Zostawić po sobie ślad

Z Andrzejem „Piaskiem” Piasecznym rozmawiała Agnieszka Kozłowska-Piasta.-W informacjach, jakie pojawiają się na Twój temat, miastem rodzinnym częściej mianowane są Kielce. Urodziłeś się w Pionkach, a do Kielc przyjechałeś dopiero na studia. Które z tych dwóch miast jest Ci bliższe?
-Cha, cha. No to jest pytanie, które stawia mnie zawsze pod ścianą i do kąta. Ja sobie myślę, że człowiek tak naprawdę tam ma dom, gdzie ma przyjaznych sobie, bliskich mu ludzi. Dla mnie to kompletnie nie ma związku z miejscem urodzenia albo z wyborem geograficznego punktu na mapie. Myślę, że najważniejsi są ludzie. Ktoś, kto się z taką teorią nie zgadza, zawsze będzie zadawał tego typu pytanie, które w Twoich ustach brzmi bardzo niewinnie. Ja potrafię na nie odpowiadać. Ale to samo pytanie zadaje mojej matce sąsiadka. Zaczynam się powoli zastanawiać nad tego rodzaju dziwnościami, które generalnie w ogóle nie powinny mieć miejsca, a które niestety są w charakterze człowieka. I dlatego ja odpowiadam, że pewnie i jedno i drugie miejsce, bo gdyby nie tamto, w którym spędziłem 18 lat swojego życia, to dzisiaj nie byłbym tutaj. Gdybym z drugiej strony stamtąd nie wyjechał, to dzisiaj pewnie też nie rozmawialibyśmy w tym miejscu, kto wie, czy w jakimkolwiek innym. Więc jeszcze raz powtórzę, że dom i takie miejsce, do którego chce się wracać, wyznaczają ludzie, a nie punkt na mapie.

-Czyli nie ma w Kielcach nic urokliwego…
-Nie, nie, nie… To jest zupełnie inne pytanie, cha, cha, cha… to jest podstępnie zadane.

-Tak, to było podstępne. Chciałam zapytać raczej o to, co ci się w Kielcach podoba, pomijając ludzi, twoich znajomych, przyjaciół.
-Podoba mi się wszystko, co się innym nie podoba. Bo większość znanych mi kielczan narzeka, że to straszna dziura. Oczywiście zdarzają się tacy, którzy lubią tu być i przyznają się do tego miejsca. Większość twierdzi, że nie ma tutaj nic fajnego, że najchętniej by się stąd wyprowadzili i często to robią. A mnie się właśnie podoba, że to nie jest aglomeracja, że tutaj spokojnie można wyjść do miasta, nawet jeśli się jest osobą rozpoznawalną. Tutaj ta rozpoznawalność nie niesie za sobą takiego ciężaru. Genialne jest to, że dwie ulice stąd jest park i mogę tam codziennie chodzić na spacer z psiakami. Genialne jest to, że do najbliższego stoku, gdzie mogę poszaleć na desce, są tylko dwa kilometry. Mnie po prostu tu jest dobrze. Oczywiście, wyprowadzam się za chwilę na wieś, ale ta wieś też jest tylko w niewielkim oddaleniu od Kielc. To jest odległość, którą w Warszawie trzeba pokonywać z dzielnicy do dzielnicy. Zresztą do końca z Kielc nie zrezygnuję. Wspomniałem już o bliskich mi ludziach. Spotykamy się, a to niesie ze sobą różne przyjemne konsekwencje, które z kolei uniemożliwiają powroty nocne do domu na wieś. Cha, cha, cha…

