Kilkaset osób w Kielcach i Mielcu nie mogło się połączyć z internetem przez osiemnastolatka, który włamał się do serwera dostawcy usługi. Haker jest już w rękach policji. To pierwszy przypadek ujęcia hackera w Kielcach. Sprawa zaczęła się na początku tego roku. Na policję zgłosiło się wtedy kilkadziesiąt osób, które z jedną z kieleckim firm podpisały umowę na dostęp do sieci internetowej i nie mogły się połączyć.Policja na początku podejrzewała, że to właściciel firmy oszukuje klientów, ale ta wersja szybko upadła. W międzyczasie okazało się, że podobne problemy mają też klienci firmy dostarczającej internet w Mielcu. – Gdy byliśmy już przekonani że to sprawa hakera, z pomocą poszkodowanych firm rozpoczęliśmy jego poszukiwania – opowiada Jarosław Pięta, szef sekcji ds. przestępczości gospodarczej kieleckiej policji. Pościg w sieci trwał ponad dwa miesiące. Od środy haker jest już w rękach policji. Jest kielczaninem, ma osiemnaście lat, a edukację zakończył na podstawówce. Jak działał? – Nigdy nie korzystał z własnego komputera, tylko przesiadywał w kafejkach internetowych. W internecie miał tzw. konta shellowe, w których przechowywał dane i narzędzia hakerskie – mówi naczelnik Pięta. Policja ustaliła, że sześć razy włamał się do serwera dwóch firm – w Kielcach i Mielcu, złamał hasła i zmienił ustawienia tak, że odbiorcy nie otrzymywali internetu. W ustawieniach u dostawcy wszystko natomiast wydawało się w porządku. Problemy z dostępem do sieci miało przez niego kilkaset osób.
Młody haker przyznał się do winy. Dlaczego się włamał? – Zrobił to złośliwie, bo kielecka firma nie chciała go zatrudnić jako informatyka – tłumaczy Jarosław Pięta.
Osiemnastolatek był wczoraj przesłuchiwany w prokuraturze, prawdopodobnie trafi pod dozór policji.
Co grozi hakerowi?
Haker odpowiada za przestępstwo z art. 268 kodeksu karnego, czyli za to, że jako osoba nieuprawniona niszczy, uszkadza, usuwa lub zmienia zapis istotnej informacji albo w inny sposób udaremnia lub znacznie utrudnia osobie uprawnionej zapoznanie się z nią.
Grozi za to kara do 5 lat więzienia.
Agnieszka Drabikowska Gazeta Wyborcza