Ludzie nie rodzą się ambitni, twierdzą psychologowie: to, czy odniesiemy sukces, w niewielkim stopniu zależy od naszych genów. A więc wszystko w naszych rękach. Tylko od czego zacząć?„Za grosz ambicji!”, „zdolny, ale leniwy” – jak często słyszeliście to w życiu? Z drugiej strony nieco pogardliwe: „Z niego to taki ambicjoner, że do celu będzie szedł nawet po trupach”. Czym zatem jest ambicja? Czy to zaleta, czy wada? Jak to się dzieje, że jedni są nią obdarzeni nawet w nadmiarze, podczas gdy inni starannie omijają ambitne zadania? I czy można nauczyć się ambicji?
Liczy się cel i wola
„Ambicja jest tak silną namiętnością człowieka, że jak wysoko byśmy zaszli, to i tak nie czujemy się usatysfakcjonowani” – napisał wieki temu włoski pisarz i historyk Niccole Machiavelli. Choć stworzona tak dawno, ta definicja wcale nie straciła na aktualności.
– Ambicja łączy się z istnieniem pewnego systemu motywacyjnego osobowości – mówi profesor Mirosław Kofta, psycholog osobowości ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. – Celem ludzi ambitnych jest osiągnięcie czegoś, co wciąż pozostaje nieco poza ich zasięgiem. Ta cecha skłania w pewnym zakresie do przekraczania granic samego siebie. Natura tej motywacji polega na tym, że działanie przez nie wywołane nie powoduje zaspokojenia, ale sprawia, że pojawiają się wciąż nowe, jeszcze bardziej ambitne cele. Ambicja to ścieżka rozwojowa – kiedy się na nią wkroczy, nie można z niej zejść. Bo im bardziej się zbliżamy do celu, tym bardziej on się od nas oddala – jak linia horyzontu.
A więc ważny jest cel. Czy jednak tylko on? Przypomnijmy sobie, jak często stawialiśmy przed sobą różne szczytne cele i nic z tego nie wychodziło. Nauczę się języka obcego, schudnę, rzucę palenie. I co? No właśnie nic.
Dlaczego? Bo człowiek ambitny oprócz celu musi być wyposażony też w silną wolę. Brzmi znajomo, tylko… co to takiego ta silna wola?
Sprecyzowaniem tego pojęcia zajmował sić niemiecki psycholog Julius Kuhl. Po zbadaniu dziesiątek leni i pracusiów, upartych i leserów stwierdził, że siła woli zależy między innymi od tego, czy dana osoba jest zorientowana na działanie, czy na stan. Hm… nie zabrzmiało prosto? Już wyjaśniam.
Najkrócej rzecz ujmując, orientacja na działanie polega na umiejętności założenia sobie klapek na oczy, które będą zapobiegać rozpraszaniu naszej uwagi i powodować parcie do przodu bez względu na okoliczności. Mam coś zrobić, to zrobić. Nie myślę o niczym innym. Nie ma się co zastanawiać. Raz, dwa! Odwlekanie nie leży w mojej naturze.
Tymczasem orientacja na stan to rozważanie: czy lepiej zrobić tak, czy inaczej. A jakie to będzie miało konsekwencje? A jak się nie uda (bo już się parę razy nie udawało)? Może jest jakieś lepsze rozwiązanie… Skutek jest taki, że do roboty się nie zabieramy albo robimy to niechętnie.
Kuhl jest przekonany, że niektóre osoby są bardziej skłonne do przyjmowania orientacji na stan, inne – na działanie. Od czego to zależy? Od mózgu. A konkretnie od tego, czy mamy mózg, który do prawidłowego funkcjonowania wymaga wciąż nowych bodźców, czy też taki, któremu do pobudzenia wystarczy nowy znaczek w klaserze.
Poszukiwacze wrażeń
Stałe pobudzanie kory mózgowej jest potrzebne, aby wytworzyć w niej stan gotowości do odpowiedniego reagowania na bodźce. Mamy w głowie „aparacik”, który odpowiada za utrzymanie optymalnego dla nas poziomu aktywności – to tak zwany układ siatkowaty.
