Antypirackie zabezpieczenia płyt CD i DVD ingerują w naszą prywatność – niektóre mogą się okazać niebezpieczne dla komputerów. Tymczasem wielu specjalistów twierdzi, że możliwość skopiowania piosenki czy filmu to nasze święte prawo. Mają rację?Zupełnie niedawno muzyka, filmy i powieści wyzwoliły się ze swych materialnych „ciał” – kaset, płyt, papierowych książek – i zaczęły podróżować po świecie w postaci cyfrowej. To spowodowało, że stały się bardziej podatne na kopiowanie. Starczy, by jedna osoba kupiła album na CD, a jego kopie takiej jakości jak oryginał rozprzestrzenią się po rodzinie i znajomych z szybkością łącza internetowego.
Oczywiście właściciele praw autorskich (firmy fonograficzne, producenci filmowi i dystrybutorzy DVD) figę z tego dostaną, dokładają zatem starań, by ograniczyć przegrywanie płyt. W tym celu wymyślili systemy DRM (Digital Rights Management). To takie programy, które sadowiąc się cichcem w naszych komputerach, mają czuwać nad tym, czy nie zajmujemy się nielegalnym kopiowaniem najnowszej płyty Madonny albo „Gwiezdnych wojen”. Problem w tym, że aby to robić skutecznie, zainstalowany program DRM musi działać w konspiracji – to znaczy poza kontrolą użytkownika, czyli nas.
Sony zaprasza wirusy
Na początku DRM był fachowym terminem znanym jedynie specjalistom z branży. Jednak w ostatnim czasie te trzy litery stały się obiektem nienawiści całej społeczności internetowej. Co było tego przyczyną? Wirus, którego przypadkowo rozprowadziła po komputerach swoich klientów wytwórnia muzyczna Sony BMG.
Pewnego dnia Mark Russinovich, specjalista od systemów operacyjnych Windows, odkrył na swoim komputerze instalację szpiegowską, tak zwany rootkit. Podejrzenie padło na hakerów, którzy umieszczają takie programy w atakowanych komputerach, by za ich pomocą maskować swoje działania. Informatykowi udało się wyciąć program z systemu dopiero po skomplikowanej operacji. Starał się, bo rootkity są poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa komputerów. Pojawiły się wirusy, które korzystają z ich osłony, stając się nie do wykrycia.
Jakie było zdziwienie Russinovicha, gdy po bliższej inwigilacji rootkit okazał się programem o nazwie XCP, który do komputera dostał się na płycie wydanej przez Sony BMG. Co tam robił?
Wściekli klienci Sony pytali o to samo. – To sposób zabezpieczania płyt przed kopiowaniem – tłumaczyli się szefowie firmy, ale pod presją klientów udostępnili aplikację umożliwiającą bezpieczne pozbycie się XCP z komputera. Ponieważ to nie uspokoiło ludzi, podjęli dramatyczną decyzję o wycofaniu ze sklepów 4,7 miliona płyt.
Tymczasem w USA wytoczono przeciwko Sony zbiorowe sprawy o odszkodowanie, a Microsoft wciągnął XCP na oficjalną listę wirusów i zobowiązał się do udostępnienia antidotum w kolejnej aktualizacji Windowsów.
Wydawało się, że problem został rozwiązany. Jednak szefom Sony nie dane było odetchnąć. Electronic Frontier Foundation (EFF), organizacja walcząca o wolność w sieci, odkryła, że inny program stosowany na płytach Sony – Mediamax – ma także nieprzyjemne skutki uboczne: pozwala włamywaczom dostać się do najbardziej strzeżonych obszarów komputera. Co więcej, aplikacja instaluje się, nawet jeśli użytkownik nie zaakceptuje umowy licencyjnej. Do tego bez naszej wiedzy łączy się z firmą, w której została napisana, by donosić o preferencjach muzycznych właściciela komputera. Szpieg!
Wystarczy flamaster
Chociaż żaden program, o które wybuchła awantura, nie był stosowany w Europie, także w Polsce systemy DRM mają złą reputację. Pierwsze takie zabezpieczenia pojawiły się u nas kilka lat temu, ale były nieskuteczne i zbyt uciążliwe dla klientów, by znaleźć szersze zastosowanie. Na przykład rozwiązanie wykorzystywane w latach 2003-2004 przez Sony BMG Polska uniemożliwiało odtwarzanie płyt w komputerze. Można je było za to łatwo oszukać – wystarczyło odpowiednie miejsce na płycie zamazać flamastrem i płyta kopiowała się jak ta lala.
