Pszczoły wymierają – czy to znaczy, że polski miód zniknie z półek w sklepach? – Nie, ale będzie go mniej – ocenia Leszek Stępień, pszczelarz z Kielc. W najgorszej sytuacji są hodowcy pszczół z Podkarpacia. Tamtejszy Związek Pszczelarzy właśnie wystosował prośbę do ministra rolnictwa o pozwolenie na sprowadzenie pszczół z Ukrainy.Dlaczego? Ponoć na Sądecczyźnie wyginęło nawet 50 proc. pszczelich rodzin. Hodowcy mówią, że przyczyną był zimny i deszczowy rok. Liczą na to, że minister zgodzi się na import ukraińskich pszczół. Jego decyzją jest konieczna, bo dyrektywa unijna zabrania takich kontaktów z krajami nie należącymi do UE. – Jeśli importu nie będzie, grożą nam ogromne straty – przekonują.
Świętokrzyscy pszczelarze jeszcze nie określili stanu swoich pasiek. Wszystko wskazuje jednak na to, że i u nas pojawią się problemy. – Mamy sygnały z jesieni, że część pszczół z nieokreślonych przyczyn wyginęła – mówi Janina Kozak, dyrektor biura Świętokrzyskiego Związku Pszczelarzy. Jej zdaniem w najbliższych dniach pszczelarze z naszego regionu określą, jak duże mają ubytki w swoich pasiekach.
– To był wyjątkowo ciężki rok z długą zimą – tłumaczy Janina Kozak.
Jednak pszczelarz Leszek Stępień ma inne wytłumaczenie na to, co jest prawdziwą przyczyną wymierania pszczół. – Lekarstwo na warozzę, które okazało się nieskuteczne – tłumaczy.
Warozza to pasożyt, który żeruje na pszczołach. Jesienią nastąpiło nasilenie jego inwazji. Pszczelarze masowo kupowali nowy lek w postaci plastrów, które wkłada się do uli. – I teraz mają puste ule – twierdzi Leszek Stępień. On sam o swoją hodowlę jest spokojny, bo lekarstwa nie stosował.
Czy masowe wymieranie polskich pszczół doprowadzi do tego, że w tym roku nie kupimy polskiego miodu? – Tego bym się nie obawiał. Rynek jest otwarty i miodu na pewno nie zabraknie. Choć rzeczywiście tego rodzimego będzie prawdopodobnie mniej – mówi Leszek Stępień.
ags Słowo