To nieprawda, że listy przychodzące do redakcji kolorowych czasopism są wymyślane przez pracujących tam ludzi – większość listów jest autentyczna, problem jest tylko w sezonie urlopowym. Wtedy czasem trzeba coś dosztukować.Seks, seks, seks…
Większość listów dotyczy seksu i związanych z nim problemów. Brak wzwodu albo permanentna erekcja, z którą nie wiadomo co zrobić, bo kandydatki na kochankę uciekają, kiedy zobaczą amanta. Niemożność zawarcia związku małżeńskiego albo niepohamowana chęć uwolnienia się od męża. Zbyt bujne owłosienie na całym ciele albo brak zarostu w czterdziestym roku życia. Z tym wszystkim mają poradzić sobie wynajmowani za marne pieniądze eksperci kolorowych pism lub sami redaktorzy, w chwilach gdy eksperci są na urlopach.
– Nie wiem, dlaczego wszyscy ekscytują się tym, co wypisuje się w pisemkach dla nastolatek. Gdyby poczytali listy przychodzące do „dorosłych” redakcji, trzeba by ich było cucić – mówi Piotrek, który bardzo długo był pośrednikiem między sfrustrowanymi czytelnikami kolorowych gazet a próbującymi ich pocieszyć lekarzami i psychologami.
– Trzeba zacząć od tego, że są gazety i gazety. W jednych zachowuje się jakieś pozory – listy są otwierane, czytane, redagowane i przekazywane fachowcom, którzy pracowicie na nie odpisują. W innych jakiś lekko podchmielony koleś z uśmiechem kretyna odpisuje na listy ludzi, którzy mają poważne problemy fizjologiczne bądź psychologiczne – mówi Piotrek. – Ja byłem takim właśnie kolesiem. Pisał do mnie facet z fiutem zawiązanym od urodzenia w węzeł refowy, a ja mu odpisywałem: „niech się pan nie martwi, wszystko będzie dobrze”. No bo co miałem napisać. On miał tak naprawdę problem psychiczny. Szukał kogoś, z kim mógłby pogadać, bo każdego się bał. Do lekarza nie poszedł, bo się wstydził, mieszkał w małej miejscowości. No to co miał zrobić? Do gazety napisać oczywiście. Jestem pewien, że moja odpowiedź go usatysfakcjonowała. Najlepsze było to, że podpisywałem się kobiecym nazwiskiem. Do tego dołączone było zdjęcie przystojnej blondynki kupione w agencji. Kiedyś, wyobraź sobie, napisał do mnie Mongoł, który pracował na budowie w Tbilisi. Napisał po angielsku, że on się w tej pani na zdjęciu zakochał i bardzo chce ją poznać, a może nawet poślubić i wywieźć do Mongolii. Zignorowałem go, bo co będę wariatowi odpisywał.
Najgorsi są szołmeni
– To tacy faceci, którzy robią coś niesłychanie dziwnego albo wyglądają dziwnie i mają ogromne parcie, by o tym opowiedzieć, by się pokazać – mówi Magda, która zajmowała się odbieraniem redakcyjnej korespondencji. – Kiedyś z jednego z listów wypadło zdjęcie chłopaka, który miał całe ramie porośnięte gęstym futrem. Było to bardzo smutne zdjęcie, a on chciał je opublikować. Myślał, że w ten sposób zdobędzie popularność i coś zarobi. Kiedyś napisał facet, który wziął ślub z kobietą starszą od siebie o 60 lat. Ludzie! Co temu człowiekowi wyglądało z oczu! Oczywiście dołączył zdjęcia ślubne. Ukazał się o nim artykuł.
– Dziś telewizja powoli przejmuje rolę, jaką spełniały kolorowe magazyny, choć nigdy nie przejmie jej do końca. Programy takie jak ten prowadzony przez panią Drzyzgę mają dużą widownię i zaspokajają gusta i potrzeby osób wypisujących listy do redakcji. Nie dadzą jednak nigdy takiej satysfakcji jak list, na który ktoś odpowie i ta odpowiedź ukaże się drukiem. Ta namiastka bezpośredniego kontaktu jest tu bardzo ważna – mówi Andrzej Zieliński, psycholog zajmujący się mediami. – Oczywiście człowiek, który jest w studiu telewizyjnym, ma przewagę nad piszącym list, ale o ile łatwiej coś napisać niż dostać się do programu Ewy Drzyzgi.
