Cześć Witek

4 lutego 2011 roku kieleckie środowisko artystyczne straciło wspaniałego przyjaciela. Może to truizm, ale i prawda, że za szybko odchodzą. A przecież jeszcze było tyle planów. Tylu ludzi wokół kochanych. Tyle gwiazd do podbicia. W wieku 50 lat zmarł Witold Parkita.Najtrudniej ująć go krótko i treściwie. Bo napisać: artysta, to za mało. Napisać o wszystkich jego działaniach i zasługach to za dużo, jak na skondensowaną formę, jaką jest drukowany magazyn. Jedno jest pewne: nie dało się go skategoryzować, wymykał się regułom. Był wolnym ptakiem podróżującym po krainach swojej wyobraźni.
Takim zapamiętali go przyjaciele. – Był wszechstronnie uzdolniony. Ciągle szukał czegoś nowego i miał masę pomysłów – wspomina Zdzisław Reczyński, aktor kieleckiego Teatru Lalki i Aktora Kubuś. Znali się od zawsze, bo oprócz tego, że się przyjaźnili, byli po prostu rodziną. – To Witek wprowadził mnie w artystyczne środowisko Kielc z racji tego, że chodził do „plastyka”. Wtedy takie znajomości były dużą nobilitacją i spotęgowały we mnie myślenie o sztuce jako drodze życiowej – pamięta Reczyński. Jaki był jako człowiek? Aktor bez tchu wymienia: wrażliwy, szczerze lubiany i nigdy nie stracił marzeń.

Obaj rozpoczynali w latach 80-tych. Czasy bardzo ciężkie, ale przede wszystkim bardzo twórcze. Już wtedy nieustannie towarzyszyła mu harmonijka ustna. Wielka pasja do muzyki zaowocowała nie tylko wieloma nagraniami, ale i dwukrotnym tytułem mistrza Polski (1984-85) w grze na tym instrumencie. W Kielcach rozpoczynał się właśnie jeden z najbardziej płodnych artystycznie okresów. Swoją działalność rozwijał Klub „Merkury” przy ulicy Źródłowej. Choć formalnie lokal należał do PSS Społem, to rządzili nim młodzi twórcy. W 1983 roku Parkita trafił tam jako plastyk i poznał się z Grzegorzem Cuperem – wtedy kierownikiem „Merkurego”, dziś recenzentem teatralnym i wicedyrektorem Pedagogicznej Biblioteki Wojewódzkiej w Kielcach. Już pierwszy organizowany przez Parkitę klubowy wieczór okazał się wielkim sukcesem. Wernisaż jego prac plastycznych połączony był z recitalem pieśni Edwarda Stachury wykonywanych przez Konrada Maternę, ówczesnego aktora z „Kubusia”. – Olejne pejzaże Witka idealnie pasowały do wyśpiewanych strof wiecznie wędrującego poety – wspomina Cuper. Sala „Merkurego” wypełniona ludźmi i magią sztuki jeszcze nie raz pozwalała zapomnieć na chwilę o codziennym marazmie i ponurej rzeczywistości. Nie mogło być inaczej. – Do każdego projektu podchodził z energią i wiarą, że to będzie strzał w dziesiątkę. Jego zapał, nadzieja i optymizm napędzały działanie – podkreśla Cuper i dodaje, że jako wieczny malkontent, trochę mu tego zazdrościł.

Swój okres świetności przeżywał wtedy teatr „Gabinet Prób Generalnych”, działający w „Merkurym”. Trzon stanowili Parkita i Andrzej Kuba Sielski, ale w spektaklach brało udział wielu przyjaciół. – Witek tworzył wspaniałe scenografie, mimo ciągłych problemów z materiałami. Potrafił z niczego stworzyć coś pięknego – opowiada Sielski. Sukcesy w animacji kultury poskutkowały we wrześniu 1985 roku objęciem przez Parkitę stanowiska kierownika klubu. Powstało dziewięć spektakli „Gabinetu”. Pełne sale. Prominentni goście. Oklaski. Pozytywne recenzje w prasie. – Potem, naturalną koleją rzeczy, nasze drogi rozeszły się – mówi Sielski. Parkita tworzył wtedy teatr uliczny, którego owocem był m.in. spektakl „Stół” (na zdjęciu). – Namawiał mnie na wyjście do ludzi, a ja wolałem teatr zamknięty, skupiony. Witek to we mnie zmienił i do dziś lubię happeningi i akcje plenerowe – podkreśla aktor. I dodaje, że byli kimś więcej, niż przyjaciółmi. – Mogliśmy się o coś pokłócić, ale i zawsze serdecznie się lubiliśmy. Witek był dla mnie, jak rodzina – podsumowuje.

Kulminacją twórczej atmosfery w Kielcach był wyjazd zimą 1987 roku do Katowic na Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej. Pojechała tam silna grupa kieleckich artystów. Grali koncerty, wystawiali spektakle, happeningi. – To było coś niesamowitego, zrobiliśmy wielką furorę, okrzykiwano nas najmocniejszym artystycznie ośrodkiem akademickim w kraju. Witek był głównym scenografem i odgrywał kluczową rolę – mówi poeta i bard Marek Tercz. Sam wypowiada się o Parkicie bardzo ciepło: niezwykły talent, poetyzował rzeczywistość, podszyty nutką naiwności krzesał energię artystyczną. Parkita organizował wtedy „Śpiewogrania” w Domu Kultury „Sabat” – konkursy młodych talentów muzycznych. To tam zaczynali tworzyć: Mariusz Matysek, Krzysztof „Kasa” Kasowski czy Rafał Nowak.
Koniec lat 80-tych i „gruba kreska” stworzyły nowe możliwości i wyzwania. W 1988 roku urodziła się córka Jaśmina, dwa lata później Mateusz. – Dzieci były dla niego największym skarbem, potrafił im wszystko poświęcić – mówi Zbigniew Reczyński. Parkita zaczął tworzyć rzeczy bardziej użytkowe. Z żoną Alicją skupili się na pracy designerskiej i aranżacji wnętrz. Wystrój wielu kieleckich lokali powstał dzięki ich wyobraźni i pomysłom. Ale przy okazji większych wydarzeń kulturalnych cały czas był aktywny. Przez wiele lat współpracował z Włodzimierzem Kiniorskim. Na każdym z festiwalu FlapArt i Hasarapasa prezentował swą twórczość. Dostał nawet nagrodę FlapMana za swą działalność. – Miał ogromne spektrum, jeśli chodzi o przekaz twórczy – wspomina „Kinior”. Dla Parkity nie było rzeczy niemożliwych: design, instalacje, muzyka, obrazy, grafiki, aktorstwo, śpiew. – Ale przede wszystkim był moim przyjacielem – dodaje muzyk.

Ci, którzy go dziś wspominają, powtarzają te same cechy. – Zawsze otwarty do ludzi – mówi Andrzej Kuba Sielski. Grzegorz Cuper: – był wiecznym optymistą. „Kinior” dodaje: dusza towarzystwa. – Ujmowało mnie to, że do końca został nadwrażliwym dzieckiem. W mojej pamięci pozostaje obraz jego uśmiechu, szeroko otwartych oczu i wyciągniętych do ludzi rąk – podsumowuje Marek Tercz. Ci, którzy go dziś wspominają, powtarzają też jeszcze jedno: za wcześnie, za wcześnie, za wcześnie…

Jakub Wątor