Znajduje się on w części mózgu zwanej pniem. Oddziałuje na mózg przez wydzielanie substancji zwanych neuroprzekaźnikami: serotoniny, noradrenaliny, acetylocholiny, dopaminy. Gdy poziom tej ostatniej w naszym mózgu spada, to znak, że zmniejsza się aktywność kory mózgowej.
A dopamina poza utrzymywaniem naszej uwagi pełni w mózgu jeszcze kilka istotnych funkcji. Między innymi stymuluje komórki w tak zwanym układzie nagrody. Gdy zalewa ów układ, mózg odczuwa przyjemność. Gdy jej brak, domaga się jej. W ten sposób, dostarczając mózgowi przyjemności, poszukujemy wciąż nowych wrażeń, które powodują uwolnienie się dopaminy. Działa to tak: układ siatkowaty pobudza mózg, zalewając go dopaminą, ta wywołuje w nim przyjemność, więc on wciąż się jej domaga. Gdy jej brakuje, zaczynamy poszukiwać bodźców, które uwolnią dopaminę, sprawią nam przyjemność i będą nas utrzymywać w stanie pobudzenia.
Układ siatkowaty każdego z nas ma różną wrażliwość. Niektórzy nie potrzebują wiele, by go pobudzić, inni muszą wciąż działać, odkrywać, poznawać. To, do której należymy grupy, w pewnym stopniu zależy od wychowania. Gdy w dzieciństwie zapewniano nam wiele bodźców, atrakcji, istnieje szansa, że wyrzeźbiły one w naszym mózgu potrzebę stałego rozwoju i zmiany.
Ale uwaga: czasem, choćbyśmy nie wiem jak sić wysilali, nasze dziecko i tak nie wyrośnie na ambitnego, rzutkiego działacza. A zarzucanie go kolejnymi kółkami zainteresowań, obowiązkami, lekcjami może wręcz doprowadzić do nerwicy, a nawet depresji.
Układ siatkowaty takiego dziecka jest na tyle czuły, że wystarczy byle bodziec, by go zaspokoić. Dlatego często te dzieci wręcz unikają wrażeń. A każde mocniejsze pobudzenie powoduje, że ich mózg zachowuje się tak jak człowiek wystawiony nagle na bardzo głośną muzykę – pod wpływem silnego bodźca obniża swoją aktywność, tak jakby chciał go stłumić. Wycofuje się. Czy to oznacza, że nie wygramy z genami i ambicji nie da się „zaszczepić”?
– Nikt nie rodzi się ambitny – uważa wielu psychologów. – Ambicja w ogromnym stopniu zależy od wpływu środowiska, w jakim się wychowujemy, ale oddziaływanie tego środowiska, działalność wychowawcza muszą być dostosowane do naszych wrodzonych predyspozycji.
Geny to tylko potencjał
– Każda nasza cecha i nasze zdolności są jakoś genetycznie uwarunkowane, ale żadna cecha i żadne zachowanie nie jest genetycznie zdeterminowane – uspokaja profesor Leszek Kaczmarek, biolog molekularny z Instytutu Biologii Doświadczalnej imienia Nenckiego PAN. – Geny dają nam pewne spektrum zachowania, poza które nie wyjdziemy, ale jest ono bardzo szerokie. Wpływ úrodowiska jest tu ogromny.
A jednak predyspozycje do zachowań dominujących muszą tkwić w naszych genach, skoro obserwuje się je także u zwierząt, wolnych od kulturowych konwenansów. Etologowie opisują na przykład, jak w stadzie wilków zwierzęta niemal od urodzenia instynktownie dzielą się na bardziej ambitne, tak zwane osobniki alfa, i przeciętną resztę. Alfa są szybsze, sprytniejsze, pierwsze dopychają się do jedzenia. Mogą żyć 10-11 lat, rozmnażają się co roku. Mniej rzutkie wilki rozmnażają się rzadko i żyją często zaledwie cztery lata.
A zatem da się powiedzieć, że jedni mają po prostu gen ambicji, podczas gdy inni są go pozbawieni?
