Karaoke czyli seks po chińsku

W Polsce znane są jako agencje towarzyskie lub domy publiczne – w Chinach te same usługi oferują salony masażu i kluby karaoke. Chińczycy uwielbiają zabawę w klubach karaoke. Wystarczą im do tego dwa piwa, puszka orzeszków i ekran z zestawem do śpiewania karaoke. Potrafią w takim miejscu przesiedzieć całą noc.W klubie wynajmuje się pokoje dla kilku osób, zamawia napoje, drobne przekąski i śpiewa do momentu, aż gardło całkowicie odmówi posłuszeństwa. Będąc w takim pokoiku wielkości dwunastu metrów kwadratowych przez pięć minut podziwiałem, jak młodzi Chińczycy wydzierają się wniebogłosy. Ogromne estradowe głośniki podwieszone pod sufitem nijak nie pasowały do tego małego pomieszczenia. Nie wytrzymałem długo. Chińscy koledzy dziwili się, że nie bawię się tak dobrze jak oni.

Miejsca gdzie bawi się w karaoke można podzielić w Chinach na dwie kategorie – porządne kluby, które oferują tylko i wyłącznie muzykę i poczęstunek oraz podrzędne lokale, w których śpiewanie jest jedynie przykrywką dla prostytucji. Przyhotelowe bary, które pozornie oferują karaoke, faktycznie proponują spędzenie czasu z kilkunastoma paniami do towarzystwa.

Biznes w socrealu

Specyfika lokali KTV (karaoke television) różni się w zależności od regionu kraju. Na południowym wschodzie, w Shenzhen, mężczyźni zachęcani są kolorowymi neonami, a hostessy wyszukują klientów już na ulicy, przed wejściem do lokalu. W prowincji Zhejiang w zaściankowym miasteczku Shaoxing nie ma neonów, jest za to wielki, socrealistyczny gmach. Na zewnątrz tylko kilku parkingowych i ochroniarze przed żelazną bramą. W środku… około dwustu dziewczyn, wszystkie w jednolitych sukienkach, młode, urodziwe.

Okoliczni biznesmeni wiedzą, gdzie zapraszać swoich klientów. – Pospieszmy się, bo o tej porze wszystkie dziewczyny będą już zajęte – mówi Henry, właściciel małej fabryki tekstyliów. Już przy wejściu witają nas skąpo ubrane dziewczyny – to obsługa, one nie bratają się z klientami. Ich zadanie to wybór pokoju, zaproponowanie drinków i ewentualnie obsługa komputera z systemem do śpiewania piosenek.

Mijając długi hol możemy podziwiać dziwaczne akty i kopie renesansowych obrazów. Wystrój jest jednoznaczny, bo przecież nie ma tam plakatów Madonny i Michaela Jacksona, które miałyby zachęcać do śpiewania. Hol prowadzi do pokoi, ale po drodze jest jeszcze wielka poczekalnia, niczym żywcem przeniesiona z dworca autobusowego. W środku około stu – dwustu młodych dziewczyn, zależnie od dnia tygodnia i klienteli. Żadna z nich nie wygląda na prostytutkę, nie noszą seksownych pończoch, nie używają mocnego makijażu, niektóre wyglądają zupełnie niewinnie – równie dobrze mogłyby pracować jako kelnerki czy ekspedientki.

Młoda dziewczyna o niewinnej buzi ubrana w tanią koszulkę z wyćwiekowanym napisem „sweet” odpowiada na kilka prostych pytań. Oczywiście nie mówi w ogóle po angielsku. Czy jej się tu podoba, czy odpowiada jej taka praca? – Nie podoba mi się, chyba nikomu się nie podoba, żadna dziewczyna nie jest tutaj szczęśliwa! – jej wypowiedź wzbudza litość, po chwili rozmowy okazuje się, że ma tylko podstawowe wykształcenie, a inna praca (ze względu na trud i niskie zarobki) nie wchodzi w grę. Czy rodzice wiedzą, czym się zajmuje? – Oczywiście, że nie wiedzą, mój starszy brat też nie wie!. Dla chińskiej rodziny to wstyd i hańba, ale z drugiej strony rodzice naiwnie wierzą, że ich córka (bez wykształcenia) ma dobrą pracę, jest kelnerką (z niebagatelnymi zarobkami) lub pracuje w biurze.

Prawda jest jednak taka, że co wieczór przesiaduje w KTV, nalewa piwo klientom, pozwala się przytulać i obmacywać. Ku zadowoleniu dziewczyny w koszulce „sweet” i jej koleżanki w czerwonej sukience spotkanie nie kończy się seksem. Otrzymały po dwieście yuanów – są wolne, zarobiły całkiem niezłą sumę, posiedziały chwilę w towarzystwie chińskich i zagranicznych biznesmenów i wróciły razem o północy do wynajmowanego mieszkania, a Henry wrócił do swojej żony i dziecka. Tym razem nie zdradził żony.

