Pisząc o „bazowych” twórcach łączących mocne brzmienie z akcentami nawiązującymi do muzyki dawnej lub opery, z przymrużeniem oka potraktowałem kwestię gatunków.
Jednak w przeciwieństwie do „gotyku” i pokrewnych mu kategorii, rock progresywny jest etykietką dość przyjazną w obsłudze.Owszem, „bardziej przemyślane” ciężkie brzmienie określa się też mianem art rocka. Termin ten można z rockiem progresywnym utożsamić bądź postrzegać go np. jako nazwę mocniejszej gitarowej muzyki z ambicjami, z tym że przejawianymi przede wszystkim w tekstach.
Krótko mówiąc: jeśli najlepiej słychać gitarę, na której grane są solówki, kompozycje wykazują większy stopień skomplikowania niż piosenki popowe, a złożony z nich album połączony jest jedną spójną myślą (tzw. koncept album) śmiało można mówić o „progresji”. Mówić godzinami, bo zaryzykuję twierdzenie, że rock progresywny to głównie muzyka dla introwertyków- ludzi nieumiejących prowadzić płytkiej konwersacji o modzie i pogodzie, za to ożywiających się przy ulubionym zagadnieniu.
Już sama nazwa zespołu progresywnego powinna stanowić interesujący temat. W dość mało skomplikowanym (tylko pod względem nazewniczym) przypadku może być to „różowy fluid” (Pink Floyd) złożony z nazwisk dwóch bluesmanów (Pink Anderson i Floyd Council). Można postarać się jeszcze bardziej i nazwać projekt Jeżozwierzowym Drzewem (Porcupine Tree). Jeżeli wpadnie się na taki pomysł jako samodzielnie nagrywający płyty multiinstrumentalista, wówczas istnieje nawet szansa na zachowanie pochodzenia nazwy w tajemnicy.
Strefa Ciszy
Idea stworzenia zespołu „Strefa Ciszy” zrodziła się pod koniec lat dziewięćdziesiątych w głowach trójki przyjaciół: wokalisty Przemysława Stachury, basisty Marka Wójcika i nieobecnego już w zespole Michała Zubka. Sala prób, papierosy i trzeszczący sprzęt to ich główne wspomnienia z tego okresu. Przełomowy okazał się rok 2003, gdy własnym sumptem nagrali utwory „Żegnam Cię” i „Za to, kim jestem”. Po umieszczeniu ich w Sieci, jeszcze raz okazało się, iż tego typu muzyka ma swą wierną publiczność. Pozytywne opinie były inspiracją do dalszych prac. Celem stało się nie tylko opracowanie kolejnych utworów, ale przede wszystkim dojście do etapu, na którym można byłoby mówić o własnym stylu zespołu. Wiązało się to ze zmianami personalnymi, wśród których należy wymienić przybycie gitarzysty Macieja Jurkowskiego, odejście Michała Zubka oraz rezygnację „bębniarza” Grzegorza Ksela. Gdy Przemysław Stachura obok roli wokalisty przyjął obowiązki gitarzysty rytmicznego, zespół przerwał koncertowanie i skupił się na dopracowaniu warsztatu. Po sześciu latach od pierwszych nagrań, w studio B-Ton należącym do Michała Pastuszki powstało oficjalne demo z pięcioma utworami: „Za to, kim jestem”, „List pierwszy”, „Piosenka o dwóch słońcach”, „Przez nieznane miasta” i „Oto cały ja”. Rok 2009 przyniósł też zwycięstwo na V Rock Alert Festiwal w Lubartowie. W 2010 roku członkiem grupy na stałe został perkusista Philiphe Hanszke.
Wyrażenie „Strefa Ciszy” to nie tylko połączenie modnego słowa „strefa” z wyrazem „cisza”. „Strefa ciszy” to nazwa leżącego na granicy trzech meksykańskich stanów obszaru, na którym ze względu na występowanie lokalnych pól magnetycznych niemożliwa jest komunikacja radiowa.
Użycie wyrazu „cisza” w nazwie zespołu muzycznego jest przewrotnym zabiegiem. Muzycy zespołu zaznaczają, że z czasem nauczyli się, iż wykorzystanie chwil ciszy jest zabiegiem bardzo korzystnie wpływającym na muzykę.
„Strefa ciszy” to także termin oznaczający obszar wyznaczony wokół zbiornika wodnego. W takiej strefie nakazane jest unikanie emitowania hałasów powyżej 45 db.
Pojęcie „zbiornik wodny” prowadzi wprost do słowa „głębia”, które dla progresywnych rockmanów oznacza jedno z podstawowych dążeń. Teksty w rocku progresywnym podobnie jak w pokrewnym mu art-rocku powinny tęże głębię osiągać. W muzyce Strefy Ciszy słychać wyraźne dążenie by tak było. Promowany przez teledysk utwór „Za to, kim jestem” nazwać można „manifestem człowieka idealnego”. Moim zdaniem jednak, przy takiej muzyce można wytrzymać nawet z ideałem. Zaskakuje fakt, że choć piosenki czy raczej pieśni o miłości nie są najbardziej oczekiwanymi dziełami w rocku progresywnym, Strefa Ciszy ma w tej dziedzinie wiele do zaoferowania.
Dynamiczny „List pierwszy” przyciąga uwagę energetycznym refrenem. W tekście spokojniejszego, ubarwionego smyczkowym wstępem „Żegnam Cię” dostrzegam pewien nadmiar patosu, lecz utwór ten rozwija się niczym dobry film, a to sprawia, że oceniam go pozytywnie. „Oto cały ja” budzące skojarzenia z utworem „100 tysięcy jednakowych miast” zespołu Coma przechodzi od łagodnego gitarowego początku, przez solówkę, do mocno wyśpiewanego punktu kulminacyjnego. Biorąc pod uwagę pasję muzyków Strefy Ciszy można mieć nadzieję, że punkt kulminacyjny ich działalności związany będzie z realizacją wyrażonego na ich stronie internetowej „marzenia, że kiedyś ich muzyka popłynie z tysięcy radioodbiorników…”.
Andrzej Szczodrak, foto: Wiktor Franko