Smaki PRL-u

Zabawne – dwadzieścia lat temu większość mieszkańców Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej klęła na ówczesny system polityczny. Teraz kiedy nasz kraj zmienił nazwę na „Rzeczpospolita Polska” (ustrój też podobno jest inny), zachwycanie się PRL-em stało się modne.W telewizji na każdym kanale jest co najmniej jeden program o tej tematyce. W kioskach pojawiły się gazety ze zdjęciami pracującej, proletariackiej ojczyzny sprzed kilku dekad. Starszyzna po 15 latach demokracji nierzadko stwierdza, że za komuny żyło się lepiej, bo każdy „miał” pracę i co do garnka włożyć. Pokolenie lat 70. i częściowo 80. pamięta na pewno różnego rodzaju wynalazki żywieniowe np. gumę Donald czy kawę zbożową Inkę. Jest nawet więcej niż prawdopodobne, że najmłodsze roczniki nie pamiętają już naszych produkcji pokarmowych, dlatego wiedzę tą należy jak najszybciej uzupełnić, najlepiej czytając dalszy ciąg tego tekstu.

Lody dla ochłody

Orzeźwienie w gorące dni przynosiły przede wszystkim lody na patyku Bambino. Dostępne były w czterech smakach – śmietankowym (czyli chude mleko z toną cukru), kakaowym, truskawkowym (chociaż smakowały jak ogólnie pojęty „owoc”) oraz kawowym. Pakowane były w sztywny, srebrny papierek, sprzedawane zwykle na ulicy lub plaży przez starszych panów wydzierających się „loooodyy!”, z białym pudłem mających imitować lodówkę. Oprócz Bambino można było kupić również „pingwinki” o smaku cukrowo-wodno-mlecznym. Bardziej luksusową wersją były lody Calypso, bez wbudowanego patyczka, który pobrać można było z pojemniczka w okolicach lodówki, gdzie były sprzedawane. Forma – kostka, 250 ml, opakowana w równie sztywny papierek jak Bambino. Dla osób z chorym gardłem tudzież przeziębieniem dostępne (jeśli w ogóle można powiedzieć, że w tamtych czasach coś było „dostępne”) były ciepłe lody – czyli wafel, masa (biała lub różowa) podobna do tej z napoleonek oraz czekoladopodobna polewa. Czasami przybierała postać tabliczki w opakowaniu zastępczym. Składała się z cukru, kakao, oleju, śmietany, etylowaniliny i czegoś, co nadawało całości smak wosku wymieszanego z margaryną. Żeby zdobyć prawdziwą czekoladę trzeba było się nieźle napocić albo mieć dobre wejścia w pobliskim spożywczym.

Pić musi każdy

Na napoje w czasach komuny nie mogliśmy narzekać. Była Polo-Cokta, czyli rodzima odpowiedź na kapitalistyczną Coca-Colę (nawet opakowanie miała podobne). Była również Cytrynada, czyli napój cytrynowy sprzedawany przez ulicznych handlarzy, szczególnie w upalne dni. Płyn zapakowany był w woreczek ze słomką (co wyglądało jak cewnik z pojemnikiem na mocz), którą można było zarówno pić, jak ponownie napełniać opakowanie (idealna broń na śmigus dyngus). Nie zapominajmy o Ptysiu i Cytronecie – owocowych, gazowanych napojach sprzedawanych w butelkach. Hitem była również oranżada (często zwana „orężadą”) – dostępna w dwóch postaciach – płynnej, w butelce (brązowej lub białej) z korkiem na drucie, składająca się z wody, cukru, kwasku cytrynowego i gazu oraz sypkiej do zalewania wodą, czytaj – do wyjadania palcami prosto z torebki. Przypadków użycia według zaleceń producenta – brak. Najfajniejsze były chyba syfony z wodą gazowaną – H2O + CO2 plus całkiem spore ciśnienie dawały radochę nie tylko dzieciakom. A naboje wrzucone do ogniska zapewniały „wybuchowy” efekt…

Autovidol to mój idol

Komunizm sprzyjał alkoholizmowi – spożycie wódki (i nie tylko) było jedną z niewielu metod odreagowania ówczesnego „dobrobytu”. Niestety nadmierce picie zostało u nas po dzień dzisiejszy. Za komuny pito nie tylko produkty alkoholowe konsumpcyjne. Polska pomysłowość nie zna granic, dlatego uznawano również: wodę brzozową, wodę toaletową, Acnosan (preparat do pielęgnacji twarzy ze zmianami trądzikowymi – 70% alkoholu plus śladowe ilości środka leczniczego – podobno po wymieszaniu z sokiem całkiem dobry), no i najlepsze – denaturat przesączany przez chleb, Autovidol oraz Borygo – wszystko to dawało wspaniały efekt spustoszenia szarych komórek.

Hitem, zarówno teraz, jak i za czasów PRL-u, był oczywiście samemu pędzony bimber oraz wino owocowe marki „wino owocowe”, zwane również: uśmiech traktorzysty, czar PGR-u, alpażur, alpaga, żur, patykiem pisane, la patik, J-23. Oficjalnie na 1 litr trunku powinno przypadać 200 mg siarki, praktycznie było tego znacznie więcej, stąd potoczne określenie, że „winko jechało siarą”.

***

PRL to był śmieszny czas – żeby dobrze zjeść trzeba było naprawdę kombinować. Polish Ham, importowana z Zachodu (a raczej eksportowana z Polski a potem przywożona powtórnie), pakowana w trójkątne, metalowe puszki. Guma Donald z komiksem w środku, – bezcenna w podstawówkach. Kawa zbożowa Inka, czyli wszystko to co zostało z produkcji mąki przerabione na „kawę”. Co ciekawe – jeśli wejdziemy teraz do jakiegokolwiek sklepu, np. Społem na półkach znajdziemy sporo opisanych wyżej produktów. Wciąż mają się całkiem nieźle.

Paweł Ufnalewski www.o2.pl