-Na Twojej oficjalnej stronie internetowej znalazłam informacje o wspieraniu przez ciebie trzech organizacji charytatywnych: WWF Polska, Fundacji Anny Dymnej „Mimo wszystko” i Międzynarodowego Centrum Słuchu i Mowy w Kiejtanach pod Warszawą. Dlaczego akurat te?
-Może na początek zupełnie inaczej. Po co w ogóle wspierać? Dajemy się porywać Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, która zresztą bardzo dużo dobrego zrobiła przez te wszystkie lata. Lubimy akcje, w których jest zryw, hasło do tego, żeby coś zrobić i my wtedy ewentualnie czasem coś robimy. Ja myślę, że jeżeli komuś Bóg, Czynnik Najwyższy, jakkolwiek by to nie nazywać, sprezentował tak dobry los jak mnie się to zdarzyło, to jest to wystarczające usprawiedliwienie dla tego, żeby się nim dzielić z innymi ludźmi. Wybieram formy zorganizowane. Nie chciałbym przez to powiedzieć, że danie pięciu złotych czy pięćdziesięciu groszy komuś na ulicy to nie jest celowa rzecz. Wiemy jednak, że nie wszyscy ludzie, którzy nas proszą o wsparcie na ulicy, to są po prostu ludzie uczciwi. Jeśli zdecydujesz się wspierać organizację, jesteś w stanie obserwować, czy twoje wsparcie jest wykorzystywane efektywnie. Przyznam się, że często wybór tych fundacji organizacji był przypadkowy. Poproszono nas o zagranie koncertu charytatywnego na rzecz Centrum Słuchu. Dwa lata później byłem na otwarciu tego kompleksu. Oczywiście moja pomoc to kropelka w stosunku do tego, jakie środki były potrzebne. Wyobraź sobie, że później musiałem skorzystać z pomocy lekarza z tego centrum. Widziałem wielu ludzi, którzy z całej Polski przyjeżdżają tam po ratunek. Centrum jest nowoczesne, bez porównania do niejednego szpitala.

-A dlaczego WWF?
– Widzisz, psia krew, ja sam jestem psem, mam duszę psa, uwielbiam wąchać wszystko – to z uśmiechem. Poważnie mówiąc: jeśli przychodzi nam do głowy myśl, że jesteśmy istotami wyższymi to zaraz powinniśmy się puknąć w głowę. Tak naprawdę niewiele się różnimy od zwierząt. To, że byliśmy w stanie jako gatunek stworzyć cywilizację, nakłada na nas pewne obowiązki w stosunku do wszystkich innych gatunków, całej przyrody. Przede wszystkim włączam się w akcję zwalczania nielegalnego przemytu zwierząt przez granicę. Wielokrotnie widziałem materiały, zdjęcia, np. żółwi, które przemycane są w oponach samochodów, papug skrępowanych, z obwiązanymi dziobami w jakimś kartonie po wódce, czy po papierosach. Wydaje mi się, że każdy głos w tej sprawie jest ważny. A jeśli jest szansa, że ktoś posłucha mnie, bo jestem rozpoznawany, to tylko nakłada na mnie obowiązek, aby wspierać różne akcje.

-Czyli liczysz na to, że ludzie, którzy słuchają Twojej muzyki pójdą za Twoim drogowskazem?
-To co powiedziałaś brzmi bardzo ładnie, jeszcze ładniej będzie wyglądać na papierze. Trochę liczę na to. Tylko wiesz, do ludzi mniej trafiają hasła, a bardziej postawy. W tym roku powstanie płyta, która będzie rozdawana m.in. w ogrodach zoologicznych. Na płycie zaproszeni znani ludzie będą czytać teksty o zwierzętach męczonych w nielegalnym przemycie. Mnie przypadł właśnie tekst o żółwiach. Dzięki płycie WWF chce dotrzeć do dzieci. Jest szansa, że zapamiętają to na przyszłość. Ale wracając do mojej pomocy, jestem daleki od jakiegokolwiek chwalenia się, że to robię. Niechętnie o tym mówię, choć wiem, że warto, bo przez to skupiam czyjąś uwagę na ważnym temacie.

-Piszesz teksty do swoich piosenek. Czy uważasz, że jesteś poetą?
-Czym jest poezja? Ja tego nie wiem. Czyżby to był określony dobór słów, który niesie pewną emocję? Może. Czy czynnik warsztatowy, literacki ma tutaj większe znaczenie? Czy wreszcie kwestia osobowości człowieka i to, co chce powiedzieć, a nie jak chce powiedzieć? Ja tego wszystkiego nie wiem. Pisanie tekstów do piosenek to bardzo specyficzna forma literatury. I ja to wiem. Dlatego byłbym daleki od stawiania sobie pomnika jako wybitnemu poecie. Wierzę w to, naprawdę uczciwie to mówię, że kompletnie nie ma znaczenia, jak się tę formę nazwie: tekstem, wierszem. Jeżeli ona niesie coś ze sobą, jeżeli niesie jakąś myśl, jakąś emocję, to to dla mnie jest już z całą pewnością poezja, bo jestem dosyć dużym emocjonalistą. I na koniec – ale to z uśmiechem powiem – obserwuję innych twórców, którzy wyjątkowo odważnie albo namolnie mówią o tym, jak są wielkimi twórcami. Wtedy mam odwagę powiedzieć o sobie, że jestem poetą, tylko, że to jest dalsze literaturze niż ta poezja, o którą pytałaś.