– Z pewnością nie – tłumaczy profesor Kaczmarek. – W ludzkie zachowanie zaangażowane są dziesiątki tysięcy genów. Wszystkie wzajemnie na siebie oddziałują. To bardzo skomplikowany proces. Pomyślmy, że w mózgu aktywnych jest około 10-15 tysięcy genów. Gdy dojdzie do uszkodzenia jednego z nich, to na zasadzie kaskady wpłynie to na resztę. Ale nie można mówić, że ambicja, inteligencja czy altruizm są wynikiem działania tylko jednego genu. Myślę raczej, że to, jacy jesteśmy, jest wynikiem współoddziaływania ze sobą wszystkich naszych genów.
Geny pozostawiają jeszcze sporo miejsca na procesy wychowawcze. Należy jednak uważać, by z tym wychowaniem nie przesadzić.
Ambicje rodziców
Najczęstszą pułapką jest narzucanie innym – najczęściej swoim dzieciom – własnych niespełnionych ambicji. Gra na skrzypcach, balet, karate. Cokolwiek to jest, a nie wynika z wewnętrznej motywacji danej osoby, prędzej czy później zostanie przez nią odrzucone. Zadanie narzucone z zewnątrz staje się czymś awersyjnym, od czego należy uciec. Wychodzę na lekcje pianina, ale idę do koleżanki. Zamiast na karate idę na film do kina. Znasz to?
Choć są rodzice, którzy na drodze manipulacji psychologicznej potrafią przekonać swoje dziecko, że ich marzenie jest jego marzeniem.
– Kłopoty zaczną się, gdy u danej osoby rozwinie się ambicja w dziedzinie, w której nie ma ona uzdolnień – ostrzega profesor Kofta. – Może to prowadzić do frustracji, nerwicy, samooszukiwania się, a nawet utraty kontaktu z rzeczywistością. Osoby, którym wmówiono, że mają być wielkimi muzykami, choć ich talent w tym kierunku jest mierny, zaczną z czasem unikać sytuacji, w których ich samoocena mogłaby ulec pogorszeniu. Zaczną żyć w świecie własnych złudzeń.
No i w ten sposób dotarliśmy do jeszcze jednej cechy kluczowej dla ambicji – przekonania o własnej wartości. Powszechnie uważa się, że im jest ono większe, tym łatwiej nam obierać ambitne cele i tym mniej zrażamy sić porażkami. Czy to prawda?
Jestem fantastyczny!
Odpowiada na to eksperyment przeprowadzony niedawno przez naukowców z uniwersytetu w Amsterdamie.
Grupie studentów na bardzo krótką chwilę wyświetlano na ekranie komputera różne słowa. Trwało to tak krótko, że studenci nie rejestrowali świadomie, co zobaczyli. Jednej grupie pokazywano takie słowa, jak „mądry” czy „uczciwy”. Drugiej – wyrazy bez zabarwienia emocjonalnego, typu „krzesło” czy „rower”. Pokaz słowa poprzedzano wyświetleniem zaimka „ja”. Po zakończeniu eksperymentu badacze sprawdzili, czy u studentów zmienił sić poziom samooceny. Okazało się, że poczucie własnej wartości wzrosło u osób, którym prezentowano „pochlebne” słowa. Grupa „krzesłowo-rowerowa” wypadła tu raczej blado.
Następnie studentom nakazano wykonać skomplikowane testy. Nietrudno się domyślić, że dobry wynik poprawiał samopoczucie badanych. Ciekawsze jest jednak to, co myślały osoby, które w sprawdzianie wypadły słabo. Otóż ci, którym przed testem podwyższono samoocenę, pokazując „pochlebne” słowa, pozostawali zupełnie niewrażliwi na porażkę. W dalszym ciągu mieli o sobie wysokie mniemanie. Ha! A więc wniosek jest prosty: ludzie wierzący w siebie nie załamują się wobec przeciwności. Zatem powtarzajmy naszym dzieciom od wczesnego dzieciństwa, jak są mądre i zdolne. Tak wychowamy pokolenie ludzi odpornych na niepowodzenia i ostro prących do przodu.
