II Festiwal Kataryniarzy w Kielcach

Dwa wieki temu w Londynie było ich tylu, że brytyjski parlament nakazał im zachowanie minimum trzymetrowej odległości między sobą, aby uniknąć wielkiego zgiełku. W 1875 roku w Warszawie było 370 ulic i aż 480 kataryniarzy. Często dochodziło do przepychanek o miejsce na ulicy. W Kielcach tłoku nie było, ale starsi mieszkańcy pamiętają kataryniarza spod hotelu Bristol.Czasy socjalizmu im nie sprzyjały. Władza ludowa nie tolerowała samodzielnych artystów, przetrwali jednak na zachodzie Europy. Przez 350 lat istnienia zmieniły się również same katarynki. Pozostała jednak korba, którą pompuje się powietrze do piszczał, z czasem wprowadzono taśmy perforowane, a pod koniec XX wieku elektroniczne chipy.

Nazwa katarynka przyjęła się tylko w Polsce, w innych nazywana jest po prostu organami. Polska nazwa wzięła się od lalek – Katarzynek, które grający stawiali na instrumencie, by zwabić dzieci.

Przez lata zmieniał się repertuar kataryniarzy. Klasyką są już walce Straussa i Mozart, współcześni kataryniarze grają rock and rolle czy nawet przeboje Christiny Aguilery.

Ważna jest też technika grania. Kataryniarz musi zachować odpowiedni rytm i tempo grania, musi też dobrze znać graną melodię. Jak to wygląda na żywo?

– Wszystkich, którzy chcą poznać prawdziwych kataryniarzy, zapraszam dziś na ulicę Sienkiewicza około godziny 14 – mówi Przemysław Predygier, organizator II Kieleckiego Festiwalu Kataryniarzy. Muzycy z Niemiec, Holandii i Polski będą dziś grać na kieleckim deptaku, a jutro o godz. 19 wystąpią w Domu Środowisk Twórczych.

Piotr Burda Gazeta Wyborcza