Z Wojciechem Lubawskim, prezydentem Kielc i prezesem Stowarzyszenia 2002, który będzie się ubiegał w jesiennych wyborach o reelekcję rozmawia Magdalena Brzezińska.Dopiero w ostatnią niedzielę ogłosił pan, że wystartuje w jesiennych wyborach na prezydenta Kielc. Dlaczego Pan tak długo zwlekał z ujawnieniem tej decyzji?
– Po pierwsze, nie wiem, czy rzeczywiście długo? Przecież wybory będą w listopadzie, a nie jest powiedziane, że trzeba taką decyzję ogłaszać rok wcześniej. Po drugie zwlekałem z decyzją, bo wpływa na nią mają też inni ludzie. Udało mi się jednak przekonać żonę. Po trzecie niedzielna konwencja Samorządu 2002 była akurat świetną okazją do ogłoszenia mojego startu.
Czy to prawda, że wahał się pan, bo miał bardzo dobrą ofertę pracy w prywatnej firmie?
– Wolałbym o tym nie rozmawiać. Wybrałem jednak taką drogę.
Poparcie dla pana już zadeklarowały partie, którym normalnie w sprawach politycznych bardzo trudno działać zgodnie – PO, LPR, wstępnie PiS oraz PSL. Czy to jest efekt jakichś nieoficjalnych rozmów z panem i konkretnych obietnic w zamian za poparcie?
– Ja w tej sprawie nie rozmawiałem z nikim, z żadną partią, z żadnymi liderami. Owszem spotykaliśmy się dwukrotnie w szerokim gronie, nie jest tajemnicą – u księdza biskupa. Rozmawialiśmy o nadchodzących wyborach. Liderzy tych partii popierają mnie, bo pewnie dobrze oceniają moją dotychczasową pracę. Jedno jest pewne: targów politycznych i zaciągania przeze mnie długów politycznych nie będzie.
Poparcie partii to jedno, ale ma pan własne zaplecze wyborców – Stowarzyszenia Samorząd 2002. Ilu w tej chwili liczy członków i o ile zmienił się jego stan od ubiegłych wyborów samorządowych?
– Cztery lata temu mieliśmy dwa tysiące członków, a teraz mamy półtora tysiąca. To zmniejszenie wynika pewnie z tego, że część osób działających w Samorządzie 2002 należy również do partii i pewnie nie chcą lub nie mogą łączyć tych dwóch obszarów działania.
Część pana zwolenników, którzy już teraz deklarują, że zagłosują na pana w jesiennych wyborach, podaje też taki powód: „głosuję na Lubawskiego, bo zrobił już czystki w ratuszu i spółkach miejskich i teraz nie będzie kolejnych, jak to zwykle przy zmianach politycznych bywa…” Co pan na to?
– W kategoriach czystek nigdy tego nie traktowałem, nie mniej nie chciałbym dawać sygnału, żeby urzędnicy czuli się bezpiecznie, bo pewnie jakieś zmiany jeszcze będą. Jeśli zostanę na drugą kadencję, to pewnie będę się zastanawiał nad przemodelowaniem pracy tego urzędu, ale nie będę działał kluczem politycznym. Przecież do tej pory pracuje tutaj kilku dyrektorów, którzy należą do SLD, ale mi to nie przeszkadza, bo są po prostu dobrymi pracownikami.
Pana hasło wyborcze brzmi „Kielce – nasza duma”. Z którego projektu realizowanego w mijającej kadencji jest pan najbardziej dumny?
– Nie da się wybrać takiej jednej rzeczy… Przez dwa lata od nowa budowałem organizację Urzędu Miasta, potem przyszły ogromne inwestycje. Najbardziej dziś widoczna – nowy stadion – to inwestycja przy której miałem dużo szczęścia, bo przecież jak zaczynaliśmy jąto Kolporter Korona był w III lidze. To, że teraz jesteśmy w extraklasie, a wierzę, że będziemy mistrzem Polski, to dowód, że warto było budować stadion. Ale oczywiście tych sukcesów, z których jestem dumny jest całe mnóstwo. To nie tylko inwestycje sportowe, ale również – ewenement w skali kraju – tak intensywny rozwój jednostek kultury i wręcz wzorcowo rozwinięta pomoc społeczna, prowadzona bardzo profesjonalnie.
