Dyktatura niepalących

Niepalący są w większości, a za ich plecami stoi światowa moda na niepalenie, dlatego gnębią polskich palaczy psychicznie i ekonomicznie. Nowy totalitaryzm dotyka nawet polskich noblistów.Polski palacz miewa dziś ponure sny – śni mu się paczka papierosów za 10 i więcej złotych, na którą i tak nie będzie go stać, bo za palenie zostanie usunięty z pracy. Śni mu się pub, do którego przyszedł użalić się nad swoim losem, lecz w którym piwo podaje się już jedynie klientom bez nałogów. Śni mu się nawet własny balkon wzięty pod czujną kontrolę niepalącego Wielkiego Brata.
Polskiemu palaczowi śni się dziś amerykański sen.

„Mili niepalący, którzy tak bardzo zapatrzyliście się na piękną Amerykę, przy których nigdy bez waszej zgody nie zapalę, bo byłoby to zwykłe chamstwo, chcę wam powiedzieć, że uwielbiam palić – wyznaje na jednym z internetowych forów 23-letnia studentka Karolina z Wrocława. – Uwielbiam to robić, bo palenie mnie inspiruje, bo dzięki papierosom przychodzą mi do głowy wspaniałe pomysły, bo to, że palę, odróżnia mnie od kółka różańcowego i mojego psa Leona, bo dzięki papierosom znalazłam cudownych przyjaciół, bo papierosy palą dziś oprócz robotników głównie studenci, artyści, pisarze i poeci. Uwielbiam zaciągać się szkodliwym dymem, jak inni uwielbiają niszczyć sobie wzrok, grając co noc w madżonga na komputerze, a inni rujnować swoje zdrowie, obżerając się hamburgerami. I nikomu nic do tego”.

Społeczny odpad

A jednak innym wiele do tego. Przede wszystkim właśnie niepalącym, których w imię zdrowia publicznego i walki z biernym paleniem wspierają dziś jawnie politycy, pracodawcy, a nawet kilkudziesięciu działaczy osiedlowych w Poznaniu. Ci ostatni niedawno przegłosowali zakaz palenia na balkonach blokowiska zasiedlonego przez osiem tysięcy mieszkańców. W związku z czym osiedlowi nałogowcy mogą dziś kopcić jedynie w mieszkaniach, w których dotąd nie palili z szacunku dla niepalących członków rodziny. Nieliczni z nich mogą jeszcze zapalić w pracy, o ile w ich zakładzie pracuje ponad 20 osób, a pracodawca szanuje obowiązujące jeszcze prawo i przygotował dla swoich pracowników palarnię, najczęściej w ciasnym, źle wentylowanym pomieszczeniu w okolicach pracowniczej toalety.

– Choć takich jak ja jest wciąż w Polsce dziewięć milionów, to większość czuje się jak społeczny odpad – żali się krakowska pracownica biurowa Agata Wolibóg, palaczka z 15-letnim stażem. – Od śmieci odróżnia nas jedynie to, że śmieci nie mają poczucia winy, a w nas wywołuje się takie poczucie na każdym kroku. Jak tak dalej pójdzie, nikt nie będzie widział we mnie kompetentnego fachowca, a jedynie chodzącego na dwóch nogach raka płuc.

Jej pracodawca od czasu do czasu puszcza sobie ukradkiem dymka w swoim gabinecie. – Ale ze względu na polityczną poprawność zepchnął palących pracowników do podziemia. W przenośni, bo coraz głośniej przyznaje, że oczyści firmę z „palącego problemu”, i dosłownie, bo palarnię urządził nam w starej kotłowni. Ostatnio paliłam w towarzystwie kota szczurołapa. A przecież należą mi się takie same prawa jak innym, nie jestem gorszym pracownikiem niż ci, którzy na przykład nałogowo piją kawę albo łykają garściami tabletki od bólu głowy – zwraca uwagę Agata Walibóg.

Na razie jednak o kawoszach i lekomanach jest w Polsce cicho. Na cenzurowanym jest palenie, choć wiele statystyk wskazuje, że ani coraz bardziej restrykcyjne zakazy, ani regularne podwyżki cen papierosów – w przyszłym roku najpodlejsze papierosy mają kosztować co najmniej osiem złotych – nie mają większego wpływu na liczbę palaczy, także w Polsce (patrz „Przekrój” numer 9/2006). – Mają jedynie wpływ na skalę przemytu zza naszej wschodniej granicy – twierdzi Jerzy Skiba z Krajowego Stowarzyszenia Przemysłu Tytoniowego.

Najgorsi neofici

Tymczasem wszystko wskazuje na to, że los palaczy z poznańskiego osiedla stanie się wkrótce udziałem wszystkich palących Polaków. W Sejmie trwają prace nad przepisami, które na wzór rozwiązań stosowanych przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, ale także w niektórych krajach Europy, mają doprowadzić do tego, że papierosy, przynajmniej oficjalnie, będzie można palić wyłącznie we własnym domu. Taką opcję promuje przede wszystkim poseł PiS i były palacz Tadeusz Cymański.

– Popadniemy w skrajność, zmusimy sporą część naszego społeczeństwa do szukania rozwiązań niezgodnych z prawem – prorokuje Ewa Kopacz, posłanka PO, przewodnicząca sejmowej komisji zdrowia (paląca). – Nie wierzę, by Polacy dostosowali się do zakazów w stylistyce Wielkiego Brata kontrolującego wszystkie sfery naszego życia. To nie leży w naszej naturze.