Chwila, chwila. Zaraz ochłodzć ten entuzjazm. Z dalszych badań wynika bowiem, że to właśnie ludzie, których samoocenąsię nie manipuluje, wykazują więcej cierpliwości i zapału wobec trudnych zadań. I to niezależnie od tego, czy wcześniej ponieśli porażkę, czy odnieśli sukces. Tymczasem owi chronicznie zadowoleni z siebie okazują się bardziej leniwi wobec wyzwań. I to bez względu na liczbę popełnionych wcześniej błędów. Brakuje im motywacji do poprawiania samooceny. Bo po co sić wysilać, skoro i tak jest się fantastycznym?
Wnioski z holenderskich badań potwierdza wiele innych obserwacji. Kto z was nie zna osoby z biednej rodziny, z prowincji, pochodzącej bynajmniej nie z inteligencji, która ambicją przebija wszystkich swoich lepiej ustawionych kolegów? Skąd bierze się ta zawziętość w dążeniu do celu?
– Pisał o tym już na przełomie XIX i XX wieku psycholog Alfred Adler – mówi profesor Kofta. – Uważał, że niepowodzenia lub poczucie niższości w jakimś zakresie mogą silnie pobudzać mechanizm kompensacji i wpływać na cechy osobowości. Także na ambicję.
Czy na przykład Franklin Delano Roosevelt zostałby prezydentem USA, gdyby nie zachorował na polio? Choroba była dla niego lekcją cierpliwości i wytrwałości. To ona w dużym stopniu ukształtowała cechy jego charakteru.
Zawał albo przepływ
Jaka jest więc recepta na ambicję? I czy w ogóle opłaca sić być ambitnym? Chyba tak, skoro takie osoby są postrzegane nie tylko jako obowiązkowe i rzetelne, ale nawet bardziej inteligentne (i nie mają na to wpływu ich rzeczywiste wyniki w testach na IQ).
Ale uwaga! Wszystko z umiarem. Ludzie o zbyt wygórowanej ambicji częściej od przeciętniaków kończą karierę w szpitalu. Naukowcy dowiedli, że zadania, które pozostawiają swobodę wykonania na najwyższym poziomie, na jaki nas stać, i są dodatkowo poparte czynnikami silnie motywującymi, jak prestiż czy pieniądze, wywołują największe zaangażowanie emocjonalne. Ludzie staną na głowie, by wykonać coś najlepiej, jak potrafią, jeśli stworzy się im do tego odpowiednie warunki.
Jednak nic za darmo – jest to związane ze wzmożeniem akcji serca i wzrostem ciśnienia krwi. Z kolei wzmożenie pracy serca utrzymujące się przez dłuższy czas obciąża serce i sprzyja rozwojowi chorób układu krążenia.
No i jeszcze jedno – gdy to, co robimy, przestaje nam sprawiać przyjemność samo z siebie i zaczyna być jedynie środkiem do celu, stajemy się mniej szczęśliwi.
Ideałem jest, gdy człowiek coś robi, choć nie odnosi z tego żadnych korzyści w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. Gdy przyczyną działalności człowieka jest czysta przyjemność. Ten stan opisał Mihaly Csikszentmihalyi z University of Chicago. Nazwał go emocjonalnym przepływem. W nim wszystko się zazębia, a godziny mijają niepostrzeżenie. Uwaga jest całkowicie pochłonięta wykonywaną czynnością. To działanie niezależne od nagród z zewnątrz, istotne tylko z punktu widzenia własnej satysfakcji.
I takiej ambicji wszystkim państwu życzę.
Condoleezza Rice
Sekretarz stanu USA. Jej ambicja ujawniła sić już w dzieciństwie. Skończyła szkołę średnią w wieku 15 lat i zapowiadała się na utalentowaną pianistkę. Wstawała o 4.30 rano, żeby przed szkołą i lekcjami pianina ćwiczyć jazdę na łyżwach.