Kilkadziesiąt kilometrów dalej w sąsiedniej miejscowości Xiaoshan dwie małe uliczki przypominają nieco czerwone uliczki w Holandii. W nocy miasteczko wygląda na opustoszałe. W jedynym pięciogwiazdkowym hotelu kilku obcokrajowców. Kilka skrzyżowań dalej w ciemnej uliczce dziwne małe sklepiki. Nie są to ani salony masażu, ani kluby karaoke. W każdej witrynie widać po prostu kilka młodych, skąpo ubranych dziewczyn, które siedzą na kanapie przed telewizorem. Nazwy tych lokali typu „Rozmarzony motylek”, różowe światło i mocny makijaż dziewczyn wskazują jednoznacznie na charakter tych miejsc.

Dziewczyny, które niewiele wskórały w klubie, na dyskotece czy stojąc gdzieś w ciemnej ulicy, często mają dobre układy z podrzędnymi hotelami. W wielu prowincjonalnych miasteczkach do każdego pokoju hotelowego dzwoni młoda Chinka i słodkim głosem pyta: – Ni yao xiao jie, ma? co dosłownie oznacza: – Czy potrzebujesz panienkę?. Takie dziewczyny nie robią już kariery w KTV – często są po prostu starsze, brzydkie, wyniszczone i oddają się za naprawdę niewielkie pieniądze.

Masuje śmiało ciało

Drugą, ukrytą formą prostytucji są salony masażu. Oferują standardowe masaże i masaż erotyczny, a także usługi seksualne. Takie salony w Szanghaju, Shenzhen, czy innych miastach i miasteczkach już przy wejściu wywieszają cennik zwykłych usług. Co ciekawe, oprócz cennika pojawiają się też zdjęcia całej armii młodych dziewczyn w seksownych mini.

Pierwsza kategoria pracownic salonów to dziewczyny, które pracują przy zwykłym masażu. Ich zarobki to równowartość od dwustu do pięciuset złotych miesięcznie. Pracują dwanaście godzin na dobę, codziennie. Nie mają szansy na dłuższą przerwę czy spędzenie chińskiego nowego roku z rodziną, bo w takie dni przybywa klientów. Gdyby dziewczyna się opierała, szybko zostanie zwolniona, bo przecież w Chinach nie brakuje chętnych na jej stanowisko. Szef szybko wysyła nową pracownicę na podstawowe szkolenie, za które najczęściej płaci ona z własnej kieszeni.

W trakcie zwykłego masażu klienci mają okazję pooglądać seksowne dziewczyny na ekranie telewizora. Prezentowane są filmy pokazujące „specjalne” usługi. Łatwo się domyśleć, że drugą grupę pracownic salonów masażu stanowią prostytutki. Czasem zatrudnione są jako pracownice salonów, czasem tylko luźno współpracują z lokalem. W przeciwieństwie do zwykłych masażystek nie pracują po dwanaście godzin, nie zarabiają też marnych groszy – za każdego klienta kasują trzysta juanów, czyli około stu dwudziestu złotych (w dużych miastach). Na pewno część kwoty pobiera „pracodawca”, który promuje dziewczyny i ułatwia im kontakt z żądnymi przygód panami.

Dbająca o morale narodu policja przed chińskim nowym rokiem zamyka niektóre z tych lokali. Na drzwiach pojawiają się wtedy białe taśmy z napisem, że lokal został oficjalnie zamknięty przez funkcjonariuszy lokalnego posterunku policji. Oczywiście po kilku tygodniach pojawia się nowy, albo nawet ten sam właściciel, zmienia nazwę, wystrój i znów zatrudnia zarówno panie do masażu, jak też panie do towarzystwa. Zdarzają się nawet promocje – w oknie jednego z salonów masażu pojawił się dwuznaczny napis „86 yuanów, możemy cię uszczęśliwić”.

Drugie żony

Dlaczego tysiące, a może raczej miliony młodych Chinek decydują się na prostytucję? Odpowiedź jest oczywista – pieniądze. W fabryce czy restauracji musiałyby pracować po dwanaście godzin dziennie, często siedem dni w tygodniu. Nie byłoby mowy o wynajmowaniu własnego mieszkania; może jakiś obskurny pokój, ale najczęściej mieszkałyby po prostu z grupą innych pracowników w sześć, osiem osób w dusznym pokoju bez żadnych mebli, tylko z piętrowymi łóżkami. Zarobki? Może się zdarzyć, że przez jeden weekend zarobią w KTV czy salonie masażu więcej niż większość robotników w ciągu całego miesiąca. Co więcej, jeśli rzeczywiście są urokliwe, jakiś starszy rozwodnik czy nawet żonaty mężczyzna może zaproponować im związek, zapłacić za mieszkanie, zapewnić byt, a nawet pomagać rodzinie młodej kochanki. W każdy weekend do Shenzhen przyjeżdżają setki mężczyzn z Hong Kongu, którzy właśnie tutaj mają swoje „drugie żony” lub po prostu szukają rozrywki na jedną noc.

W Chinach za prostytucję grozi kara śmierci. Ale przecież oficjalnie w Chinach w ogóle nie ma prostytucji, jest tylko karaoke.

Wojciech Magiera, www.o2.pl