-Czy duża popularność to przywilej czy przekleństwo?
– Wszystko zależy chyba od rozmiarów tej popularności. Z całą pewnością potrafi być przekleństwem, ale chyba nie w naszych realiach. Znany, popularny człowiek skupia uwagę ludzi. Nie tylko zwolenników, ale także przeciwników, którzy są, powiedzmy, mało delikatni w wymiarze kary. I z tym się trzeba nauczyć żyć. Przede wszystkim zrozumieć, że jeżeli ktoś ma na tyle odwagi żeby zajmować się twórczością artystyczną, musi mieć także siłę na to, że to zostanie poddane ludzkiej ocenie. Im człowiek zawędruje wyżej, może lepiej powiedzieć w bardziej widoczne miejsce, tym następuje większa intensyfikacja tych doznań, zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Artyści to są ludzie z całą pewnością nie lepsi, ale troszkę bardziej delikatni wewnętrznie (choć próbują się do tego nie przyznawać), więc nie każdy potrafi wytrzymywać tę drugą stronę medalu. To potrafi być przekleństwem. W wymiarze amerykańskim sławy: czyli dużo, różowo i słodko, sama liczba osób, która cię atakuje jest tak przytłaczająca, że nie sposób jest czasem żyć. W naszych realiach, jak tylko człowiek potrafi podnosić głowę do góry, to się okazuje, że ta popularność daje bardzo wiele przyjemności. Ludzie nie podchodzą do ciebie, nie proszą o autograf, nie chcą pogadać dlatego, że cię nie lubią. Kierują nimi dobre emocje, na jakimkolwiek poziomie by one nie istniały: czy to jest czysto próżna chęć dotknięcia kogoś, czy jakaś wymiana spojrzenia, czy jakaś krótka rozmowa. A człowiek powinien się nauczyć karmić tą dobrą emocją. Myślę, że każdy rozsądny człowiek powiedziałby, że w naszych warunkach popularność przekleństwem na pewno nie jest.

-Nie denerwuje Cię, że ludzie komentują, kontrolują twoje ruchy i kroki? Na Twojej stronie internetowej można znaleźć informacje, gdzie spędzałeś przed chwilą wakacje, gdzie byłeś w Sylwestra.
– Samodzielnie informuję ludzi o takich strzępkach mojej rzeczywistości, których ujawnienie mi nie przeszkadza. Wiadomo, że są rzeczy o których nie mówię, albo mówię niechętnie, ale to są wszelkie prywatności. Są artyści, którzy żyją w dużym wymiarze dzięki temu, że się pojawiają ciągle na stronach kolorowych gazet. Ja mam dużą niechęć do tego. Co prawda zawsze, kiedy wychodzisz na scenę, jesteś ekshibicjonistą, chyba że jesteś wyjątkowo dobrym aktorem. Natomiast uważam, że nie ma zdrowego człowieka, który nie chciałby pozostawić odrobinę dla siebie albo tylko dla najbliższych. Jak ktoś się odziera nie tylko z bluzy, gaci, ale już zaczyna skórę obdzierać, żeby się pokazać, to, według nie ma problem. Oczywiście tak ja uważam, a moja ocena, jak każda inna może być zwichrowana.

-Myślę, że właśnie tak powinno być. Denerwuje mnie włażenie z butami w czyjeś życie.
– W takim razie uważaj, bo w tym wypadku należysz do mniejszości, cha, cha, cha…

-Dla kogo jest Twoja muzyka? Czy tworząc kolejne płyty kierujesz je do określonej grupy odbiorców, czy do wszystkich?
– Kiedyś jakiś krytyk muzyczny napisał, że jak coś jest dla wszystkich, to jest tak naprawdę dla nikogo. Pewnie miał trochę racji w tym, co napisał, choć ja się trochę oburzyłem, bo napisał na mój temat. Cha, cha, cha… Ja nie potrafię się zmusić, żeby nakręcać tak zwane targety, żeby zajmować się wszystkim tym, co łączy się ze sprzedawaniem kultury, sztuki, wizerunku. Ja jako poeta nie poeta, piszący człowiek, rzadko kiedy myślę o tym, dla kogo to ma być. To raczej określa widz, słuchacz. Ja po prostu piszę, a zakres ludzi, którzy się załapują na to, kształtuje się samodzielnie. Ja nie piszę trudnych rzeczy, ale też nie piszę wielu rzeczy wprost. Wydaje mi się, że one są bardzo łatwo odczytywalne, jeśli tylko ktoś chce posłuchać. Tych ludzi, którzy chcą posłuchać, nie jest aż tak bardzo wielu. Zwykle tak zwany ogół daje się skusić pewnej łatwości muzycznej, czyli temu, żeby rytm był powtarzalny, a melodia fajna. Okazuje się, że niejednokrotnie jedno nie kłóci się z drugim. Może być fajna melodia, łatwo powtarzalny refren, ale już nie do końca głupi tekst. To niestety nie pociąga za sobą tego, że wszyscy go będą chcieli zrozumieć. Ostatnio spod ręki wychodzą mi teksty, które może, jeśli tylko chce, zrozumieć człowiek o małym przebiegu emocjonalno-doświadczeniowym. Ale co to tak naprawdę znaczy? Często spotykam ludzi znacznie młodszych ode mnie, którzy nie mają głupio w głowie i zdarza mi się spotkać ludzi znacznie starszych, którzy kompletnie nie łapią się na wymianę myśli. Gdybym miał samodzielnie pokazać ręką tych ludzi, którzy chcą mnie słuchać, to myślę, że byliby to ludzie w wieku zbliżonym do mojego. Z pewnością nie piszę już dziś rzeczy dla dzieciaków. To jest znak czasu, gdybym się chciał mu opierać, to byłbym po prostu śmieszny.

