Widz ma zawsze rację

Wieczorne wydania telewizyjnych programów informacyjnych zawsze cieszyły się niezmiennym zainteresowaniem milionów Polaków. Dziś, jak nigdy wcześniej, konkurencyjne stacje walczą o widza za pomocą podobnych środków, stosując te same chwyty.W PRL-u niekwestionowanym liderem jednopodmiotowego rynku był rzecz jasna słynny „Dziennik Telewizyjny” – tuba propagandowa ówczesnych władz. W III/IV RP konkurentów do miana zwycięzcy jest już kilku, bo o względy odbiorców walczą już nie tylko publiczna „Panorama” i „Wiadomości”, ale także polsatowskie „Wydarzenia” oraz tvn-owskie „Fakty”, a nawet – co większość analityków przemilcza – katolicki serwis informacyjny TV Trwam.

Znak epoki – elektroniczne gadżety

Nie tylko konkurencja na rynku wieczornych programów informacyjnych oddziela nas wyraźnie od minionych, ponurych czasów PRL-u. Otóż kiedyś wiadomość nieoficjalna była czymś niebezpiecznym i można było za jej posiadanie i rozpowszechnianie zapłacić nawet życiem. Pominięcie wieczornego wydania DTV oznaczało więc dobrowolne skazanie się na możliwość ataku ze strony zachodniej propagandy. Informacja płynąca z DTV była w wówczas wprost na wagę złota, bo stanowiła znakomity skrót obowiązującej propagandy sukcesu. Bez zbytniej gimnastyki umysłowej Polacy przez pół godziny mogli sobie przyswoić najważniejsze korzyści płynące ze spotkania pierwszego sekretarza PZPR z pierwszym sekretarzem KPZR, a także poznać spodziewane wyniki produkcji wałków do ciasta.

Ówczesny DTV nie reklamował się specjalnie, bo po pierwsze reklama była czymś niemal kompletnie nieznanym, a po drugie „Dziennik” zupełnie jej nie potrzebował. Z drugiej strony prezenter DTV zawsze podkreślał swe duchowe i fizyczne połączenie z panującym reżimem. Najważniejszą oznaką tego oddania był czerwony krawat, a także odznaka członka partii w klapie marynarki. Nie należy też zapominać o dumnie stojącym na środku biurka słynnym czerwonym telefonie, pełniącym prawie rolę sztandaru.

Dzisiejsi prezenterzy, choć raczej unikają pokazywania wyraźnych związków z jakąkolwiek władzą, to zachowują się podobnie. Nienaganny ubiór (tym razem bez partyjnych emblematów) ma sugerować dobre maniery prowadzącego program oraz jego ogromne doświadczenie. Oczywiście nie brakuje też „sztandaru”, jednak tym razem został on wymieniony na bardziej zaawansowany elektroniczny gadżet – notebooka, na którego ekran prezenter co jakiś czas zerka, a nawet nieśmiało próbuje wstukać kilka znaków na klawiaturze.

Prezenter – wrażenie profesjonalizmu

Oprócz oparcia się na technicznych wynalazkach, współczesne programy informacyjne nie oferują w warstwie wizualnej niczego więcej poza środkami, którymi dysponował stary, „dobry” DTV. Zdarzają się oczywiście wyjątki. W poprzedni sezon tvn-owskie „Fakty” wkraczały chwaląc się nowym, podobno niesamocieie drogim studiem, które jednak nie przyniosło spodziewanego podniesienia oglądalności. Stało się tak zapewne dlatego, że kontakt widza z drogimi urządzeniami, w jakie zainwestowało TVN, ograniczył się w praktyce wyłącznie do oglądania telebimu umieszczonego za plecami (!) prowadzącego. Pomysł „Faktów” sprawdziłby się z pewnością, gdyby wieczorne programu było prezentowane na koncertowej scenie w towarzystwie setek tysięcy widzów. W erze telewizji, która transmituje swój sygnał do milionów szklanych pudełek w milionach mieszkań, taki eksperyment należy jednak uznać za porażkę.