Na studiach wybrała nauki polityczne. Skończyła college z najwyższymi ocenami w wieku 19 lat, otrzymując licencjat. Stopień magistra uzyskała na Uniwersytecie Notre Dame w 1975 roku, a doktorat w podyplomowej Szkole Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Denver w wieku 27 lat. Specjalizowała się w historii Rosji i ZSRR.
Gdy miała 38 lat, została najmłodszą i na dodatek pierwszą kobietą rektorem prestiżowego Uniwersytetu Stanforda. W czasie kampanii prezydenckiej w 2000 roku była główną doradczynią George’a W. Busha (juniora) w kwestiach międzynarodowych. Po zwycięstwie wyborczym Bush mianował ją szefową Rady Bezpieczeństwa Narodowego, pierwszą w dziejach USA kobietą na tym stanowisku.
Jerzy Dudek
Ambicja oznacza dla mnie wyznaczanie celów i ich realizowanie. Sam zawsze ostrożnie podnosiłem sobie poprzeczkę. Zwykle lubię szukać sobie bezpośredniego celu, który mogę od razu zacząć realizować. Na przykład, kiedy miałem kontuzję łokcia, robiłem wszystko, by jak najszybciej z niej wyjść, teraz chcę jak najlepiej zaprezentować sić na mundialu. Mam też oczywiście cele bardziej odległe, jak założenie szkółki piłkarskiej w Polsce, ale niezręcznie mi o tym mówić, bo nie mogę się do tego teraz od razu zabrać.
Moim największym sukcesem jak do tej pory jest to, że w styczniu zostałem szczęśliwym ojcem córki. Mój pierwszy trener Jurek Ogierman powtarzał: „W życiu najważniejsze, żebyś miał córkę. Wszyscy najwięksi piłkarze świata mają córki, Pele, Lubański i ja”. Od tego czasu moją ukrytą ambicją było mieć córkę.
Ogólnie uważam, że dobrze, jeśli ambicja połączona jest z bezinteresownością – wtedy sukces najlepiej smakuje. Zauważam też jednak wielu ludzi o ambicjach chorych – w futbolu najlepiej widać to u menedżerów, którzy realizując swoje cele, sprzedają zawodników do zbyt dobrych klubów, w których ci młodzi nie mogą się rozwijać na boisku, bo siedzą na ławce. Menedżer jest zadowolony, ale piłkarz nie spełnia swoich ambicji.
Czy w Polsce ludzie ambitni mają łatwo? Tak, no może do momentu, gdy ktoś osiąga naprawdę duży sukces.
Lech Wałęsa
Byłem dzieckiem zdolnym, ale leniwym. Mój ojciec zginął na wojnie, a ojczym miał dla mnie zbyt lekką rękę. Być może gdyby umiał mnie trzymać krótko, wkładałbym więcej pracy w naukę i skończył studia, a może i został profesorem, a tak skończyło się na zawodówce.
Do siódmego roku życia pasłem gęsi, potem krowy. Z rodzinnej wsi, Popowa, wyniosłem proste zasady, szacunek do pracy, przekonanie, że prawda jest w życiu najważniejsza i że skoro czarne jest czarne, a białe białe, to nie należy dać sobie wmawiać czegoś innego.
Kierowałem się w życiu zasadą, że o prawdę trzeba walczyć, i to ta chęć doprowadziła mnie do tego wszystkiego, co się stało.
Byłem ambitny, zawsze byłem przywódcą, nieważne, czy była to wiejska banda chłopaków, czy koledzy ze stoczni. Gdziekolwiek poszedłem, tam szybko ludzie widzieli moje naturalne cechy przywódcze i wypychali mnie do działania: „Ty idź, Lechu, załatw, poproś, powiedz”. I ci ludzie podsadzili mnie, gdy skakałem przez płot.
W polityce o sukcesie najczęściej decyduje przypadek. Znalazłem sić po prostu we właściwym czasie na właściwym miejscu. Gdybym dziś chciał tak skakać przez płot, działać takimi metodami, jakimi wtedy działałem, wzięto by mnie za oszołoma, ale wtedy był czas na takie działania i zostałem bohaterem.