Zdaniem Kopacz, która zasadniczo jest za ograniczeniem palenia w przestrzeni publicznej, zbyt rygorystyczne podejście do palaczy wynika, po pierwsze, z mody, która prędzej czy później, podobnie jak moda na prohibicję, minie. A po drugie, wynika z braku szacunku dla słabości bliźnich.

– Najgorsi są neofici – zauważa Maciej Miąsik, programista i znany twórca gier komputerowych, niepalący. – To oni najchętniej wciskają społeczeństwu, że palacze niszczą ich zdrowie. A prawda jest taka, że palacze niszczą zazwyczaj wyłącznie swoje zdrowie i mają do tego święte prawo. Minęły już dawno czasy, w których wszyscy musieli robić i myśleć to samo. Ja też pamiętam czasy terroru nikotynowego, w których niepalący nie mieli prawa do obrony. Dziś osobiście nie znam palącej osoby, która nie liczyłaby się z obecnością osoby niepalącej.

Niestety, coraz częściej bywa odwrotnie. – Palaczy spycha się do publicznych nizin – mówi Miąsik – coraz częściej dając im do zrozumienia, że są głupi, słabi i bez sensu. A ja tymczasem zawsze chętnie przebywam tam, gdzie palacze. Zawsze tam, gdzie zbierają się nałogowcy, atmosfera jest może zadymiona, ale jednocześnie gorąca i twórcza. Lubię palaczy i bardzo im dzisiejszych czasów współczuję. Mam nadzieję, że miną.

Krakowska malarka Teresa Wań, nałogowiec od 12 lat, nie ma wątpliwości co do przyszłości palących w Polsce. – Będziemy prześladowaną powszechnie elitą, znaczącą kulturowo alternatywą dla kolorowej, plastikowej popkultury o świeżym oddechu gumy do żucia – twierdzi. – Będziemy we własnym gronie śmiać się z kolejnych misjonarzy, którzy będą nawracać nas na drogę antynikotynowego zbawienia, będziemy ich bojkotować równie mocno, jak oni bojkotują dziś nas.

Fakt, misjonarzy jest coraz więcej. W Bydgoszczy niepalący pracownicy prywatnego zakładu mięsnego dostają 50 złotych dodatku do pensji. Właściciel firmy zmusił całą załogę do podpisania oświadczenia, że nikt w pracy palić nie będzie. Coraz częściej palący mają mniejsze szanse na znalezienie pracy niż kandydaci bez nałogu. Co zresztą niezgodne jest z unijnymi przepisami, które wyraźnie nakazują równe traktowanie pracowników nie tylko ze względu na kolor ich skóry czy wyznanie.

– Wydawało mi się do niedawna, że żyjemy w wolnym świecie, a palenie papierosów jest dopuszczalne, skoro wciąż możemy je kupić w kioskach – przyznaje Wanda Krotkiewicz, urzędniczka z Katowic, której pracodawca zagroził niedawno zwolnieniem z pracy. Rzecz jasna, z powodu papierosów. Urzędniczka próbowała już rzucić palenie siedem razy. – Zawsze z przekonaniem, że wreszcie dołączę do grona szczęściarzy wyzwolonych z nałogu – dodaje. – Ale dobra wola palacza nie zawsze wystarczy. Czasem w grę wchodzą inne czynniki, choćby stres, z którym nie wszyscy potrafimy się jednakowo uporać. A czasem po prostu w rzuceniu palenia przeszkadza nam sympatia dla papierosa.

Czule zobowiązani

Z papierosem w Polsce najgłośniej sympatyzuje Marcin Świetlicki:
„Mój mały przyjacielu papierosie. / Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek. / Niszczymy się nawzajem, czule / zobowiązani” – pisze poeta nieustająco poirytowany dyktaturą niepalących. Podobnie jak poetka noblistka Wisława Szymborska, która większość swoich wierszy napisała w pozycji leżącej, z tlącym się w ręku papierosem. A w jednym z felietonów wyobraziła sobie, co by było, gdyby w gronie niepalących Polaków znalazł się człowiek, któremu udało się dotrzeć do bieguna północnego nago bez żadnych odmrożeń. I co by się stało, gdyby nagle zapalił? Obnażyłby się znacznie bardziej niż dotychczas.

„Nie byłoby końca pytaniom: czemu pali, od kiedy pali, czy próbował rzucić i dlaczego jeszcze nie przestaje” – pisze z pewną ironią Szymborska.

Z tymi, którzy rozumieją i szanują jej słabość, poetka chętnie dzieli się anegdotą o pewnym polskim mieszkającym na stałe we Francji profesorze zaproszonym na sympozjum do Stanów Zjednoczonych [chodzi prawdopodobnie o profesora Piotra Słonimskiego, światowej sławy genetyka – przyp. aut.]. Kiedy profesor dotarł do amerykańskiego hotelu, grzecznie poprosił o pokój dla palących.

– Nie mamy pokojów, w których można palić – usłyszał od recepcjonisty. Naukowiec postanowił więc puścić dymka w hotelowym holu.
– Nie mamy holu, w którym można palić – usłyszał ponownie. Kiedy dowiedział się, że palić nie wolno mu nawet przed hotelem, chwycił za walizki i zamówił taksówkę. Na lotnisko. I pierwszym lepszym samolotem wrócił na Stary Kontynent.

To zdarzyło się jednak kilka lat temu, w czasach gdy – przynajmniej w Europie – palący z niepalącymi żyli w poszanowaniu swoich praw i w sporej symbiozie.

Anna Szulc Przekrój