O 6 rano cały siedmiopiętrowy biurowiec jeszcze śpi. Na redakcyjnych korytarzach panują egipskie ciemności. Dzięki Bogu otwarte są drzwi od kuchni, która rzuca nieco światła na wnętrze drugiego piętra.W newsroomie zastaję tylko redaktora prowadzącego, który włącza plazmy pozawieszane w różnych częściach tego ogromnego pomieszczenia. Trzeba posłuchać, co inne media mają z rana do powiedzenia. Może coś się będzie nadawać do wrzucenia na „szybę” albo nawet na „główną”.
Zajmuję moje ulubione biurko – przodem do telewizora i przy samym oknie. Loguję się na serwisach agencyjnych, czytam depesze. Zaraz po mnie (chcę zrobić dobre wrażenie i przychodzę na pierwszą zmianę punktualnie) schodzą się redaktorzy. W tle szumu komputerowych wentylatorów słychać pikające czytniki identyfikatorów (bez specjalnej karty nie otworzy się tu żadnych drzwi ani nawet nie wyjdzie z windy). I wówczas się zaczyna – pielgrzymki po kawę, paliwo napędowe dla niemal każdego pracownika tej korporacji. Jedna, druga, często trzecia.
Potem, jak już czarny płyn dotrze krwiobiegiem do wszystkich szarych komórek, czas na przegląd prasy oraz mediów zagranicznych i wychwytywanie newsowych „perełek”.
Prześlę ci przez Skype’a
Humory zaczynają dopisywać koło dziewiątej, kiedy schodzą się całe „Wiadomości” przedyskutować, co się dzieje w Polsce, na świecie, na mieście. Poziom rozbudzenia jest już naprawdę przyzwoity, kolegium najczęściej wypchane jest żartami mocno niepoprawnymi politycznie i obyczajowo. Burza mózgów, od słowa do słowa powstają ciekawe pomysły, zaskakujące propozycje na „główną”. Byle „się klikało”. Praca w zespole ponad wszystko. Ale gdy już każdy wie, co ma robić, my stażyści też, bierzemy się indywidualnie ostro do pracy. Teraz komunikujemy się między sobą raczej przez Skype’a – wysyłamy sobie informacje, linki, prowadzimy prywatne rozmowy. Komu się chce krzyczeć przez cały newsroom. Ale najpierw kawa. Która to już? Tego chyba tam nikt nie liczy, podobnie jak pustych słoików po rozpuszczalnej i kartonów popularnego mleka 2%.
Tematy dnia i inne
Koło południa są konferencje, publiczne wystąpienia, jednym słowem: dzieje się. Redaktor prowadzący podgłasza telewizor z transmisją na żywo, wyłącza się niemal całkowicie i jak maszyna spisuje słowa znanego polityka. Ważne, by wychwycić te najbardziej soczyste – „skandal”, „kpina”, „oszustwo” itp. Zrobi się z tego fajny tytuł. Potem znów można żartować i odbiegać od „tematów dnia”. No a króluje polityka. Nie lubi się nikogo, ze wszystkich się śmieje, każdemu się wymyśla jakiś fajny przydomek. Przynajmniej równość panuje i nie ma faworyzacji. Ale kiedy trzeba, pełna powaga. Jak dzieje się coś nagłego, staje się na głowie, żeby zdobyć cenne informacje. Albo jak dzwoni pani z biura PiS-u, bo coś tam w artykule redakcja przekręciła. O 14 wchodzi druga zmiana. Prowadzący wymieniają się informacjami, przekazują sobie „stery”.
Pisząc do kotleta
Pora obiadowa. Może być kawa, ale na poziomie „-1” jest na szczęście bufet. Tanio i smacznie w stopniu adekwatnym do ceny. Nie ma czasu zjeść na dole. Większość bierze kotleta na wynos i podjada, pisząc kolejnego newsa, roznosząc smakowite zapachy w całym pokoju wiadomości. Cierpią Ci, którzy zamierzają dopiero zjeść po pracy – w domu. Popołudniu spływa dużo informacji i z kraju, i ze świata. Rzadko jest czas na pogaduszki.
Wczesnym wieczorem zaczynają się główne wydania programów informacyjnych i publicystyczne rozmowy, które są bacznie śledzone przez redakcję. A na koniec chwilka oddechu. Można się pośmiać, pogadać, pracujący tam studenci na klawiaturze trzymają notatki, bo to w końcu okres sesyjny. Co niektórzy idą nawet pograć w ping-ponga. I tak się nic nie dzieje, a jak coś, to i tak stażyści siedzą. Potem to już tylko nocny dyżur 22–2. Nie ma to jak kawa późnym wieczorem. Newsroom zasypia na cztery godziny.
30 dni w wielkim mieście
Spędziłam miesiąc na stażu w redakcji jednego z największych portali informacyjno-rozrywkowych w Polsce. Pojechałam do wielkiego miasta uczyć się, poznać ten zawód „od kuchni”, a przecierałam oczy ze zdziwienia (a nawet częściej z niedospania na pierwszej zmianie). Bo nie odgrywają się tam dantejskie sceny, nie ma jakiejś strasznej „napinki”, pracuje się spokojnie i wiele rzeczy robi się na wyczucie. Do mojego słownika dołączyło kilka nowych określeń, jak „klikać się” czy „lokalsy”. Nowe doświadczenia i umiejętności. Miesiąc jako malutki trybik w wielkiej machinie, którą zna niemalże każdy Polak.
Aneta Pawłowska