Dziś w Polsce ludziom ambitnym jest trudno. Jak ktoś coś osiągnie, to choćby i miał talent, zaraz to sobie inaczej wytłumaczą; a to, że tatuś czy mama coś załatwili, a to, że zapłacił. Tak jakby w Polsce ktoś nie mógł czegoś dokonać, bo ma talent czy ambicję.
Ja sam znam swoje możliwości, idę tam, gdzie wiem, że mogę coś zdziałać, coś osiągnąć, nie umiem być drugi w szeregu, zawsze byłem pierwszy, dlatego byłem prezydentem, a nie na przykład premierem.
Jennifer Lopez
Była tancerka z telewizyjnego show sprzedaje dziś 40 milionów solowych płyt i jest najlepiej opłacaną aktorką w Hollywood. Wypromowała swoje perfumy i własną kolekcję mody. Gdy nagrywała dla Sony Music na początku kariery, oświadczyła: „Żądam najlepszego traktowania. Chcę dostać wszystko, co najlepsze”. Pozostała konsekwentna.
Tomasz Lis
Na swój sukces życiowy pracowałem już jako sześciolatek katożýniczą pracą na basenie. Na początku strasznie nie chciałem tam chodzić, ale miałem wtedy kłopoty z przepukliną i lekarz zawyrokował: albo basen, albo operacja. To basen nauczył mnie, że by coś osiągnąć, trzeba najpierw włożyć w to wiele ciężkiej pracy. Pływanie dzień w dzień od jednego brzegu basenu do drugiego jest może monotonne, ale budzi głód rywalizacji, pozwala walczyć z samym sobą – a to najtrudniejszy przeciwnik.
To basen sprawił, że polubiłem wygrywać, choć nigdy nie byłem przebojowym dzieckiem. Jak trzeba było coś załatwić, pozbierać pieniądze, zostać przewodniczącym etc., to nie ja – od bycia działaczami byli inni. Za to zorganizować jakąś rozróbę, wagary – o, to zawsze mówili, że znów ten Lis jest prowodyrem. Byłem do tego stopnia nieśmiały, że gdy w wieku 10 lat ojciec dał mi pieniądze na lody, nie potrafiłem podejść do budki i ich kupić. Do dziś została mi niechęć do wielkich balów, rautów, na których jest masa ludzi. W studiu telewizyjnym człowiek jest w sumie sam, po drugiej stronie ekranu są telewidzowie, ale oni tak nie peszą.
O dziennikarstwie zadecydował przypadek. Chciałem być dziennikarzem sportowym, ale po roku 1989 okazało się, że wszystko się zmienia i że zaczynają powstawać wolne media. Wiele etatów w telewizji wtedy się zwolniło, potrzebowali młodych, ambitnych ludzi niezwiązanych z czasami PRL i ja byłem jednym z nich.
Ambicja? Nie należy tego słowa kojarzyć tylko z sukcesem zawodowym w mediach, polityce, biznesie. Dla mnie tak samo ważna jest moja ambicja bycia świetnym dziennikarzem, jak i ambicja kobiety, która chce wychować dzieci.
Jest w Polakach jakaś alergia na sukces, alergia na ludzi ambitnych. To zaczyna się już na poziomie szkoły, w amerykańskiej premiuje się ambicję, ponadprzeciętność, w polskiej premiuje się średniactwo, oportunizm, płynięcie z prądem. Jak nawet ktoś coś chce osiągnąć, to mu się to utrudnia, ciągnie w dół, a jak odniesie sukces, szuka dziury w całym – to, co osiągnięte ciężką pracą, przypisuje układom, szwindlom, łapówkom.
Największy sukces: – I „Fakty”, i „Wiadomości”, i mój autorski program „Co z tą Polską?”. Wiele ich jest, ale największy, że okręt wciąż płynie, 16 lat na powierzchni, choć były już takie chwile, gdy wielu cieszyło się, że zatonie.
Sukcesem jest też dla mnie, że nie umiem powiedzieć, że wszystkiego już dokonałem, nie popadłem w samozadowolenie. Ciągle dostrzegam błędy, które trzeba poprawiać – ten program zrobić lepiej, to zdanie sformułować inaczej. Przede mną jeszcze wiele programów, książek do napisania.