Inne zabezpieczenia też nie stawiały większego oporu. Aby dezaktywować starszą wersję programu Mediamax, określaną przez producentów jako „nieprawdopodobnie skuteczny system zabezpieczeń”, wystarczyło podczas uruchamiania płyty w komputerze przytrzymać klawisz Shift.
Płyty zabezpieczone stosowanym do niedawna przez EMI Polska programem CDS-200 były nieczytelne dla części odtwarzaczy hi-fi. – To było złe rozwiązanie, dlatego od listopada ostrożnie testujemy nową wersję CDS-300 – mówi Piotr Kabaj, dyrektor generalny EMI.
Do trzech razy sztuka
Program CDS-300, pierwsze na polskim rynku nowoczesne zabezpieczenie, które pozwala na „rozsądne kopiowanie”, chroni na razie dwa tytuły – „Teraz płynę” Beaty Kozidrak i „11:11” Grzegorza Turnaua. Kiedy po raz pierwszy uruchomimy którąś z nich w komputerze, na ekranie pojawi się umowa licencyjna. Aby posłuchać albumu, musimy ją zaakceptować, wtedy na naszym komputerze zainstaluje się program, który będzie zarządzał zawartością płyty. Pozwoli ją trzykrotnie „sklonować”. Zgodzi się też na zgranie utworów do komputera i przechowywanie ich jako skompresowanych plików WMA (tego formatu nie odczyta iPod firmy Apple). Za to będzie interweniował, gdy zechcemy przesłać pliki Internetem. Podczas transferu utwory zdeformują się, bo bronią programu jest generowanie błędów i szumów na kopiach. Na początku roku podobny program chce wprowadzić Sony BMG Polska.
Mało kto jednak wie, że łamanie zabezpieczeń jest w Polsce dozwolone, jeśli nie służy nielegalnemu rozpowszechnianiu utworów. W polskim Internecie można znaleźć dokładne instrukcje kopiowania chronionych płyt. Tak prosto nie mają w USA. Tu działa ustawa o nazwie Digital Millenium Copyright Act, na mocy której za samo obchodzenie zabezpieczeń można stracić wolność.
Zabezpieczenia w odwrocie
Paradoksalnie mimo wzmożonego wysiłku, by ukrócić piractwo, projektanci zabezpieczeń zdają sobie sprawę, że stoją na przegranej pozycji. Każde zabezpieczenie da się obejść. Dla wielu programistów to poniekąd kwestia honoru. Dlatego część wydawców poddała się i w ogóle nie stosuje zabezpieczeń. Zrezygnował z nich Universal Music Polska. – Nie zabezpieczamy płyt tłoczonych w Polsce, bo to podwyższa koszty – mówi Piotr Puczyński, szef wytwórni. – Coraz mniej zagranicznych płyt zawiera takie programy – zgadza się Piotr Karasek ze studia nagrywającego płyty DVD dla dystrybutora SPI. – Z piractwem można walczyć tylko poprzez obniżkę cen – dodaje.
Przeciw zabezpieczeniom protestuje wiele osób i organizacji konsumenckich. Właściciele praw autorskich ograniczają klientom możliwość kopiowania płyt, chociaż w krajach Unii Europejskiej obowiązują podatki od nośników informacji, które mają im zrekompensować powielanie utworów – argumentują. Polscy producenci i importerzy czystych płyt CD i DVD przeznaczają na ten cel trzy procent wartości każdego dysku. W ten sposób płacimy właścicielom praw autorskich, nawet jeśli nic nie skopiujemy.
Zdaniem przeciwników programów antypirackich płyta zabezpieczona to produkt gorszy od niezabezpieczonej, a wydawcy oferują go za tę samą cenę. – Kopiowanie szybko zużywających się płyt CD i DVD to prawo klienta – argumentuje Grzegorz Dobrzański z serwisu CDRinfo.pl.
Kopiować zatem czy nie? Cóż – warto wiedzieć, że to przede wszystkim kwestia naszego własnego wyboru, a nie regulacji prawnych. I nie musimy mieć wyrzutów sumienia.
Bartłomiej Ciszewski Przekrój