– Jest jeszcze jeden rodzaj szołmenów – mówi Magda – Tacy, którzy traktują gazetową fikcję jak rzeczywistość. Ukazał się kiedyś artykuł o tym, że jedna ze znanych aktorek poszukuje męża. Dwa dni po publikacji pojawił się w redakcji mężczyzna o wyglądzie sierżanta Armii Czerwonej. Malutki, łysy, z czarnymi wąsami. Miał ewidentnie przewrócone w głowie, przyjechał gdzieś z południa Polski, z dawnego Zamojskiego chyba. Chciał się żenić. Uparł się i powiedział, że nie wyjdzie, dopóki go nie skontaktujemy z tą aktorką. Pobił się z ochroniarzem i trzeba było wzywać policję.
Gdzie te czasy…
– Na początku lat 90. to dopiero było w tej branży zabawnie – mówi Piotrek. – Wszyscy traktowali redakcje, jakby to było niebo ferujące wyroki typu życie albo śmierć. Ludzie w ogóle nie wiedzieli, o co chodzi. Pisali z bardzo poważnymi sprawami, którymi nikt nie potrafił i nie chciał się zająć. Pisali absolutni szaleńcy, którzy swoje szaleństwo skrzętnie przed światem ukrywali, pisali zboczeńcy, którym wydawało się, że nowe czasy oznaczają wolność dla wszystkich, dla zoofilów hodujących merynosy także. Miałem wrażenie, że pisał każdy, kto potrafił pisać.
– Ludzie, którzy piszą do kolorowych pism, raczej nie potrafią uściślić, jaka jest funkcja takich periodyków – mówi Andrzej Zieliński – a to jest niesłychanie proste. Ich funkcją jest zarabianie pieniędzy. Oczywiście mają one dla niektórych ludzi wielkie znaczenie, dla tych najczęściej, którzy mają poważne zaburzenia emocjonalne i nie potrafią nawiązywać prawidłowych relacji. Mają one także znaczenie rozrywkowe, dostarczają umysłowi papki do przeżuwania i dużych dawek prostych i intensywnych emocji. To wszystko.
– Jakoś tak się składało, że do mnie pisali sami popaprani faceci – mówi Piotrek. – Mój kolega miał więcej szczęścia, pisały do niego dziewczyny. Mówię ci, jakich rzeczy człowiek się może o innych dowiedzieć! Napisała kiedyś do niego studentka z Warszawy. Chciała, żeby jej opisać, gdzie ma łechtaczkę. Nie mogłem uwierzyć, dopóki mi nie pokazał listu. Czyściutka kartka, na niej dziecinne jeszcze kulfony, no i wszystko o tej łechtaczce. Potem się chwalił, że udało mu się z nią umówić i pokazać jej tę łechtaczkę, ale raczej nie wierzę.
Chorzy z urojenia
Prócz maniaków seksualnych i facetów, „którzy muszą zaistnieć”, jest jeszcze trzecia grupa nałogowo piszących – chorzy.
– To jest nie do wytrzymania, tak jakby lekarzy w Polsce nie było. Ktoś ma coś na ręce i zamiast iść do chirurga tkanek miękkich, pisze list do redakcji – opowiada Piotrek. – A inny opisuje, jak okropnie bolą go plecy. Raz tylko zdarzyła mi się poważna sprawa. Facet opisał dokładnie swoje objawy. Były dziwne, wyrzuciłbym ten list, ale on dopisał, że jest marynarzem. Coś mnie tknęło i pokazałem to lekarzowi, który współpracował z redakcją. Okazało się, że to beri-beri. Facet złapał to w Abidżanie czy gdzieś…
– Najwięcej osób pisze listy z powodów natury psychologicznej – mówi Magda. – Są nieszczęśliwie zakochani albo zdradzani. Raz napisał chłopak, którego w nocy odwiedzał szatan przybierający postać wielkiego, włochatego pająka. Opis był sugestywny, realistyczny i niepozbawiony uroku. Psycholog stwierdził jednak, że to jakiś mitoman, i wyrzuciliśmy to do śmieci.
– Dlaczego w tym pracuję? Nigdy byś nie zgadł – śmieje się Piotrek. – Kiedy byłem jeszcze chłopcem, namiętnie oglądałem Teatr Telewizji w poniedziałek. Kiedyś puścili tam sztukę amerykańskiego dramatopisarza Nathaniela Westa. Sztuka nazywała się „Miss samotnych serc”. Było to o facecie, który pracował w redakcji i odpisywał na listy sfrustrowanych nastolatek. Nie mogłem od tego oderwać oczu, choć przedstawienie było raczej dla dorosłych. Prześladowało mnie to przez całe życie. Gdyby wtedy ktoś powiedział mi, że będę robił to samo, uśmiałbym się serdecznie.
Tomasz Wesołowski, www.o2.pl