Plaża to miejsce rządzące się wyjątkowymi prawami. Tylko tutaj nieznajomi leżą obok siebie eksponując prawie niczym nie okryte ciało.Teraz majtki jako jedyny przyodziewek dolnej partii ciała nikogo nie szokują ani nie gorszą, jednak zanim ludzie wywalczyli sobie taką swobodę, minęło bardzo dużo czasu, a moment, w którym prototyp pomniejszonej wersji kostiumu kąpielowego ujrzał światło dzienne, porównywany jest w skutkach i sile rażenia do wybuchu bomby atomowej.
I właśnie od wyspy Bikini, na której zdetonowano ładunek nuklearny nazwano najskromniejszy kostium kąpielowy. Zanim dokonała się rewolucja, musiało jednak nastąpić wiele głośnych wybuchów oburzenia i zdegustowania.
W połowie XIX wieku zainicjowana została moda na spędzanie wolnego czasu nad wodą i zreformowanie plażowego stroju stało się koniecznością. Królowały wówczas kobiece ubiory krępujące ruchy – wielkie suknie, krynoliny, gorsety, trenów, halki, woalki, pończochy oraz wielu innych warstw, które w kontakcie z terenowymi niedogodnościami zupełnie nie zdawały egzaminu. Jak więc pogodzić wymogi przyzwoitości, która nakazywała zakrywać więcej niż odkrywać, z relaksem na plaży? Z jedynym możliwym rozwiązaniem na miarę problemu i czasów pospieszyli krawcy dostarczając plażowiczkom zgrabny komplet – swobodniejszą suknię do kolan z rękawkami plus pantalony i zakrywające kostkę buty. Do tego obowiązkowo wielki kapelusz i rękawiczki.
Po pewnym czasie nadmorski rygor nieco zmalał. Strój dla kobiet stał się luźniejszy, bardziej swobodny i pozwalający na odsłonięcie odrobinę więcej skóry. Kobiety i mężczyźni nie mogli korzystać wtedy z tych samych kąpielisk, ale istniało rozwiązanie dla rodzin – specjalne plaże, na których pary z dzieckiem mogły przebywać razem. Sielanka nie trwała długo, ponieważ w końcu ową sytuację uznano za rozpasanie i znowu zaostrzono rygory słonecznych kąpieli. Kobiety musiały przyodziewać ubrania deformujące kształt sylwetki, zakładać rękawiczki i pantalony. Rekompensowały to sobie licznymi ozdobami w postaci ceratowych czepków, falbanek, kokardek i koronek.
Odstąpienie od konserwatywnej plażowej etykiety było nie do pomyślenia. Nawet na początku XX wieku publiczne eksponowanie ciała okrytego skąpiej niż przewidywały normy groziło aresztem. Przekonały się o tym na własnej nagiej skórze panie, które za zdjęcie rękawiczek, kapelusza i gorsetu zostały prosto z plaży wysłane do aresztu.
Czas działał na rzecz rozluźnienia obyczajów, a kobiety bardzo małymi kroczkami zbliżały się do wolności pływania i opalania. Kolejnymi etapami w osiągnięciu swobody były trykoty i masywne kostiumy z nogawkami, które, mimo względnej śmiałości, cały czas zakrywały biodra i brzuch. W latach dwudziestych wraz z prawem wyborczym kobiety zyskały prawo do noszenia krótszych ubrań, co starano się w miarę możliwości kontrolować – na przykład w połowie dekady grecki dyktator Theodoros Pangalos wydał rozporządzenie, na mocy którego kobiece ubrania musiały sięgać co najmniej 30 cm poniżej kolan.
Kobiety emancypowały się, a plażowe obyczaje ewaluowały. Już w latach trzydziestych dopuszczalne było założenie kostiumu składającego się z (uwaga) dwóch części! Nie oznaczało to co prawda, że pępek mógł ujrzeć światło dzienne, ale od tego czasu przestrzeń zakrywana przez majtki i staniki stopniowo topniała.
Niamały skandal wywołał w 1946 roku Louis Reard, prezentując jeszcze bardziej zminimalizowaną wersję najmniejszego kostiumu świata. Pokaz odważnego stroju odbył się nad basenem, a jedyną kobietą, która odważyła się wystąpić w roli modelki była tancerka z klubu nocnego Micheline Bernardini.
Od tego czasu postępu nie dało się zatrzymać, a na uszycie bikini trzeba było coraz mniej materiału. Ostateczna, znana do dziś i najbardziej klasyczna jego wersja składa się z kilku trójkątów połączonych sznureczkiem, co w dobie stringów i opalania topless uchodzi i tak za bardzo przyzwoity przyodziewek.
Janka Pomianowska / o2.pl