Co by było, gdybyśmy nagle wszyscy zniknęli z powierzchni Ziemi? Cóż, dzieła naszej cywilizacji wcale nie są takie trwałe – po kilku tysiącach lat trudno byłoby znaleźć jakiekolwiek ich ślady. Gdy po trzech godzinach wyszedłem umęczony z urzędu, w głowie kołatała się tylko jedna myśl: „A niech was wszystkich szlag trafi!”.Dopiero po chwili pojawiła się refleksja – co by było, gdyby jakaś szalona złota rybka spełniła to życzenie? Gdyby w mgnieniu oka zniknęli wszyscy ludzie na całym świecie? Zostałyby po nich betonowe miasta, ogromne tamy, miliony hodowlanych zwierząt i to wszystko, co zdołali wymyślić, zbudować i zgromadzić przez kilka tysięcy lat cywilizacji. Czy taka Ziemia uwolniona od kłopotliwego towarzystwa Homo sapiens wróciłaby do kondycji, jaką miała, zanim zaczęliśmy psuć wszystko wokół?
Miasto duchów
Są na świecie miejsca, dzięki którym dokładnie wiemy, jak wyglądałby świat po naszym zniknięciu. Żeby daleko nie szukać – cztery kilometry od elektrowni atomowej w Czarnobylu leży „miasto duchów”, niegdyś 45-tysięczna Prypeć. 27 kwietnia 1986 r. wyjechali stąd wszyscy mieszkańcy – zostali nagle ewakuowani, a z obawy przed skażeniem nie pozwolono im zabrać nawet rzeczy osobistych. Dziś, 19 lat po katastrofie, miasto powoli się rozpada. Na nielicznych zdjęciach widać, jak pierwsze drzewa zaczynają wyrastać na środku chodników i wewnątrz mieszkań. Beton i asfalt pękają i kruszą się – to efekt zamarzania i rozmarzania wody rozsadzającej najmniejsze szczeliny. To ogromna siła – wystarczy spojrzeć, jak wyglądają jezdnie po każdej zimie.
Po czterech-pięciu latach takiego kruszenia powstaje dość gleby, by mogły wykiełkować nasiona najbardziej odpornych roślin – olchy, brzozy czy osiki wyrosną niemal na wszystkim, a ich korzenie dalej rozsadzają podłoże. Z czasem w tym miejscu zaczną pojawiać się inne, bardziej wymagające gatunki.
W mieście bez ludzi pozostają jednak zwierzęta. Z jednej strony są całe stada stworzeń żyjących kiedyś z ludźmi, a z drugiej coraz śmielej wchodzą sarny, łosie czy dziki. Na przetrwanie jamników czy pekińczyków nie ma co liczyć, ale sporo psów zdziczeje i zacznie polować w stadach. Oczywiście szybko – w ciągu dwóch-trzech pokoleń – zaczną się zacierać różnice między rasami i będzie dominować kundel podobny do wspólnego przodka wszystkich współczesnych psów. Nieźle też powinny poradzić sobie koty, tym bardziej że miasto to idealne miejsce dla wielu gatunków ptaków.
Możemy mieć jednak satysfakcję – wraz z nami znikną uprzykrzone karaluchy, prusaki i inne paskudztwa. Większość z nich to gatunki wywodzące się ze strefy równikowej i nieznoszące zimnego klimatu – żyją z nami, korzystając z tego, że ogrzewamy domy. Bardzo skurczy się również populacja szczurów, bo głównym źródłem ich pożywienia są wyrzucane przez nas odpadki, a te skończą się najwyżej po kilku latach.
Za to gwałtownie zaczną się rozmnażać zwierzęta, które zepchnęliśmy do lasów. Ludzie, którzy przejeżdżali przez wyludnioną strefę otaczającą Czarnobyl, opowiadają o pojawiających się jeleniach, dzikach czy nawet wilkach, które nie boją się ludzi. To nie efekt promieniowania – po prostu zwierzaki wracają na swoje włości i czują się tam pewnie. Efektów zmian genetycznych wywołanych radioaktywnością praktycznie nie widać – ogromna większość mutacji wywołuje zmiany, z którymi nie da się żyć – uszkodzone zwierzęta giną jeszcze przed urodzeniem lub wkrótce po nim. Pierwszych 10-20 lat to po prostu stopniowy rozkład tego, co zebraliśmy. Ciekawie zacznie robić się nieco później, gdy korozja przeżre metalowe elementy budynków czy mostów. Do tego dojdą wody gruntowe, które w wielu miejscach będą podmywały fundamenty i przyspieszały rozpad.
Jednocześnie pod ciężarem liści i śniegu zaczną się zapadać dachy budynków. Gdy przerdzewieją piorunochrony, cały proces znacznie przyspieszy – w końcu nasze wypełnione drewnem i papierami mieszkania czy biura to doskonały materiał opałowy. Taki etap rozpadu nastąpi po około 50-60 latach.
W tym czasie powinno już być widać pierwsze oznaki oczyszczania się przyrody z wielu świństw, którymi ją zatruliśmy. Ponieważ większość fabryk czy elektrowni bez ludzkiej kontroli stanęłaby najwyżej po kilku dniach, szybko zniknęłyby kwaśne deszcze i smog. Dzięki temu ściany budynków pokryłyby się porostami, które jeszcze przyspieszyłyby ich rozpad. Sypiąca się zaprawa i tynk podnosiłyby pH gleby i sprzyjały rozwojowi pnączy, które jeszcze szybciej niszczyłyby ściany.