Zbigniew Niemczycki
Ambicję rozumiem jako konsekwentne realizowanie wyznaczonych celów. W tym sensie jestem ambitny. Mogę powiedzieć, że pod tym względem najwięcej nauczyłem się w młodości. Miałem szczęście należeć do harcerstwa, gdy po 1956 roku wrócili na parę lat instruktorzy z Szarych Szeregów. Sprawdzałem się, gdy sięgałem po kolejne sprawności czy w końcu stopień instruktora harcerstwa. Duże znaczenie miała też szkoła – zawsze chciałem mieć najlepsze stopnie.
Myślę, że są dwa rodzaje ambicji – ta dobra i kreatywna oraz ambicja chora, którą najczęściej wytwarza się w rodzinie, gdy rodzice stawiają dziecku tak wysoko poprzeczkę, że ono nie jest w stanie jej osiągnąć.
Ważne jest też, by ambicja szła w parze z talentem i pragmatycznym myśleniem – człowiek musi wyznaczać sobie realistyczne cele.
Uważam, że w Polsce mamy dziś dobry klimat dla osób ambitnych – bez względu na to, co się teraz dzieje w polityce. To, co Polska osiągnęła dzięki ambitnym ludziom w biznesie, jest bardzo dobrze postrzegane na Zachodzie. Dlatego jest mi bardzo miło, że jestem Polakiem
Michał Żebrowski
W realizacji moich celów najważniejsza jest siła charakteru i pracowitość. Ktoś, kto jest leniwy, z pewnością nie osiągnie wiele.
Jestem ambitny, ale na sposób idealistyczno-romantyczny. Mam naturę społecznika i cieszę się osiągnięciami innych. Widzieli to moi mistrzowie, którzy spodziewali się, że mógłbym kiedyś zostać kimś, kto stoi na czele jakiejś grupy ludzi. Mówili mi, żebym otaczał się lepszymi od siebie, a jednocześnie pamiętał, że teatr jest tworem hierarchicznym, który musi funkcjonować jak jeden organizm.
Myślę, że w dobrze pojętej sztuce rywalizacja w ogóle nie istnieje. Gustaw Holoubek występował na scenie ze Zbigniewem Zapasiewiczem, Markiem Kondratem i Piotrem Fronczewskim. Ta plejada gwiazd razem tworzyła, a nie konkurowała ze sobą. Artyści rozsądni wiedzą, że konkurować ze sobą można tylko w sposób mądry, który daje jakąś nową jakość.
Sukces w życiu? Często przychodzi w sposób niespodziewany, czasem robimy coś niechętnie, nawet nie spodziewając się, że zakończy się to sukcesem.
Podobnie jest z porażkami. Ja nie należę do aktorów, którzy obrażają się na negatywne komentarze na swój temat. Czasem czytam bzdury ludzi, którzy doszukują się w teatrze jakiejś publicystyki lub zwyczajnie nie mają o nim pojęcia. Ale staram się myśleć życzliwie o krytykach.
Byłem dzieckiem chowanym bez pochwał i uważam, że odebrałem bardzo dobre wychowanie, które bardzo mi pomogło w życiu zawodowym. Już jak miałem trzy lata, ciocia powiedziała, że on to do cyrku albo do teatru. I sprawdziło się. Mój dom do tej pory jest dla mnie wzorem moralności. Zostałem wychowany fajnie, po góralsku, po męsku. Lubię swoją męskość.
Czy lubię ludzi ambitnych? Myślę, że jak człowiek nie jest głupi ani chamski, to już wystarczy. A przedstawianie się jako ambitny nie jest właściwe, bo źle pojęta ambicja jest wadą, nie zaletą. Dlatego nad ambicję przedkładam idealizm i pracowitość. Cierpliwość oczywiście też jest ważna, ale nie taka na zasadzie „stój w kącie, a znajdą cię”. Choć czasem trzeba poczekać – nie dostosowywać się do mód i tendencji, tylko robić to, do czego ma się przekonanie.
