Oscarowy pewniak to od wielu lat synonim słabego, nudnego, kompletnie nieciekawego filmu, w którym poruszany jest temat atrakcyjny dla Amerykanów. Tak jest i tym razem „Tajemnica Brokeback Mountain” to historia dwóch kowbojów o innej orientacji seksualnej.Kowboj to dla Amerykanów symbol twardziela, typowego Amerykanina, który ujeżdżając byki , strzelając z pistoletu i przemierzając prerię na koniu ani pomyśli o atrakcyjności jakiegoś mężczyzny. W kolejnych osadach odwiedza domy publiczne, znajduje w końcu piękną i uczciwą białogłowę, którą po wielu perypetiach i pojedynkach poślubi, aby żyć z nią długo i szczęśliwie. W „Tajemnicy Brokeback Mountain” nie znajdziemy nic z typowego obrazu kowboja, sprzedawanego nam w milionach amerykańskich westernów. I to jedyna siła filmu, ale czy to wystarczy na 8 nominacji do Oscara?
Dwójka nieznających się wcześniej mężczyzn w górach opiekuje się potężnym stadem owiec. Nie do końca wiadomo, czy to z preferencji seksualnych, czy z nudów stopniowo za bardzo zbliżają się do siebie. Początkowo nieufni, później padają sobie w objęcia, wiodąc w leśnej głuszy życie niemal małżeńskie – jeden gotuje, drugi opiekuje się owcami. Czas wpasu owiec mija i wracają do rzeczywistości. Znajdują kobiety, żenią się z nimi, rodzą im się dzieci. Mimo to, ciągle pamiętają o sobie i po 4 latach spotykają się znowu. Ich „górskie uczucie ”jakoby” przetrwało próbę czasu i co jakiś czas spotykają się w dziczy, aby dawać upust swoim prawdziwym instynktom.
Tylko jakoś trudno w to ich uczucie uwierzyć. Gdy padają sobie w objęcia po kolejnej rozłące są raczej parą przyjaciół, którzy mają dość brudnych ciuchów, płaczących dzieci i brzęczących żon. Mają dość zarabiania na życie, opiekowania się swoimi rodzinami, zresztą oba małżeństwa nie należą do specjalnie sielankowych. Opowiadają o swoich problemach, sarkają na żony, brak pieniędzy i nudę. Jeśli tak wygląda homoseksualizm w wydaniu męskim, to obawiam się, że wielu panów chciałoby od czasu do czasu uciec od swoich kobiet i zaszyć się z męskim przyjacielem z dala od codzienności i damsko-męskich kłopotów.
Sposób narracji filmu jest wręcz nieznośny: nudna, lewniwie tocząca się akcja, rekompensowana pięknymi widoczkami gór, jezior, lasów, koni i nawet owiec. Papierowe postacie, zero prawdy, i typowo amerykańska dosłowność. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, jak skończyło się życie jednego z głównych bohaterów, reżyser pokazuje nam to na krótkich, bardzo agresywnych przebitkach. Żywot człowieka, który ukrwa swoją prawdziwą tożsamość jest doskonałym pomysłem sposobem na dobry film. Szkoda, że tutaj nie został wykorzystany. Nic nie obchodzą mnie losy obu kowbojów, mało obchodzi mnie dramat ich żon, dzieci. A dlaczego? Bo nie widzę w nich homoseksualistów, tylko kompletnie niedojrzałych mężczyzn, jakich pełno na naszych ulicach.
Film pewnie zgarnie kilka Oscarów. Amerykanie będą zadowoleni, bo temat odważny, pokazany w sposób prawidłowy – jeden z kowbojów, aby ulżyć swoim potrzebom, musi udać się aż do Meksyku (takj jakby w USA nie było męskich dziwek). Polecam film każdemu, kto szuka potwierdzenia, że Amerykańskie Nagrody Filmowe już od wielu lat nie przyznawane są za filmy, a za temat i poprawność polityczną.