-Wspomniałeś o targetach, marketingu. Czy to jest tak, że to co zostaje stworzone, zaśpiewane przez Ciebie, jest potem pakowane i sprzedawane w jakiś określony sposób? Czy jesteś jedynie trybikiem w maszynce showbiznesu, czy masz duży wpływ na to, jak Cię widzą, sprzedają?
– Showbiznes jest maszynką. Mam to szczęście, że dzisiaj nie zaczynam. Znacznie trudniej mają wszyscy Ci, którzy teraz startują. Kiedy ja zaczynałem, każdy miał szansę. Nagrywało się piosenkę, jeśli ona istniała na jakiejś liście w radiu, to się mówiło, że jest dobrze. Teraz, żeby dostać się na antenę, trzeba stawić czoła wszystkim, którzy wiedzą lepiej. Ja mam to szczęście, że za mną już ciągnie się jakaś przeszłość, raz dobrze widziana, raz mniej dobrze. Dzięki temu mam znacznie większy wpływ na to, w jaki sposób jest sprzedawane to, co robię. Popatrz – nie chcę nikogo urazić, broń Boże, naprawdę jestem daleki od tego – przed chwilą pokazała się nowa piosenka Kazika. Moim zdaniem, a mam prawo do swojego zdania jako słuchacz, a nie jako piosenkarz, to jest wyjątkowy shit (wyjątkowo słabe). Dlaczego ja to w ogóle o Kaziku przy biznesie mówię?

-Właśnie, to dziwne. Kazik i biznes?
– A jednak. No bo jeśli ktoś sprzedaje płyty, to jest biznes. Prawdopodobnie Kazik ma większe szczęście niż ja, bo on nie ma współdecydentów. Gdyby ktokolwiek inny zaśpiewał dokładnie to samo, co on teraz wypuścił, byłby odsądzony od czci i wiary. Uznano by, że to tragiczne, beznadziejne. Już widzę tych Leszczyńskich i innych, którzy się nad tym pastwią. A wystarczy, że zrobił to Kazik i wszyscy mówią, że to jest świetne. Dla mnie nie. Ale być może również tym razem należę do mniejszości.

-Ja bym jeszcze wróciła do tej maszynki showbiznesu. Na każdej płycie wyglądasz inaczej. Czy sztab ludzi od wizerunku pracuje nad Tobą przed każdą premierą?
– To oczywiście jest kreacja wizerunkowa. Ale stosuje ją większość, może jeden jedyny Kazik się jej opiera. Kreacja występuje pewnie w przypadku każdego towaru, który się sprzedaje. A dzisiaj kultura i sztuka również jest towarem. Czy to jest kultura popularna, czy hiphopowa, czy alternatywna. Czy ważne jest jak to się dzieje, czy chodzę do fryzjera? Starzeję się, jak się starzeję i jestem z tego zadowolony. Wydałem cztery płyty, przy których ta kreacja była znacznie większa. Dziś jest jej znacznie mniej. Zdjęcia we wkładce do mojej najnowszej płyty robił mi kumpel, który mieszka w Warszawie dwa bloki od wynajmowanego przeze mnie mieszkania. Robiliśmy je przy drineczkach, no i w stanie, że tak powiem, dosyć daleko zaawansowanym. Więc czy to też jest kreacja? Jakoś tak…Ale jeśli mnie zapytasz czy świadomie się upiliśmy, żeby zrobić takie zdjęcia, to nie. Ale ty wolisz zapytać o fryzjera, a nie o upicie się.

