W miastach, w których „podaż” klaberów idzie w parze z popytem na kluby, zaczyna się głupawe kopiowanie selekty warszafkowej. W stolicy wrota lokali stają się coraz pilniej i coraz głupiej strzeżone. Kraków trzyma fason. A trójmieszczanie narzekają na zbyt przepustowe bramki (jak Liverpool…).Czym kierujesz się przy selekcji? – pytaliśmy ostatnio w sondzie Karolinę sterującą ruchem w stołecznym Clubie 70. – Przede wszystkim sposobem bycia i stosunkiem do nas ludzi, którzy przychodzą na imprezę – odpowiedziała logicznie. Ale w przepełnionej nie tylko klubami, ale i imprezowiczami stolicy nie wszyscy selekcjonerzy kierują się zdrowym rozsądkiem. Polityka klubów bywa bardziej skomplikowana od tej polityków.

Najtrudniej dostać się do lokali gejowsko-trendziastych. Te wyrastają jedynie w bogatych metropoliach. Na ziemi polskiej – właściwie tylko w Warszawie. Ale za to jak grzyby po deszczu. I nie narzekają na brak chętnych. Bounce-lans, nieskomplikowany house’ik na całego i tańce na barze zgrai ślicznych hedonistów. Wchodzą przyjaciele, krewni i znajomi królika (oraz znajomych królika), ludzie piękni, modni, uśmiechnięci, z wypchanym portfelem lub przynajmniej podróbą portfela (sukienki, tiszertu, butów i perfum).

Dobrze widziany podjazd taryfą. Jeśli nie spodobasz się kolesiowi z pieskiem na rękach, do warszawskiej Utopii nie wejdziesz nawet gdy na listę wpisał cię sam menadżer. Chłopak powie po skomplikowanemu „Ja z twoją personą rozmawiał nie będę” i do widzenia. W Barbiebarze też krzyczą z daleka, że „tobie dziękujemy, nie wchodzisz” (zazwyczaj bez „dziękujemy”), ale czasem można się dogadać. W Cinnamonie i Klubokawiarni o porażkę jeszcze łatwiej. Milej witają w Kokonie czy Le Madame (który – choć placówką artystyczną jest – protekcji miasta nie ma i niestety może zostać zamknięty).

Dalej w stolycy mamy kluby ekskluzywne, ale stawiające na dobrą muzykę, typu Paprotka, Jezioro Łabędzie czy Labo. Selekcja lżejsza i przyjemniejsza, ale i tak o naszym wieczorowym być lub nie być decydują często rosłe chłopaki w garniturach. Potrafią sprzeciwić się samej menedżerce, której kolega – jeśli im się nie spodoba (kryteria podobne jak w poprzedniej kategorii) – musi szukać szczęścia gdzie indziej (przykład z Jeziora). „Rozumowo-taktowe” wsparcie kobiet w Warszawie należy już do przeszłości. Tak jak prestiż wielu klubów. Szkoda.

Żeby dostać się do Muzy należało przekonać milutką Magdę. Było ciężko, ale sam proces należał nawet do sympatycznych. Teraz w Muzie o muzę już nie dbają, a kolejki pod klubem na Chmielnej nie uświadczysz (podobnie klimat utraciła gdańska Euforia – ale selekcja pozostała). Mniej lanserskim i lżej strzeżonym miejscem stała się Piekarnia, swego czasu również blokowana przez płeć piękną. Ale tu przynajmniej wciąż dbają o poziom muzyki, więc chętnych do zabawy zazwyczaj nie brakuje.

O ile ostrą selektę w miejscówkach dla bogatych można (ale nie trzeba) zrozumieć (ale nie popierać), o tyle zadziwia ona w młodzieżowych dyskotekoklubach albo miejscach dla japiszonów bez gustu. To najliczniejsza grupa lokali, bo i popyt największy. Dzieciaki nie przychodzą się lansować, tylko potańczyć, popić i popalić papieroski, gdy mama nie patrzy.

Patrzący głównie na ciuch panowie na bramce są jednak twardogłowi. Gdy dostają wytyczną „w sportowym obuwiu nie wpuszczamy”, gotowi są walczyć do upadłego, by przybanować każdego podejrzanego o gumową podeszwę. Mają odsiewać dresiarzy, ale ci przychodzą pod przykrywką mokasynów i podobnych wynalazków. Bramkarze sądzą, że prestiż klubu wzrasta, gdy mogą sobie użyć formułki „dziś impreza zamknięta” i władzą powładać.

W lubelskim lokalu o bardzo pomysłowej nazwie Hollywood Cafe – pierwszym w mieście z selektą – każą na przykład zdjąć ukochaną czapeczkę. No bo przecież po czapeczce i wygodnych adikach dresiarza poznasz. Po co z klientem, który ma ochotę przy kiepskiej i za głośnej muzie wywalić kupę kasy, w ogóle rozmawiać? Podobnie traktują np. w warszawskich Pańska 97 (dawny Qult) czy Undergroundzie.

Dobrze, że pozostałe miasta myślą. W Krakowie ruchem sterują kobiety (Prozak, Ministerstwo, Cień Klub) albo panowie – ale też logicznie (Roentgen). W Bydgoszczy (Sonobar) selekta działała przez chwilkę, lecz clubberów jest za mało, by zniechęcać tych nielicznych. Troszkę mocniej – lecz z sensem – trzepią w Punkcie-G. Bezstresowo pobalujemy też w Toruniu, Łodzi, Wrocławiu czy Poznaniu. W Trójmieście na brak selekcji wręcz narzekają. Powstała cała kupa klubów i ciężko teraz o „full zapełnienie” – nawet Sfinksa. Jedynie Mandragora i Klubokawiarnia wciąż przesiewają, ale subtelnie i dbają po prostu o poziom zabawy.

Miejmy nadzieję, że Warszawa się opamięta i powróci do kryteriów selekcji sprzed lat kilku – nie wpuszczamy pijaków i buraków. Że stołeczne bufoństwo dla reszty Polski nie wzorcem, a antywzorcem jednak będzie. Na koniec pozdrawiamy normalnych bramkarzy. Nobo czy Iguana – wciąż pozostając lokalami ekskluzywnymi, które sprowadzają najjaśniej święcące gwiazdy – potrafią przesiewać z sensem i taktem.

PS. Jeśli wywodów o selekcie wciąż ci mało i chcesz poznać sprawę od drugiej strony, możesz poczytać egzystencjalne wywody dziewczyny z Los Angeles umieszczone w książce o wszystko mówiącym tytule „Selekcjonerka”. Pozycja właśnie trafia na półki sklepów w Polsce.

Łukasz Figielski / o2.pl