V Ogólnopolski Przegląd Piosenki Kąśliwej

Ogólnopolski Przegląd Piosenki Kąśliwej w tym roku obchodził już swoje piąte urodziny. Trzeba przyznać, że repertuar imprezy troszeczkę się poszerzył od tej pory. Kolejny raz zostali zaproszeni goście tacy, jak Krzysztof Daukszewicz,  i Piotr Bukartyk, a po raz pierwszy gościł lubelski wieśniaczy zespół MIĄŻSZ z młodziutką i zdolną wokalistką Joanną Zawłocką.Niezbyt duże dwie salki pałacyku wypełnione były po brzegi. Żeby zająć miejsce bliżej sceny, trzeba było przyjść pół godziny wcześniej i zająć kolejkę do drzwi wejściowych. Nazwiska gości znane nie tylko z programów radiowych i telewizyjnych, ci, których na co dzień można zobaczyć i usłyszeć w ogólnopolskich mediach stały się skuteczną zachętą.

Gdy wreszcie zgasły światła na widowni, na niewielką scenkę wkroczył trochę za duży, jak na tak skromną powierzchnię Artur Andrus. Rozpoczęła się chwila pełna oczekiwania. Pan Andrus nie zawiódł publiczności. Sypał dowcipami, wygłaszał dosadne komentarze i układał wiersze na poczekaniu. Nie przeszkadzało mi, że niektóre z jego żartów były mi już znane z internetu. W jego wykonaniu nabrały żywości i dodatkowego smaczku.
 Piotr Bukartyk natomiast  wzbogacił swoje utwory muzyczne o opowieści o swojej niezwykłej babci słynącej z nieokiełznanego charakteru i przaśnych rymowanek. A mój ulubiony utwór tegoż wykonawcy: pt.„Kobiety są jak kwiaty ” wyposażony został w nowe zwrotki dostosowane do współczesnej rzeczywistości. W nawiązaniu do dyskusji politycznej o legalizacji narkotyków Piotr Bukartyk wyśpiewał też między innymi nieprawdopodobną historyjkę o tym, jak to uczniowie zostali przyłapani na paleniu jointów przez nauczyciela. Historyjka mocno skarykaturyzowana, a jakże zabawna i świeża! Kabareciarze nie zostawili na politykach suchej nitki i kąsali, gdzie popadło. Czepiali się nawet nazwisk. Kto widział bowiem, żeby minister zdrowia nazywała się Kopacz, a minister od spraw kolei – Grabarczyk. Według Krzysztofa Piaseckiego powinno być odwrotnie i wcale go nie dziwi, że pani Kopacz została odwołana. Występ ten został uświetniony utworem specjalnym na potrzeby tej imprezy. Stanisław Zygmunt przedstawił swoje słynne hasła na bilboardy, które jednak nie przyczyniły się do zwiększenia popularności partii politycznych mimo jego najszczerszych chęci. Tomasz Szwed natomiast ceniony autor, kompozytor, piosenkarz znany nie tylko z programów telewizyjnych, ale i z koncertów, spotkań kabaretowych i festiwali, zaprezentował nieco trącące melancholią, a za to treściowo bogate utwory.

Furorę zrobił powstały kilka lat temu zespół wieśniaczy Miąższ. Solistka wystąpiła zgodnie z zawołaniem lidera Zakopower (” Pójdę boso”) bez obuwia. Pięknym głosem zaprezentowała piosenki wcale niepolityczne, a z pogranicza absurdu. Zespół wyposażony był w nietypowe instrumenty muzyczne, na przykład piłę ręczną, na której grał jeden z członków grupy oraz rekwizyty, suszarkę do włosów i papierowy toporek, którym dokonano symbolicznego ścięcia głowy lubelskiej kulturze. Pani Joanna zdobyła sobie od razu serca publiczności swoimi żarcikami na scenie oraz zabawną choreografią, a wzbudziła uśmiech z pewnością także „wieśniackim ubiorem” (różowa falbaniasta spódnica, złoty pasek i dziecinny diadem księżniczki na włosach).

Na koniec minirecitalu członkowie zespołu MIĄŻSZ wykonali utwór, po którym jak zapowiedzieli wcześniej narażą się kieleckiej publiczności śmiertelnie. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a salwy śmiechu świadczyły  dobitnie o przychylnym nastawieniu widowni.
Gospodarz wieczoru nazwany przekornie przez piosenkarkę „andrutem” pojawił się wkrótce, życząc zespołowi szczęśliwego dotarcia do Lublina, a sam zajął zgromadzonych odczytaniem zabawnych wycinków z prasy kolorowej, opatrując je jednocześnie pełnym humoru komentarzami.

Cóż to za trudność dla pana Andrusa dokończyć w kilka minut wierszyk o kobiecie pracującej w trzech zawodach jednocześnie: nauczycielce, muzyku i traktorzystce , które to słowa poddała usłużnie publiczność! Usłyszeliśmy więc w związku z tym także niespodziewane świętokrzyskie zakończenie wiersza zaczynającego się od słów: „Bije, bije dzwon na wieży/ W święto świętej Kunegundy/ Do chałupy matka bieży/ Trzy minuty, dwie sekundy”. Na koniec prowadzący pożegnał publiczność krótkim wierszykiem o zmienności czasu który wzbudził kolejny gorący aplauz publiczności.

Impreza była, jak zwykle znakomita, choć chwilami chciałoby się, żeby mocniej kąsano, a mniej ulegano nastrojowi refleksyjności i melancholii.

A.P.