Jan Rokita
Ambicję pojmuję zgodnie z europejską tradycją jako cnotę. Człowiek ambitny zawsze ma wyznaczony jakiś cel – życie jest na tyle krótkie, że nie ma czasu, by je tracić. Trzeba starać się odcisnąć swoje piętno na codzienności.
Nie mnie oceniać, czy jestem ambitny, bo to by się ocierało o narcyzm. Ludzie ambitni to tacy, którzy nie chcą swojego życia zmarnować, pozwolić, żeby jak piasek przelatywało im przez palce.
Cele, jakie sobie stawiam, od lat są stabilne – to poparte pracą urzeczywistnianie marzenia o tym, jak Polska powinna wyglądać. Staram się je w największym stopniu realizować. Gdybym stracił ten ideał Polski z oczu, tobym nie uczestniczył w codziennej, czasami bezładnej, politycznej szamotaninie.
Czy chęć zostania premierem to wyraz ambicji? To nie był zabieg socjotechniczny na czas kampanii. Bycie premierem jest zawsze środkiem – warto być szefem rządu, żeby najpełniej móc realizować wizję Polski. Premier może więcej w tej sprawie od milionów ludzi. Warto osiągać stanowiska, pod warunkiem że sić wie, co zrobić. Na sejmowych korytarzach znajdzie się jednak więcej ludzi, którzy takiej wizji nie mają.
Leszek Możdżer
Czy jestem osobą ambitnŕ? Tak. Ale nie jestem wyznawcą rywalizacji. Staram się uczyć od lepszych, a słabszych wspierać. Największe osiągnięcie to nauczyć ucznia tak, żeby był lepszy ode mnie.
Jestem perfekcjonistą, ale doba ma w końcu tylko 24 godziny. Dążąc do doskonałości, każdy powinien mieć wyczucie, ile czasu może na to poświęcić. Perfekcjonizm jest zgubny, kiedy wszystko chcemy zrobić samemu, wtedy to zaczyna być niezdrowe. Ważne jest również zaufanie do innych ludzi, którzy z nami pracują. Można im powierzyć sporo odpowiedzialności.
Na początku starałem się dążyć do wytyczonego celu, dopiero potem, kiedy już miałem poczucie, że ten cel osiągnąłem, zacząłem czerpać przyjemność z tego, co robię. Człowiek ambitny zawsze na początku swojej drogi się przepracowuje, bierze na siebie zbyt dużó. Teraz nauczyłem się dozować pracę w rozsądnych dawkach, dlatego jestem w stanie przede wszystkim czerpać z niej przyjemność.
Jestem zadowolony ze swoich prac, chociaż nigdy do końca, nigdy nie w pełni. Ale to jest pewna droga i staram się nie zatrzymywać na jej etapach. A sukces ma różne wymiary – także ten marketingowy. Z porażek natomiast staram się wyciągąć wnioski.
Nie do końca pamiętam, czy rodzice rozbudzali we mnie ambicje, pobudzali ducha rywalizacji. Byłem grzecznym dzieckiem, słuchającym rodziców. A nauczyciele wykonywali po prostu swoją robotę. Ojciec zawsze dawał mi do zrozumienia, że mogę coś zrobić lepiej. To mi wyszło na zdrowie. Ciekawe, że jego pełne uznanie dostałem, kiedy czułem, że już nie jest mi potrzebne.
Nie staram się sztywno dążyć do jakichś ściśle wytyczonych celów. Bo te cele na przestrzeni czasu się rozpadają. W wieku 20-30 lat marzyłem o rzeczach, o których teraz bym już nie marzył – bo zmieniły się realia, bo dowiedziałem sić, na czym polega show-biznes i rynek muzyczny. Chcę po prostu tworzyć muzykę, która mi się podoba.
Ambicja zawsze sić przydaje, zwłaszcza że wokół nas króluje bylejactwo, mało jest ludzi ambitnych. A bez ambicji do niczego dojść nie można. Lubić pracować z ludźmi ambitnymi, bo wtedy to, co się robi, robi się z większym entuzjazmem.
Olga Woźniak Przekrój