„Róbta, co chceta” to nie moje hasło, nie popieram przemocy, ale za porządek w szkołach nie powinien się brać człowiek, który nie ma pojęcia, czym jest tolerancja – mówi Jerzy Owsiak.„Róbta, co chceta”. Powtórzyłby pan to dziś?
– A w życiu. To nie moje hasło, to jakiś absurd!
Jak to nie pana?! Dla mnie jest ono z panem tak związane jak Solidarność z Wałęsą.
– A to był tylko tytuł programu. Ktoś jednak chciał, żeby mnie ubrać w to zawołanie, a my – i tu biję się w piersi – nie protestowaliśmy, a powinniśmy. To tak, jakby z filmu „Jak rozpętałem II wojnę światową” zrobić studium o wojnie, z którego by wynikało, że wojna to żarty, kobiety, wino i śpiew. A cały bagaż cierpienia gdzieś wyparował. To nie jest moja filozofia, że każdy robi, co chce, i nie ogląda się na innych.
Ale przez lata był pan z tą filozofią utożsamiany. Z tego hasła wyciągano wniosek, że wszystko jest dozwolone, nie ma żadnych reguł.
– To jakieś kuriozalne nieporozumienie! A myśli pani o haśle „Sport to zdrowie”, patrząc na lejących się na stadionach kibiców?
Ale kiedy idol nastolatków występuje w programie „Róbta, co chceta”, to dla młodzieży to jest oczywiste, że może robić, co chce.
– To proszę dać mi przykład, jeden konkretny, że ktoś coś złego zrobił i potem tłumaczył, że zrobił to pod wpływem mojego programu. Dla mnie przemoc w szkole, agresywne zachowania młodzieży – bo one są i ja je ze zgrozą dostrzegam – nie są pochodną moich działań, ale przemocy, z którą taki młody człowiek styka się na co dzień. W kinie, w telewizji, w grach komputerowych. Kto jest mądry, wie, jak to oddzielić. A politycy się przyczepili do mojego programu i demagogicznie atakują, że to niby ja jestem winny za to, co się dzieje.
Premier mówi, że koniec z liberalną szkołą. Pan nie zaprzeczy, że jest pan liberalny w stosunku do młodzieży?
– Ale to nie znaczy, że nie stawiam im wymagań. U mnie, na Przystanku Woodstock, nie ma mowy o żadnych narkotykach. Nawet o gramie, bo natychmiast wzywana jest policja. Ja wiem, co jest złe na Przystanku, ale politycy i niektóre media będą to wykorzystywać przeciwko mnie, i to często nieprawdziwie. A ja zawodowym politykiem nie jestem i nie kombinuję tak jak oni. Naprawdę 13 lat temu nie przypuszczałem, że „Róbta, co chceta” może urosnąć do rangi ideologii.
A może jednak ma pan trochę poczucia winy?
– To tak, jakbym był winny stereotypom, że Polacy kradną samochody. Nie, proszę pani. Ja pokazywałem młodym, jak mają sobie pomagać, a nie jak siebie dręczyć.
Minister Giertych mó- wi, że czas tolerancji mamy za sobą.
– Ze zgrozą to przeczytałem. Co on chce osiągnąć!? O jakiej tolerancji my w ogóle mówimy? Jaka jest wykładnia tej tolerancji?
Mówi też: „Zero tolerancji dla przemocy”.
– I ja się pod tym podpisuję jak każdy normalny człowiek. Ale obawiam się, że minister myśli też o zerze tolerancji dla różnorodności, inności, indywidualności. A na to już zgody nie ma.
Ale czy pan popiera ministra, który chce walczyć z przemocą w szkole?
– Czy Giertych, czy ktoś inny, to dobrze, że taki temat poruszono. Niestety, problem polega na tym, że to pan Giertych właśnie go podjął, bo on nie ma pojęcia, na czym polega tolerancja. Gdy zapowiedział akcję przeciwko narkotykom, zaprosiłem go na Przystanek Woodstock. Myśli pani, że przyjechał?
Myślę, że nie.
– Oczywiście, że nie! A przecież moglibyśmy wspólnie zastanawiać się, jak przeciwdziałać narkomanii. A on nas z góry odrzuca, bo to jesteśmy my, Przystanek Woodstock, i nas atakuje Telewizja Trwam. To na czym, pytam, bardziej mu zależy? Na tym, żeby rozwiązać problem? No, chyba nie.
Minister zaproponował kamery w szkołach jako element walki z dilerami narkotyków.
– A uczniowie, znając charakter pana Giertycha, uznali, że te kamery są po to, aby ich śledzić.
Młodzi zawsze są podejrzliwi, nawet wobec najmądrzejszych pomysłów dorosłych. Ale może potrzeba bardziej radykalnych działań?
– Potrzeba, tylko nie z tym ministrem, bo on nie ma podstawowych kompetencji do kierowania takim resortem. On tylko strzela pomysłami, z nikim ich nie konsultuje. To jest tak jak w dowcipie. Jaś mówi do mamy, że nie chce mu się iść do szkoły, bo jej nie lubi. A mama na to: „Musisz, przecież jesteś tam dyrektorem”. Mam wrażenie, że Giertych też szkoły nie lubi.
Może nie lubi szkoły, w której dzieci doprowadzają kolegów do samobójstwa?
– Nikt takiej szkoły nie lubi, ale propaganda niczego nie załatwi. Pan Giertych chce wszystkich ubrać w jednakowe mundurki, a to znaczy – zabić w nich ich indywidualność. Chce narzucić, jak kto ma wyglądać. Przecież to idiotyzm.
Chce ukrócić rewię mody i ograniczyć posługiwanie się komórkami.
– W szkole mojej córki umówiono się po prostu, że na lekcjach komórek nie używają. To jest umowa ze szkołą, nie narzucona z zewnątrz, którą wszyscy respektują. Minister powinien stworzyć przestrzeń wolności dla nauczycieli, którzy będą w stanie reagować na akty prawdziwej przemocy.
Minister proponuje też kary dla złych uczniów.
– Prace społeczne, charytatywne – OK. Jestem za. Ale ja się wychowałem w czasach komuny, gdzie system kar był szalenie rozbudowany, a ja nie byłem najlepszym z uczniów. I wiem, że to wcale nie zdawało egzaminu. Strach nie jest dobrą metodą wychowawczą, a oni po prostu zaczną się bać. A już budowanie szkół specjalnych. O rany! Co to za bzdura!
Ale coś chyba trzeba zrobić?
– Oczywiście. Powiem pani tak. Ci młodzi czerpią wzorce nie tylko z filmów, ale i z życia. Widzą dewaluację norm moralnych, widzą, jak chętnie ci na świeczniku – i nie mówię tego tylko o tej koalicji – naginają prawo do własnych celów, a nie widzą, że jak oszukałeś, to musisz odejść – więc oni też się stają, powiedziałbym, mało wrażliwi na różne normy. Zacznijmy więc od siebie. Zacznijmy się szanować nawzajem, a wtedy może do czegoś dojdziemy.
Z Jerzym Owsiakiem rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska