Mięso i wrony, czyli Happiness

Sztuka współczesna ma to do siebie, że nie ważne, czy ocenia się ją dobrze, czy źle – ważne, że w ogóle się ją ocenia. Jeżeli odbiorcy nie zrozumieją tego, co autor miał na myśli tworząc to, co stworzył, to nic strasznego się nie dzieje. Zawsze można powiedzieć, że właśnie w tym tkwi sens całej sztuki, utworu, przedstawienia, projektu, czy czegoś, co artyści szumnie nazywają „performance”.„Happiness – audio-video live performance” to jeden z punktów programu tegorocznego festiwalu Firmament. I dla mnie nic poza tym. Nie zrozumiałam tego „wydarzenia”, nie odczułam go w żaden sposób, nie wzbudziło we mnie żadnych większych emocji (może poza chwilową obawą przed nożycami, ponieważ siedziałam w pierwszym rzędzie), nie dotarł do mnie przekaz autorów-twórców ani artystów-wykonawców. I wreszcie – żadnego rodzaju szczęście nie wypełniło mojego wnętrza, a uśmiech na twarzy mogłoby wzbudzić chyba tylko drzewko zrobione ze słoniny. Mogło, ale nie wzbudziło.

Dla mnie projekt Happiness to tylko: przycinane drzewka, Karaz śpiewający o wronach, zbyt dużo czasu poświęcająca na dbanie o siebie kobieta, malarz-ćpun i uzdrowiona noga tancerki. Każda ze scen była na swój sposób ciekawa, wymagała na pewno wiele pracy, ale w całość się one nie łączyły. Dla mnie symbolem szczęścia nie są „wrony bez ogona” wyliczane przez wokalistę, ani idealnie pomalowane paznokcie, ani wypalony skręt, a już na pewno nie drzewo zrobione z surowego mięsa.

Happiness – audio-video live performance. Firmament Festiwal 2008.

Być może ta sztuka miała dawać szczęście osobom ją tworzącym – mogę mieć tylko nadzieję, że dała.

A żeby nie było cały czas tylko na „nie”, to ogromny plus za wizualizacje i dźwięk – tworzyły wspaniałą oprawę dla całości� żałuję, że szukając szczęścia w kreacjach aktorów nie mogłam więcej uwagi poświęcić temu tłu.

Dorota Kurpios

——————————————




Galeria zdjęć z festiwalu