Czyli o tym jak Bartek nie chciał zostać strażakiem ;( Idę wczoraj na browca – znajomi już na mnie czekają w knajpie – sunę raźno ulicą trumienną, o pardon, Bodzentyńską,Mijam Karczmę a tam obok, w dawnym Rodanie gdzie niejeden ostry balet się kręcił, drzwi rozwarte na oścież i płomienie a z dachu wali czarny jak smoła dym. Na dole widać płonący rower i drewniane schody – jedyna droga ucieczki z góry. Nagle słyszę z okna na I piętrze „ratunku” ale twarzy nie widać tylko kłęby czarnego dymu, 112 – O, TAKI H… JAK BATOREGO KOMIN! Nie dzwońcie na 112 bo nie działa, zwyczajnie nikt nie odbiera w p… j… mać!

Szybko wbijam 999, kobieta z pogotowia nieufnie przyjmuje zgłoszenie bo mam dziwny głos gdy się trzęsę z nerwów i na domiar niewiarygodności nie umiem jej powiedzieć jaki to numer domu – dawaj karetkę babo, a kierowcy powiedz że koło Karczmy! (Tylko jakieś mięso tam niechcący wplotłem). Wtedy uwierzyła i jeszcze przełączyła mnie do straży pożarnej ale okazało się ze chłopaki już maja zgłoszenie.

I co, przez chwilę stałem jak wydymana dziwka. W głowie pojawił się plan – wbiegnę przez ogień i dym na górę i wyrzucę tę krzyczącą dziewczynę przez okno na spadzisty dach karczmy… Nie byłem tylko pewny czy to dobry pomysł, jednak trochę wysoko i daleko do tego dachu – może nie dolecieć. No i balem się, że braknie mi poweru z jednego wdechu… Że nie dam rady i zaczadzę się razem z nią. Wstyd przyznać ale spękałem. W knajpie obok niczego nie świadomi siedzą moi znajomi. Wszedłem do Karczmy i mówię – Insomnia się pali. – Co? -yyyy….. (zatkało mnie na minutę) – No, ten, dawny Rodan, może trzeba by pomóc.

Wybiegliśmy na zewnątrz gdzie podjeżdżała właśnie straż pożarna. Ktoś jakoś ugasił ten ogień i strażacy weszli tylko dogaszać. Kosmos naprawdę, bo dym był jak jasna cholera. Nagle w drzwiach pojawiła się pierwsza postać, za nią druga i trzecia….. ich tam było cos około piętnastu osób na górze – osmolone twarze – ale wszyscy o własnych siłach wyszli. Podejchala karetka i jeszcze dwa wozy strażackie. Zawinęliśmy się….

Nie wiem po co to napisałem, chyba jako rodzaj samo batożenia, że nie wbiegłem na górę od razu. Niby kierowała mną logika ale czułem strach. Dobrze że nie namawiałem ludzi do skakania z okna, ale jakby pożar się nie zatrzymał to byłoby to jedyne wyjście. No i zamiast energicznie wpaść do Karczmy i wrzasnąć – ruszcie dupy bo się pali!!! To wszedłem zamulony jakiś… No i mam teraz moralniaka. Ostatni raz! A dla przypomnienia: pogotowie 999, straż 998, a nie żadne sto dwanaście, k… jego mać. Nie wiem kto odpowiada za ten bajzel.
bekrytyk z rozterkami