Nie należę do Kościoła rzymskokatolickiego – stwierdzam to w pierwszym zdaniu, aby wiadome było, z jakiej pozycji piszę poniższe słowa. Pod koniec XIX wieku Fryderyk Nietzsche skierował do Europejczyków, a może i do całej ludzkości, pamiętne, retoryczne pytanie: „Cóż to, zabiliście Boga i myślicie, że ujdzie wam to bezkarnie?”Wiek XX potwierdził tę przepowiednię. Cena, jaką przyszło zapłacić ludzkości za „zabójstwo Boga”, okazała się niebywale wysoka. Komunizm i nazizm, dwa totalitarne systemy, które powstały niewątpliwie w wyniku owego metafizycznego morderstwa, przyniosły nam iście piekielne cierpienia. Co gorsza, katastrofa ta, choć została w końcu opanowana, nie zażegnała kryzysu wiary, lecz jeszcze bardziej go pogłębiła. Po Gułagu, Katyniu i innych masowych eksterminacjach, po Auschwitz i Holokauście ludzkość tylko pozornie powróciła do dawnej kondycji, którą symbolizowały trzy kardynalne cnoty: wiara, nadzieja i miłość; w istocie pogrążała się ona w coraz głębszym zwątpieniu. – Jeżeli Bóg by istniał – słyszało się ciągle głosy – to nie dopuściłby do takich okropności. Skoro zaś do nich doszło, oznacza, że Go nie ma albo że jest kimś innym, na pewno nie Miłością.
Trzeba tu zadać pytanie zupełnie fundamentalne: co poprzedziło „śmierć Boga”, co ją spowodowało? Dziś sprawa wydaje się jasna: narodziny nowożytnej świadomości wyrosłej na gruncie Rozumu; światopogląd scjentystyczny. Boga zabiła Nauka oparta na doświadczeniu.
Jak to możliwe? – wielu zada pytanie. Jak to możliwe, że to, co wywiodło człowieka z wielowiekowej ciemności i przyniosło mu tyle dobrodziejstw, stało się zarazem źródłem jego upadku i rozpaczy? Gdzie tkwi przyczyna zła? Na czym polegał błąd?
Na pewno nie w samym Rozumie. Rozum z pewnością jest dobrem. Jednak nie dobrem bezwzględnym. Bo jako twór naturalny jest też ograniczony, a zatem i zwodniczy. Tymczasem wskutek dokonań, do jakich doprowadził, dokonań imponujących, w dodatku w dość krótkim czasie (zaledwie kilkuset lat), został przez siebie samego nad miarę wyniesiony. Stał się nowym bożyszczem, stał się uzurpatorem. Po raz któryś w Historii człowiek uległ zaślepieniu własną wielkością – popełnił hybris, grzech pychy. Tu tkwi przyczyna nieszczęścia.
Teraz już o tym wiemy, teraz świadomość ta jest już w miarę powszechna. Lecz w pierwszej połowie XX wieku mało kto jeszcze zdawał sobie z tego sprawę. Ludzkość zafascynowana była, z jednej strony, olśniewającymi nowymi teoriami naukowymi (ewolucjonizmem, psychoanalizą, teorią względności), a z drugiej, niespotykanym dotąd postępem technicznym; w religii zaś widziano przeżytek po erze obskurantyzmu, słynne „opium dla mas”.
A przecież to właśnie wtedy – w epoce „konstruktywizmu”, rewolucji społecznych i „inżynierii dusz” – dojrzewał do swej wiary poeta Karol Wojtyła. To właśnie w tym wielkim zgiełku, w którym mieszały się wrzaski tryumfujących tyranów, głosy uczonych badaczy i czcicieli Materii i wycie mordowanych – przyszły Jan Paweł II cicho, ale żarliwie modlił się godzinami, wspominał pierwszą komunię jako jedno z doświadczeń najważniejszych dla niego, słyszał głos „nie z tej ziemi” – głos swego powołania – i wcale się nie wstydził mówić o tym publicznie.
Aby zrozumieć ducha tego papieża-poety, nie wystarczy jedynie znać jego encykliki i niezliczone pisma. Trzeba coś wiedzieć o kraju, z którego się wywodzi, o jego dziwnej historii. O Polsce słyszy się nieraz niejedno gorzkie słowo. Że to kraj bałaganu, prywaty, awantury. Kraj zacofany, „ciemny”, niesubordynowany. To wszystko może i prawda, ale prawda częściowa. Ponieważ istnieje również druga strona medalu. Chodzi o zagadkową właściwość tego narodu, która w momencie próby nie pozwala mu zginąć, co więcej, potrafi zadziwić największych racjonalistów. Ta cecha to właśnie wiara – wiara twarda, niezłomna. Zachodni wolterianin zwie ją „upartą” lub „ślepą”. Jakkolwiek by ją zwał, powinien jednak wiedzieć, że nie przez co innego, lecz właśnie dzięki niej Polacy przetrwali najpierw ponad sto lat bez państwa, a później się oparli systemom totalitarnym. O Polsce słyszy się czasem, że jest antysemicka. A jednak to właśnie w niej Żydzi znaleźli azyl na blisko 700 lat po rzeziach inkwizycji. Kiedy zaś 200 lat temu straciła niepodległość, właśnie na podobieństwo narodu żydowskiego – piórami swoich poetów – stworzyła mitologię, która dała jej moc przetrwania wbrew wszystkiemu, wbrew wszelkim przeciwnościom.
To właśnie z tego gruntu wyrasta Jan Paweł II. Jego korzenie sięgają w głębokie warstwy historii – w epokę romantyzmu, a dalej – w średniowiecze, ku samym początkom chrześcijaństwa na terenach słowiańskich.
I właśnie ta tradycja, to dziwne wtajemniczenie w niebywałą moc wiary tak wcześnie otwarło mu oczy na zagrożenia płynące z deifikacji Rozumu. Bo Rozum – bez transcendencji – staje się zwyrodniały. Bo rozum „ubóstwiony” obraca się przeciw ludziom. Bo wiara w czysty Rozum to wielki brak pokory, a brak pokory śmiertelnych jest zaczątkiem ich zguby. Jak pisze Hölderlin w pamiętnym hymnie Patmos:
Bo każdy Bóg żąda ofiar, A zaniedbanie któregoś Nigdy nie kończy się dobrze. To wszystko niby wiadomo. To wszystko już mówiono na sto tysięcy sposobów od czasów starożytnych. A jednak – nigdy za wiele. I mowa mowie nierówna. Najważniejsze jest jednak, z czego mowa wynika. Jeśli wynika wyłącznie choćby z największej mądrości, wciąż jeszcze jest tylko mową. Jeśli jednak wynika z czegoś niewymiernego – z przeżycia mistycznego – staje się więcej niż mową. Staje się Czynem, działaniem.
Bo o wartości wiary nie przekonuje argument, choćby nie do odparcia (jak słynny argument Pascala); o wierze i jej wartości świadczy wyłącznie wiara: silnie wierzący człowiek. Mistyk. Jan Paweł II.
ANTONI LIBERA
Autor jest pisarzem, tłumaczem i reżyserem teatralnym. Tekst ukazał się w wydaniu niemieckiego dziennika „Die Welt”.