-Upijanie się jest Twoją prywatną sprawą.
– A jeśli to jest element kreacji?
-Pewnie jest, skoro sam, niepytany, zacząłeś o tym mówić.
-Cha, cha, cha. Nie po to to powiedziałem. Muzyka alternatywna i hip hop nie kojarzą się z kreacją wizerunku. Rzadko pyta się ludzi, którzy ubierają ładny dres, jak go wybrali, dobrali. A mnie jest łatwo zapytać, ponieważ uprawiam taki rodzaj muzyki. Wcale nie mówię, że nie ma kreacji. Ale myślę, że nie trzeba wyolbrzymiać roli fryzjera w procesie twórczym.

-Nie chodzi o proces twórczy, a raczej już o opakowanie tego, co powstało w procesie twórczym.
– Mówię o zdjęciach, upiciu się nie po to, żeby się kreować w ten sposób, tylko po to, żeby rozszerzyć pole widzenia. To opakowanie to nie tylko fryzjer. Czasem wiele przypadkowych czynników prowadzi nas do jakiegoś miejsca. Świadomych, mniej świadomych, zaplanowanych, niezaplanowanych. To błogosławieństwo, że nie wszystko jest tak bardzo amerykańskie, czyli zgodne z planem. Jeśli zmieniam się z płyty na płytę, to się po prostu zmieniam. Ale to wszystko nie jest elementem planu marketingowego, który ma wiekszość ludzi pokazujących się w telewizjach muzycznych.

-Ubiegły rok był dla Ciebie bardzo udany. Otrzymałeś wiele nagród: Bursztynowego Słowika w Sopocie, nagrodę fundacji Anny Dymnej „Przyjaciel zaczarowanego ptaszka”, Złoty Dziób od radia Wawa. Która ze skrzydlatych nagród jest dla Ciebie najważniejsza?
-Zdobywanie nagród jest bardzo miłe, ale one raz są, raz ich nie ma. Nie nagrody stanowią o wartości tego, co się robi. Najważniejsi są ludzie. Obserwuję ilość maili, która do mnie przychodzi. Jak jest dobrze, to jest ich bardzo dużo, nie jestem w stanie odpisać na każdy. Myślę, że 10 procent z nich to bardzo wartościowe rzeczy i dla mnie prawdziwe nagrody. Nie chodzi o maile, które mówią: o jesteś świetny i trafia do mnie to, co robisz. Najcenniejsze są takie, w których ludzie zwierzają się, że to co robię, powoduje w nich jakąś refleksję, skłania ich do spojrzenia na siebie, na rzeczywistość. Nie będę oszukiwać, chciałbym dostać Złotą Płytę, ale najprawdziwszą nagrodą są te osoby, w których odnajduję ślad tego, o czym mówiłem przed chwilą.

-Czy opowiesz nam o swoim udziale w tanecznej „Pasji”, którą przygotowuje Kielecki Teatr Tańca?
– Na tym etapie jeszcze niewielu rzeczy się ode mnie dowiesz. Jestem tylko zaproszonym gościem, mam śpiewać partię Judasza. Liczę na to, że w spektaklu nie tylko partie taneczne, ale i śpiewane będą miały spore znaczenie. Nie wszystko jeszcze słyszałem, ale to dla mnie przede wszystkim duże wyzwanie. Warto jest uwierzyć, warto jest dać szansę komuś, żeby zrealizował temat najlepiej jak potrafi. Jak to wyjdzie, zobaczymy wkrótce.

-A jakieś inne plany na przyszłość? Weźmiesz udział w Świętokrzyskim Millenium? Twój świąteczny koncert kolęd na Świętym Krzyżu był przecież uroczystą inauguracją obchodów…
-Być może, jeśli znajdziemy pieniądze, „Pasja” zostanie powtórzona tylko w formie śpiewanej, dokomponujemy role i utwory. Chciałbym pomóc. Byłbym rad, gdyby udało się ufundować dzwony, które kiedyś dzwoniły na Świętym Krzyżu, ale zostały przetopione. Jest duże prawdopodobieństwo, że uda się uzbierać pieniądze. To bardzo przyjemna rzecz i każdego będę namawiał do choćby drobnego wkładu. Dzwony będą brzmiały długo po tym, jak nas już nie będzie. To jest może trochę próżna, ale sympatyczna myśl, żebyśmy po sobie zostawili jakiś ślad.

– Dziękuję za rozmowę.