Kiedy nie można sobie pozwolić na finansowy zastrzyk i technologiczne nowinki, szefowie programów informacyjnych starają się oprzeć swój profesjonalizm na wizerunku samego prezentera. Nic tak przecież nie przyciąga widza jak obietnica zobaczenia w TV swojego idola, który pojawia się na pierwszych stronach kolorowych magazynów. Pod tym względem w najgorszej sytuacji jest serwis informacyjny TV Trwam, w którym próżno szukać sławnych twarzy. Zdecydowanie inaczej do problemu prezentera podeszła ekipa polsatowskich „Wydarzeń” – prowadząca je Hanna Smoktunowicz, ulubienica kobiecej prasy, była już znana polskim telewidzom z „Teleexpressu”, a na dodatek nie kojarzyła się jednoznacznie z żadnym wcześniej powstałym układem. Nie mniej sprawnie z problemem atrakcyjnych prezenterów dają sobie radę „Wiadomości” i „Panorama”. Między programami telewizji publicznej a prywatnymi nadawcami trwa przez cały czas cichy układ, zgodnie z którym prezenter wykorzystany w TVP ma szansę na nową karierę w TVN i Polsacie.

Informacja – mit obiektywizmu

Zgodnie z hasłem „widz ma zawsze rację”, każda stacja stara się tak bardzo urozmaicić swój program informacyjny, jak to tylko możliwe. Służy temu zwłaszcza przemieszanie newsów – wiadomości poważne sąsiadują z banalnymi, a poważne ze śmiesznymi. Drastyczne sceny gwałtów i przemocy zestawia się na przykład ze wzruszającymi opowieściami o rodzinnych domach dziecka. Nie da się ukryć, że żaden program informacyjny nie rezygnuje dziś ze stosowania sprawdzonych socjotechnicznych sztuczek – ogłupianie widza przez wszystkie stacje telewizyjne jest planowe, przemyślane i nie ma w sobie nic przypadkowego. Formuła oddziaływania na odbiorców jest wpisana w poszczególne części całego widowiska, podczas którego prezenter bezustannie stara się wzmacniać ogólne wrażenie profesjonalizmu (każda nasza wiadomość jest ważna), podkreślać kompetencje nadawcy (każdy nasz gość jest ważny), oraz czuwać nad emocjonalną równowagą całości (każde wydanie naszego programu nie budzi jednoznacznie negatywnych lub jednoznacznie pozytywnych emocji). Rzeczywistym celem każdego programu informacyjnego nie jest tak naprawdę wyłącznie efektowne prezentowanie poszczególnych newsów, ale umiejętne sprzedanie widzowi jednej, podstawowej wiadomości, która brzmi następująco: „tylko my jesteśmy obiektywni”.

Niestety jednostkowy obiektywizm stacji telewizyjnych, który bywa doceniany przez większość respondentów uczestniczących w badaniach nad popularnością programów informacyjnych, tak naprawdę… nie istnieje. Owszem, można mówić o obiektywizmie wszystkich mediów jako całości (różne subiektywne poglądy na te same problemy jako składowe części obiektywnego obrazu rzeczywistości), ale nie da się stwierdzić, że konkretna stacja ma monopol na niezależne przekazywanie wiadomości. W danym programie informacyjnym nie jest przecież pokazywane wszystko, co się wydarzyło, ale to, co prowadzący dziennikarz uzna za stosowne do wyemitowania. Rzetelnego, czyli bezstronnego prezentowania spływających do redakcji newsów nie dałoby się pogodzić nie tylko ze skromnym czasem antenowym (zazwyczaj to tylko pół godziny!), ale także z zaangażowaniem każdej nadającej w Polsce stacji. Na koniec warto wspomnieć, że o braku obiektywizmu decydują również zwykłe błędy warsztatowe, jakich nie udało się uniknąć m.in. podczas ostatnich wyborów prezydenckich i parlamentarnych. W wielu informacyjnych programach telewizyjnych (zarówno publicznych jak i prywatnych) brakowało miejsca dla niektórych kandydatów, a o niektórych sztabach po prostu zapomniano.

Marcin Jabłoński, www.o2.pl