Od rana czuć podniecenie. Ogólne zdenerwowanie przed wyjazdem. Nareszcie nastała godzina 14.30 – czas wyjazdu. Do Katowic dojechaliśy około 18.30 (korki i mały incydent na rondzie koło Spodka). Szybkie przebieranko i truchtem do wejścia. Pod Spodkiem słychać już mocny bit – pomyślałem – będzie super. Nie było dużych kolejek więc szybko dostaliśmy się do środka.Pierwsze wrażenie – marnie. Mało świateł – lasery jeszcze nie działały – pomyśleliśmy że to początek i później będzie lepiej. Potem udalismy się zobaczyć jak wygląda lodowisko. A tam niemiła niespodzienka. Prawie pusto, marne oświetlenie a nad lodowiskiem wisiały tylko jakieś kolorowe lampiony. Wtedy już wiedzieliśmy że większość czasu spędzimy na głównej scenie.
Udaliśmy się na Mainfloor – była godzina 19.30, swojego seta grał Dervish który powoli wkręcał zgromadzonych ludzi do zabawy. Pod koniec jego seta postanowiliśmy udać się na piwo 🙂 Po browarku wróciliśmy pod główną scene gdzie grał już Hardy Hard i już czuć było atmosfere zadowolenia. Po Hardym o 21 grał Takkyu Ishino, który maxymalnie rozkręcił bawiących się ludzi.
Po wesołym Japończyki nastał czas na pierwsyz Live-Act: Sonic Trip. Ich muzyka była wyśmienita a to co się wtedy ze mną działo nie da się opisać. Podobnie gdy swojego seta zagrałą Marusha – jej rave doprowadzał ludzi do szaleństwa. Po tych setach udaliśmy się na odpoczynek.
Od 24 grał Westbam – miły, łysy pan zna się na rzeczy – bawił się razem z ludzmi na parkiecie. Jego electro przeszywało dusze. Wybiła 1.00 – Lexy & K.Paul – nic nowego, niczym nie zaskoczyli. Po ich secie nadszedł czas na tego, na którego czekałem cały wieczór – Chris Liebing (Bóg Schranzu jak mówią niektórzy). Mocne dźwięki wypełniły katowicki Spodek a ludzie oszaleli, Chris skakał razem z nimi – ten to potrafi wymęczyć.
Chwila odpoczynku przed setem Angelo Mike’a który grał podobnie do Liegbinga – mocno i szybko. Potem MArco Bailey – jego setu słuchaliśmy już z trybun – wycienczenie dało o sobie znać. O 5.00 udaliśmy się na lodowisko by posłuchać Diany D’Rouz. Mimo zmęczenia bawiliśmy się jeszcze ostatkami sił. Nad ranem ponownie na główną sale i Marco Remus. Już nie było sił na zabawę w połowie jego setu wyszliśmy by ruszyć w droge powrotną.
Mayday uważam za udany. Nagłośnienie i oświetlenie spełniały swoje role doskonale – trzy lasery włączone przy secie Marushy – dały znakomity efekt. Nie pozostaje napisać nic innego jak… Do zobaczenia za rok w Spodku 🙂 Pozdrawiam
Trueboy for Wici