Rzadko oglądam TV, mało słucham dyskusji politycznych, ale jednak czasem zdarza się, że wysłucham tego lub owego ministra, prezesa jakiejś firmy lub spółki – zresztą, co to za różnica. – Dochodzę wtedy do wniosku, że budujemy biblijną wieżę Babel; politycy mówią językami, których nikt ich nie rozumie, więc są jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący.Ktoś nazwał Prezydenta durniem, a nawiedzona posłanka postanowiła wnieść sprawę do sądu. Ciekawe będzie udowodnienie, czy pokrzywdzony jest, czy nie jest durniem. A kto poda Premiera za obrażanie społeczeństwa wypowiedzią, że w Polsce była sama hołota… W PRL mówiono o marginesie społecznym i warchołach…
Zastanawiam się nad tym, czy rzeczywiście – jako naród – jesteśmy aż tak beznadziejni? Wszyscy przeżyliśmy to samo, pracowaliśmy, bo jak mogłoby być inaczej? Niektórzy nawet angażowali się – bardziej niż inni – w budowę sprawiedliwej, opartej na prawie rzeczywistości, a teraz – ci sami – chcą wszystkim wszystko zarzucić, zlustrować, oskarżyć, ukarać, a nade wszystko wychowywać tę amorficzną miazgę bez imienia, bez zasad, bez wyobraźni. Oczywiście, wychować po swojemu.
Budujemy – tak mówią słuszni politycy – IV RP, jakby numer był najważniejszy. Chodzi jednak o to, aby zanegować dorobek poprzedników, aby pokazać, że wszystko od nas się zaczyna, że – jak to ktoś napisał – „między Wisłom a Nysom najmądrzejsze my som”.
Wydawało się, że już mamy podobne zjawiska za sobą. Przecież mieliśmy Polskę liczącą sobie tylko czterdzieści lat, PRL. Tysiącletnie dzieje zostały zredukowane do minimum. Polska zaczęła się od manifestu PKWN. Wszystko, co było dawniej, było złe, czarne, uciążliwe, pełne krzywdy, kłamstwa, arogancji wobec obywateli; partia i jej przedstawiciele nie mieli nic innego na uwadze, tylko dobro ludu.
Słuchając wypowiedzi pp. Prezydenta, Premiera, odczuwam zażenowanie nie tyle z powodu formy wypowiedzi – raczej niechlujnej – co z powodu treści wypowiedzi. Chcąc się utrzymać przy władzy, kupczy się stanowiskami, pertraktuje z koalicjantami, z których jeden jest wprawdzie profesorem, ale ma także do odsiedzenia wyroki sądowe; drugi zaś wygłasza publicznie – także za granicą – kompromitujące opinie i dostaje za to reprymendę. Otóż „jacy stoją na narodu czele!”. Mają prawo czuć się bezkarni, bo naród (przepraszam, użyję słów Premiera: motłoch) ich wybrał, uwierzywszy w obietnice „wybudowania kilku milionów mieszkań”, „poprawy warunków życia najbiedniejszych”, „ograniczenia korupcji” i w jeszcze inne koszałki-opałki.
Prezes TV zwolniony, bo „dopuścił do daleko idącej krytyki raportu o WSI”. To słowa Premiera usłyszane w radiu. Dziwna ta demokracja IV RP, skoro nie wolno stawiać pytań ani wypowiadać opinii czy sądów negatywnych o pracy rządu. Tak mi się w tym momencie przypomniała filozofia O’Briena, którą wyjawił przeciwnikowi politycznemu – Winstonowi: „Władza polega na poniżaniu i na zadawaniu bólu. Władza oznacza rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu. […] Dawne cywilizacje twierdziły, że opierają się na miłości i sprawiedliwości. Wkrótce wyeliminujemy wszystkie uczucia oprócz strachu […]. Zniesiemy sztukę, literaturę, naukę. […] Inwigilacja, donosicielstwo, aresztowania […] nigdy się nie skończą. […] Taki właśnie świat szykujemy, Winston” (G. Orwell, „Rok 1984”, Warszawa 2001, s. 296).
Długo wydawało mi się, że Orwell miał czarną wyobraźnię i stworzył wizję negatywnej utopii, ale dziś, obserwując otaczającą mnie rzeczywistość polityczną, nabieram przekonania, że ta wizja jest do zrealizowania. Nie mogę się tylko pogodzić, że do jej realizacji dochodzi w Polsce.
Stanisław Żak Gazeta Wyborcza