– Wyobraź sobie taką sytuację – opowiada Marta, – wchodzisz po zakupy do supermarketu w jakiejś małej mieścinie w Holandii i gdzieś spomiędzy półek dobiegają polskie słowa, wszystkie na „k” i na „ch”. Co robisz? Milkniesz. Za żadne skarby nie przyznasz się, że też jesteś z Polski. A dlaczego? Dlatego, że ci wstyd. I to za swoich.Jak się okazuje, Marta w swoich spostrzeżeniach wcale nie jest odosobniona. Podobne zdanie o Polakach ma mnóstwo osób – czy to na internetowych forach, czy tych pracujących za granicą albo wracających z takiej pracy. Niby rodacy, a często bardziej obcy niż mieszkańcy innych państw. Co gorsza, często przodują w naciąganiu swoich.
Na jednym z forów pisze z Londynu Piotrek: – Byłem już za granicą kilka razy, w różnych krajach. Mieszkałem z najróżniejszymi ludźmi, nie tylko z Polakami. Ale to właśnie oni, a to przecież moi rodacy, najdotkliwiej mnie wykołowali. I to nie chodzi nawet o to, że kiedyś mi Polka, swoją drogą znajoma z liceum, gwizdnęła kasę, ale i o takie sprawy jak wieczne kombinatorstwo. Jak cię tylko udupić. Z jednej strony wykorzystać, kiedy możesz załatwić jakąś pracę czy coś innego, a z drugiej, kiedy ty coś chcesz, to cię maja w d…. Ale też do czasu, bo może się jeszcze kiedyś przydasz.
Nie tylko kombinatorstwo jest coraz częściej łączone z polskimi emigrantami. Także cwaniactwo i niestety złodziejstwo. Marta: – A kto w Holandii kradł rowery spod sklepów? Kto kradł w supermarketach? Kto chlał pod sklepami, na przystankach? Nie Rosjanie, Ukraińcy czy Rumuni. Wiadomo, że Polacy. Cały najgorszy bajzel za granicą to nasi rodacy. A niedopałki papierosów powyrzucane koło kosza? Holender w życiu by tak nie zrobił.
Jolka, która pracowała we Włoszech, a ostatnio przez rok w Anglii dodaje, że najbardziej u rodaków drażni ją zazdrość: – Gdy spotkasz Polaka, to pierwsze, o co cię zapyta, to ile masz na godzinę. Tak jakby nienawidzili tych, którzy są na miejscu. Tych, którym się udało. Ja zawsze podawałam mniej, niż zarabiałam. Niech się poczuje, że ma lepiej ode mnie… Z tej zazdrości nigdy nic dobrego nie wynika.
Przeglądając strony internetowe często można się natknąć na wypowiedzi stanowczo odradzające osobom wybierającym się do pracy za granicą kontakty z innymi Polakami. Na jednym z forów Dozy Kultury toster01 pisze: Przede wszystkim wystrzegaj się innych Polaków! Jeśli nie chcesz mieć problemów i być niedoinformowanym, wystraszonym w kontakcie z innymi narodowościami ćwierćintelektualistą, wystrzegaj się bliższych kontaktów i zażyłości z Polonią żyjącą za granicą. Nikt inny nie będzie chciał Cię za wszelką cenę wykorzystać w tak znacznym stopniu. Unikniesz całej masy hipokryzji, małostkowości, zawodów na pseudoprzyjaciołach i niepotrzebnych stresów. Zdecydowanie lepsze są kontakty ze wschodnimi bądź południowymi sąsiadami (Litwini, Łotysze, Słowacy itp.), których również za granicą poznasz mnóstwo i będą Ci zdecydowanie życzliwsi niż rodacy.
Niestety jest tak, że choćby i na stu dobrych trafił się jeden zły, to wyrabia całej reszcie niepochlebną opinię. Podobnie bywa z naszymi rodakami za granicą. Agnieszka, która kilka lat temu jeździła sprzedawać ze znajomymi obrazki do Danii twierdzi, że już wtedy było to zauważalne. – Gdy coś się stało w okolicy, jakaś kradzież czy coś, od razu mieliśmy najazdy miejscowej policji. Wiadomo było, że jeśli coś złego, to Polacy – mówi. Najbardziej cierpią na tym oczywiście ci, którzy przyjechali, żeby uczciwie pracować.
Marta ze swojej pracy w Holandii przywiozła podobną historię: – Kiedyś podczas zbierania truskawek zginęła jedna kiść, a ojciec naszego bossa od razu, że to Rumuni zabrali. Widać było, że wciąż w tym starszym pokoleniu są uprzedzenia do Rumunów. Ale gdy poszłyśmy z dziewczynami połazić po sklepach i były z nami dwie Rumunki, które z nami pracowały, to sprzedawczynie, kiedy usłyszały, że rozmawiamy ze sobą po polsku, to chodziły za nami i nas pilnowały, nie ich. Trochę się zmieniają stereotypy, niestety nie na lepsze. Przynajmniej dla nas.
Niektórzy na użytek emigracji tworzą swoje własne podziały. Na przykład Mirek, który od kilku lat jeździ do pracy do Niemiec: – Tak jak w kraju, tak za granicą są Polacy i takie Polaczki. Wiadomo, od tych drugich ani nie usłyszysz dobrego słowa, ani ci pomocnej dłoni nie podadzą. Jeszcze się za plecami zgadają i jeśli tylko na coś im się to przyda, to nogę podetną. Ot, Polaczki – podsumowuje. – Trzeba omijać z daleka. Marta dodaje do tego dobitnie: – W Holandii dochodziło do tego, że właściciele kempingów umieszczali napisy, iż nie wynajmują Polakom. Wiesz dlaczego? Bo wśród wszystkich narodowości, które tam mieszkały, praktycznie z połowy świata, wyłącznie Polacy potrafili zwinąć się, nie płacąc. A do tego jeszcze syf po sobie zostawiali Za chwilę dorzuca, że najgorsze w tym wszystkim, że odbija się to na tych, którzy chcą uczciwie zarobić.
Mimo tych niepochlebnych opinii nie możemy generalizować. Wśród opowieści wielu rozgoryczonych osób są też te pozytywne: o bezinteresownej pomocy, o tym, że jednak z rodakiem najlepiej się porozumieć, o zawiązanych na emigracji przyjaźniach… Tak jak to się przydarzyło xmonisix, na tym samym forum apelującej, żeby nie przesądzać z nagonką na rodaków. Jest wielu Polaków, którzy, jeśli trzeba, to pomogą. Kiedy po raz pierwszy wylądowałam w Nowym Jorku, właśnie Polak mi pomógł – twierdzi.
A jak jest naprawdę z naszymi rodakami za granicą? Czy to pod wpływem emigracji wychodzą z nich wady, czy może mieli je wcześniej? A może ta „polaczkowatość” to nasza cecha narodowa? Ilu Polaków, tyle opinii na ten temat.
Edyta J. Litwiniuk