A porażka?
– Dla mnie taką porażką jest to, że na początku kadencji ugiąłem się i kontynuowałem remont ulicy Sienkiewicza, choć gdybyśmy trochę z tym poczekali, to teraz bylibyśmy w dokładnie tym samym punkcie remontu, a mielibyśmy w kasie miasta więcej pieniędzy, bo można było zdobyć o wiele większe fundusze na ten cel. Zarzuca mi się też, że nie sprowadziłem do Kielc np. wielkich koncernów motoryzacyjnych, które dałyby setki miejsc pracy, ale przecież w tej kadencji w mieście rozpoczęto osiemdziesiąt prywatnych inwestycji i każda decyzja w tej sprawie przeszła przez moje biurko. A dzięki nim powstaną nowe miejsca pracy i do końca przyszłej kadencji poziom bezrobocia w mieście ma szansę spaść do 10 procent.
Więc te porażki tak naprawdę traktuje pan w kategoriach sukcesu, a czy są takie decyzje, których pan żałuje, bo były zaprzepaszczonymi szansami?
– Z takiej perspektywy patrzę na brak naszego przedstawicielstwa w Brukseli. Współorganizowaliśmy to przedsięwzięcie razem z marszałkiem województwa, ale po konkursie nie dostała tam pracy osoba, która wygrała go, bo świetnie znała języki, mieszka w Brukseli (nie byłoby kosztów utrzymania), więc wycofaliśmy się z tego projektu. A teraz wycofał się też marszałek i ponosi tego konsekwencje. Ale ta sprawa była niezależna ode mnie. A druga porażka to brak gabinetów stomatologicznych w każdej szkole. Chciałem zrealizować ten pomysł, ale okazało się, że koszty dla gminy są zbyt duże.
Przeciwnicy zarzucają panu, że inwestuje pan w centrum Kielc, a kompletnie zapomina pan o peryferiach, o które właśnie powalczą w wyborach pana kontrkandydaci. Zamierza pan zmienić taktykę wobec dzielnic na obrzeżach miasta, np. Cedzyny?
– Co do Cedzyny wszystko zmierza ku dobremu. Mamy porozumienie z gminą Górno w sprawie kanalizacji i budowy oczyszczalni ścieków. Ma to robić Górno. Trzeba pamiętać o jednym – nie da się inwestować jednocześnie wszędzie – i w centrum i na obrzeżach. Ja świadomie wybrałem zmianę wizerunku w pierwszej kolejności w centrum Kielc, bo jak będzie tutaj lepiej, zaczną przyjeżdżać do nas turyści i inwestorzy, zaczną wydawać tu pieniądze, to będą możliwe również sensowne zmiany na peryferiach.
Ostatnio przedstawił pan nowe pomysły na Kielce – Centrum Mody na wzór Mediolanu, dworzec w tunelu podziemnym a nad nim lustrzane centrum handlowe, basen, lodowisko, tunel w centrum pod Katedrą… Czy to są tylko luźno rzucone pomysły, czy też ma pan już konkretnych inwestorów na ich realizację?
– Już wcześniej zarzucono mi wizjonerstwo, a teraz okazuje się, że pomysły, o których sam mówiłem cztery lata temu, właśnie są realizowane. Nowe pomysły mają jak największą szansę na realizację, jeśli tylko uda nam się zdobyć fundusze unijne, to zaraz się do nich przymierzymy. Wszystko jest związane tak naprawdę z pieniędzmi, ale jeśli nie będziemy podchodzić do myślenia o mieście w sposób wizjonerski, to Kielce wiecznie będą grajdołem. Ja uważam, że Kielce mogą być przykładem dla całej Polski: możemy powtórzyć sukces Irlandii, która kiedyś była biedna i malutka, a teraz jest bogata. My też jesteśmy malutcy i niezabogaci, ale możemy to zmienić. Wszystko zależy od ludzi, pieniędzy i wizji. Bez względu na to, kto będzie prezydentem Kielc, życzę naszemu miastu, żeby to był wizjoner bo inaczej przegramy wszystko.
Magdalena Brzezińska Słowo