Pigułki złudzeń

Łykamy coraz więcej witaminowych suplementów – reklamy cudownych tabletek obiecują świetne samopoczucie i długie lata w zdrowiu. Specjaliści ostrzegają – kupowanie takich preparatów to zwykle wyrzucanie pieniędzy w błoto.Polacy lubią być zdrowi. Jednak nie lubią się męczyć – siłownia, bieganie czy pełna wyrzeczeń dieta są ponad siły przeciętnego widza „M jak miłość”. Istnieją przecież znacznie mniej wyczerpujące sposoby zadbania o sprawność ciała i spokój ducha! Na przykład witaminowe preparaty w formie tabletek, musujących pastylek lub płynu. Zawierają „dzienną dawkę” potrzebnych organizmowi (ale wytworzonych syntetycznie) mikroelementów i witamin. Apteki są pełne takich produktów.

– Polacy stosują masowo suplementy diety i często ich nadużywają. Wiele osób myśli, że im więcej tabletek połknie, tym lepiej będzie się czuło. W dużej mierze to efekt umiejętnych akcji reklamowych w mediach. Tymczasem lekarze są zgodni – większość osób nie potrzebuje sztucznych witamin. Zażywać powinni je tylko osoby cierpiące na znaczny niedobór mikroelementów, na przykład osłabione chorobą. Niestety wielu ludzi sądzi, że jeśli dany produkt jest dostępny bez recepty, to można go stosować wedle uznania. A to najkrótsza droga do lekomanii – głosi oświadczenie Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Dietetyki.

Tę opinię potwierdza doktor Anna Prescha z Akademii Medycznej we Wrocławiu. – Większość ludzi nie musi korzystać z witaminowych preparatów. Odpowiednio dobrana dieta, bogata w owoce i warzywa, dostarcza organizmowi wszystkiego co ważne dla zdrowia. Tabletki są potrzebne tylko tym, którzy cierpią na poważne niedobory mikroelementów. Korzystne jest również stosowanie preparatów witaminowych w sezonie zimowym, gdy trudniej o świeże i tanie dary natury – mówi. PTD zaleca kupowanie zimą mrożonych owoców, które spełnią swoją rolę lepiej niż pigułki. – Naturalne związki są znacznie lepiej przyswajane przez organizm – stwierdza organizacja. Przykładem może być witamina C. 1000 miligramów (2-4 tabletki) jej sztucznej odmiany daje organizmowi tyle, ile zawarte jest w 50 mililitrach soku pomarańczowego – dokładnie 17 miligramów.

Także zagraniczni eksperci nie pozostawiają złudzeń. – Kupowanie syntetyków to strata pieniędzy – mówi dla „Wprost” profesor Rory Collins z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Jest on jednym z naukowców, którzy przez pięć lat badali grupę ponad 20 tysięcy osób regularnie stosujących wspomagające preparaty. Dowiedziono, że syntetyczne witaminy C, E i beta-karoten są znacznie mniej skuteczne niż te zawarte w warzywach i owocach.

Pionierem tabletkowego szaleństwa był noblista Linus Pauling, nazywano go „papieżem witamin”. Pauling przez faszerował się witaminami i dożył 91 lat. Zbawcze działanie mikroelementów miało polegać na unieszkodliwianiu tak zwanych wolnych rodników – ubocznych produktów przemiany materii, które niszczą komórki ludzkiego ciała. Efektem miało być spowolnienie procesu ich starzenia.

Takie działanie przypisuje się głównie witaminom C i E. Tę drugą odkryto w 1922 roku. Została ona uznana za czynnik niezbędny do prawidłowego rozmnażania ssaków. Później ustalono, że w przyjmowana w dużych ilościach chroni przed miażdżycą i zawałem serca, zapewniając długie życie. Ale najnowsze badania dowiodły, że nadmiar witaminy E w połączeniu z syntetycznym beta-karotenem może dać efekt odwrotny do zamierzonego – zwiększa ryzyko zachorowania na raka.

– W każdym posiłku znajduje się nawet kilka tysięcy różnych składników, z których część jest potrzebna naszemu organizmowi do normalnego funkcjonowania. Te mikroelementy wchodzą ze sobą w różne reakcje. Zaburzenie delikatnej równowagi bombą witaminową może wywołać nieprzewidywalne efekty – mówi dla „Wprost” doktor Walter Mertz z laboratorium amerykańskiego Departamentu Rolnictwa.

Firmy farmaceutyczne nie chcą przyjąć do wiadomości najnowszych ustaleń naukowców. Rynek sztucznych witamin jest ogromny – nikt nie będzie zarzynał kury znoszącej złote jajka. Wyniki badań nie wpłynęły też na zmianę zwyczajów konsumentów. Społeczeństwo bardziej wierzy marketingowcom niż lekarzom – ci bezskutecznie tłumaczą, że osoby w średnim wieku nie dbające o zdrowie (palące papierosy, nadużywające alkoholu) nie mają szans na dożycie setki dzięki łykaniu suplementów.

W Polsce takie pigułki zażywa już co trzecia osoba, i to mimo dość wysokich cen. Duży wpływ na to ma reklama, ale także pokutujące w społeczeństwie przesądy. – Wielu uczniów czy studentów uważa, że magnez wpływa korzystnie na zdolności zapamiętywania. To prawda, ale nie do końca. Kłopoty z pamięcią pojawiają się dopiero przy dużych niedoborach tego pierwiastka. Magnez zmniejsza przede wszystkim naszą na stres i ułatwia koncentrację. Dzięki temu może pośrednio pomagać w nauce – łatwiej skupić się na przyswajanej wiedzy i zapomnieć o strachu przed egzaminem – stwierdza Anna Prescha. Cudowna tabletka nie rozwiąże więc wszystkich problemów z zapamiętywaniem.

Tylko połowa Polaków jada codziennie świeże owoce. Jedna trzecia sięga po warzywa. Żyjemy coraz szybciej i więcej od siebie wymagamy. Rano łykamy pigułkę pobudzającą, najczęściej popijaną kawą. Przez cały dzień utrzymujemy się na wysokich obrotach, a wieczorem – aby zasnąć – potrzebujemy środków uspokajających. Jednocześnie nie potrafimy zrezygnować z fast foodów i papierosów. Wmawiamy sobie przy tym, że tabletki uchronią nas przed negatywnymi skutkami takiego trybu życia. Sądzimy, że dbamy o zdrowie. A firmy farmaceutyczne liczą zyski.

Wojtek Wowra, www.o2.pl