Muzyczna podróż – Gendos West Trip

Ten wieczór należał do wyjątkowych tej jesieni. W sali „kominkowej” kieleckiego WDK miałem okazję być gościem i uczestnikiem muzycznego spotkania w świecie wykreowanym przez niezwykły duet Gennady „Gendos” Tchamzyryn i Dariusz Makaruk. Ich muzyka wymyka się wszelkim klasyfikacjom.Jeśli usłyszycie coś o mieszance ambientu, gardłowego śpiewu, szamańskiego bębna i elektronicznych sampli – nie wierzcie. Bo to zarazem jest prawda i nie. Rzeczywiście wspomniane elementy pojawiały się w wyczarowanej przez ten duet przestrzeni muzycznej. A jednak wynik ich działań jest czymś zaiste nieopisywalnym, na poły magicznym, przekraczającym każdą formułę, jaka do tej pory została wymyślona do określenia muzyki.

Przecież opis składników potrawy nie oddaje jej rzeczywistego smaku i aromatu, po prostu musisz jej spróbować, zaznać jej „prawdziwej” jakości. Podobnie było tym razem – bycie w tym miejscu i czasie, w tej muzyce dało możność bezpośredniego odbioru i doświadczenia jej. Tego nie zastąpi żadne nagranie, płyta puszczona z hi-endowego sprzętu. Choćby tylko dlatego, że nie poczujesz zapachu tlących się gałązek, nie zobaczysz dymu unoszącego się ponad bębnem, kiedy jest on okadzany i oczyszczany zarazem.

Czy Gendos jest „prawdziwym ” szamanem ? Nie zobaczysz tewiem, mnie w każdym razie ten duet zaczarował swoją muzyką. Jego wibrująco basowy głos przenikał mnie na wskroś. Coś podobnego czułem tylko raz. Na filmie „Mały Budda” B.Bertolucciego mnisi tybetańscy w klasztorze śpiewali, pudżę /to taki ich śpiew mszalny/, wtedy też dostałem gęsiej skórki, te niskie wibracje robią mi coś nieomal fizycznego w ciele. Słyszałem w jego śpiewie mantrę, której rytm wybijany był na szamańskim bębnie, słyszałem nawoływanie wiatru, może deszczu. Tylko wyobraźnia ogranicza nas w tym czego możemy doświadczyć w takim „tripie”. Ja zobaczyłem rozległość tundry a ty możesz zobaczyć las albo ocean, albo wszystko…


Każdy instrument, jakiego dotknął na swój sposób ożywał w jego rękach, co najlepiej było słychać – a nawet widać – kiedy zagrał na wiolonczeli. Takich wydobywanych z niej dźwięków nie słyszałem nigdy wcześniej i nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze usłyszę. Przyznam, że w tym momencie całe pozostałe instrumentarium elektroniczne jakoś mi wadziło. Miałem ochotę usłyszeć naturalny i niezmącony przetwarzaniem dźwięk jaki dobywał z wiolonczeli Gendosa. Próżno bowiem takiego szukać na salach koncertowych jak kraj długi i szeroki – cóż, może innym razem …. Poza tym, improwizowanym na wiolonczeli utworem było jeszcze tylko kilka momentów kiedy wolałbym słyszeć czyste, pozbawione nagłośnienia brzmienia instrumentów, głosu, ale wtedy byłby to już całkiem inny koncert.

Muzycy stworzyli przestrzeń wypełnioną dźwiękami przenikającymi się wzajem i stapiającymi na jednolitej muzycznej scenie. Darek Makaruk z wielkim wyczuciem używał swego elektronicznego instrumentarium, dzięki czemu syntetyczne „ambientowe” brzmienie świetnie współgrało z dźwiękami wydobywanych z tradycyjnych instrumentów np. czegoś jak lutna o strunach potrącanych palcami. Tu było widać, słychać i czuć jak ciekawe muzyczne doświadczenia mogą rodzić się w spotkaniach różnych tradycji. O ile oczywiście ich twórcy porozumieją się w stopniu koniecznym dla przekroczenia swych granic – ale od czego język muzyki. Mnogość kompozycji i brzmień pochodzące z różnych instrumentów, grane przez muzyków tak zdawałoby się odległych kultur a jednak wszystko razem dało niezwykły efekt.

Czuć w tej muzyce przestrzeń tak miejsc gdzie się zrodziła, jak i wewnętrzną przestrzeń jej twórców. Z łatwością przemieszczali się z jednej krainy do drugiej swobodnie pokonując granice. Nie, właściwie nie było żadnego „pokonywania”, tego wieczoru granice dla nich nie istniały. To była jedyna w swoim rodzaju muzyczna podróż. Jedyna tej jesieni, kiedy podróżowałem poprzez muzyczną przestrzeń wykreowaną przez duet Gendos West Trip. Mam nadzieję, że podałem wystarczające powody dla których warto było przyjść tego wieczoru i wysłuchać tej muzyki na żywo.

Czym jeszcze mogę się z wami podzielić? Może wizją innej podróży? Zaprosiłbym muzyków na środek sali a słuchaczy posadził wokół nich. Tak by każdy poczuł zapach kadzideł, wibrację naturalnego głosu i bębna, może kilku bębnów, zobaczył kolor patrzących „gdzieś” oczu szamana. Ale to 
już całkiem inny trip…..
Zatem do spotkania w kolejnej podróży.
Tedman for Wici

Więcej zdjęć z koncertu GENDOS WEST TRIP