W tym samym czasie zaczęłyby się rozpadać wszelkiego rodzaju przemysłowe zbiorniki z chemikaliami, a wycieki spowodowałyby powstanie ogromnych skażonych stref, w których nawet przez setki lat nic nie mogłoby przeżyć. Do otoczenia zaczęłyby się też wydostawać radioaktywne izotopy z niszczejących elektrowni atomowych. Takie powolne wycieki mogłyby trwać nawet tysiące lat, dobrowadziłyby do zanieczyszczenia rzek wzdłuż całego ich biegu.
Za to atmosfera miałaby się z każdym dniem lepiej – po kilkudziesięciu latach zniknęłaby dziura ozonowa, a przerwanie przemysłowej emisji dwutlenku węgla po około 200 latach powstrzymałoby efekt cieplarniany i doprowadziło do ochłodzenia klimatu.
Kuce i brokuły
Po upływie pierwszego stulecia trudno już byłoby nam poznać zwierzęta i rośliny, które kiedyś tak starannie pielęgnowaliśmy. Konie, krowy, marchewki i kalafiory wyglądają dziś tak, jak wyglądają, tylko dzięki temu, że rozmnażają się pod naszą kontrolą. Tymczasem pozostawione bez opieki szybko wróciłyby do stanu niemal pierwotnego. Konie przypominałyby niewielkie, przysadziste i włochate kuce, a kapusta, brukselka i kalafiory upodobniłyby się do mocno zdegenerowanych brokułów.
Sto lat wystarczyłoby też, żeby na niegdyś nasze tereny wrócił las. I to nie cherlawe, jednogatunkowe zagajniczki, tylko uczciwa, mieszana puszcza, jaką dziś trudno już spotkać. Jedną z ostatnich ostoi lasu, jaki kiedyś pokrywał niemal całą Europę i Amerykę, jest nasza Puszcza Białowieska. Na jej terenie znajduje się wydzielony obszar ścisłego rezerwatu niedostępny dla zwykłych ludzi. Choć mają tam wstęp leśnicy i naukowcy, również oni ograniczają się tylko do obserwacji – nikt nie wywozi stamtąd zwalonych drzew, nikt nie sadzi nowych. To prawdziwy matecznik puszczy, który ma się do znanych nam lasów jak tygrys syberyjski do domowego kotka.
Oczywiście na odbudowanie takiej puszczy potrzeba kilkuset lat – po mniej więcej takim czasie zniknęłyby ślady większości ludzkich budowli. Tysiąc lat zajęło dżungli wchłonięcie monumentalnych konstrukcji Majów zbudowanych na terenie północnej Gwatemali, a większość współczesnych domów czy mostów trwałością wcale ich nie przewyższa. Najszybciej ludzkie ślady zniknęłyby na terenach aktywnych sejsmicznie – wystarczy jedno czy dwa solidne trzęsienia ziemi, by wyrównać całe miasta. Szczególnie atrakcyjnie wyglądałyby końce wielkich tam – taka masa żelbetu musiałaby czekać na swoją kolej parę stuleci, za to efekt byłby niezapomniany.
Wielkie czyszczenie
Również kilkaset lat zajęłoby względne przywrócenie równowagi gatunkowej na świecie. Ludzie porozwlekali po całej Ziemi rośliny i zwierzęta, które były im przydatne. Jednak w większości przypadków te gatunki nie wytrzymałyby konkurencji z miejscową florą i fauną i musiałyby wyginąć. Oczywiście byłyby wyjątki – na przykład przywleczony w latach 60. XX wieku barszcz Sosnowskiego, ogromne zielsko, które wywodzi się z Kaukazu, ale poczuło się u nas nadzwyczaj dobrze i z pewnością zostałoby na dłużej.
Dopiero po około 10-15 tysiącach lat zniknęłaby większość plastikowych opakowań – produkowane jeszcze kilka lat temu kubeczki do jogurtu rozpadały się nawet przez 25 tysięcy lat. Dziś robimy biodegradowalne materiały, które znikają po najwyżej kilkunastu latach, ale cośmy zdążyli uzbierać przez XX wiek, to nasze.
Niemniej prawdziwa czystka nadeszłaby dopiero za kilkadziesiąt tysięcy lat. Tam, gdzie dziś panoszy się jeszcze nasza dumna cywilizacja, pojawią się lodowce. To normalny cykl życia Ziemi – długa epoka lodowcowa, potem trochę ciepła i znowu mrożenie. Pod naporem milionów ton lodu zniknęłoby to wszystko, co do tej pory zdołało się jakoś uchować – gruzowiska leżące w miejscu Paryża i Nowego Jorku zostałyby wyrównane i wtłoczone w ziemię. To byłby już ostatni etap sprzątania po hałaśliwej, smrodliwej i ekspansywnej cywilizacji ludzi, którzy zniknęli na skutek nieopatrznie wypowiedzianego życzenia.
PIOTR STANISŁAWSKI Przekrój
KORZYSTAŁEM MIĘDZY INNYMI Z TEKSTU ALANA WEISMANA „EARTH WITHOUT PEOPLE” Z PISMA „DISCOVER” 02/2005