Nie masz ochoty stać w kolejce w urzędzie, banku i bibliotece? Szkoda ci czasu, a musisz dostarczyć przesyłkę na drugi koniec miasta? Teraz to już nie problem. Kielce dołączyły do największych miast w Polsce, od dziesięciu dni również po ulicach naszego miasta śmigają kurierzy na rowerach.– Pomysł zrodził się już osiem lat temu. Wtedy jednak nie miałem pieniędzy na rozpoczęcie i prowadzenie takiej działalności. W międzyczasie otworzyłem inną firmę, dzięki niej stanąłem na nogi i mogłem zrealizować młodzieńcze marzenie – zdradza Karol Jakubiuk, współwłaściciel firmy pod swojską nazwą CKKurierzy. Dodaje, że skłoniło go do tego również coraz bardziej zakorkowane miasto.
Firmę kurierską prowadzi wspólnie z kolegą. Zatrudniają trzech kurierów, docelowo ma ich być piętnastu. Działają nie tylko w samych Kielcach. Jak potrzeba, kurierzy dotrą też do Borkowa i Chęcin. Na rowerach przewiozą wszystko, co na rowerze się zmieści: paczki, dokumenty i kwiaty, drobne zakupy. Ale gotowi są też wyręczyć chętnych w drobnych czynnościach, na przykład mogą nadać i odebrać przesyłkę na poczcie, kupić bilet PKP czy PKS, załatwić za nas sprawy w urzędach i bankach, a nawet oddać książki do biblioteki czy płyty i filmy do wypożyczalni.
– Chcemy się też zająć dostarczaniem leków. Jest to jednak dość skomplikowane, bo potrzebujemy specjalnego sprzętu do ich przewożenia. Mimo to myślę, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni będziemy mogli uruchomić i tę usługę – zapowiada Jakubiuk.
Kurierami są studenci, którzy jeżdżą na własnych rowerach, dziennie robią od 30 do 50 kilometrów. – Na razie bardzo boli mnie krzyż od siedzenia na siodełku, ale się tym nie martwię, bo traktuję to jako ostry trening. Moje hobby to jazda szosowa rowerem – mówi Adam Łukasik. Podkreśla, że ta działalność na razie wzbudza dużą ciekawość. Pracę kuriera wykonuje w wolnym czasie, bo uczy się na studiach dziennych.
W zależności od strefy (pierwsza obejmuje ścisłe centrum, druga – dalsze osiedla, m.in. Barwinek i Uroczysko, trzecia – skrajne dzielnice m.in. Białogon, Dyminy) i standardu usługi różny jest koszt i czas dostarczenia przesyłki. I tak za paczkę do 5 kilogramów klienci firmy zapłacą od 6 do 24 zł, a czas dostarczenia pakunku wyniesie od 30 minut do 3 godzin. Za większe przesyłki oraz za załatwienie formalności w banku, na poczcie i za zakupy trzeba dopłacić.
– Możliwe jest też podpisanie umowy na dostarczanie 15-20 przesyłek miesięcznie. Wtedy obowiązuje jedna stawka i zapominamy o podziale na strefy – mówi Jakubiuk.
Kuriera można zamówić telefonicznie, przez SMS, GG, a wkrótce też on-line na stronie internetowej firmy www.ckkurierzy.pl/
– Za naszych klientów jesteśmy w stanie zrobić niemal wszystko – zapewnia Jakubiuk.
* * *
Kurierzy rowerowi w stolicy
– nie dla sofciarzy
Dla kogoś z boku wygląda to jak zabawa, faceci na rowerach rozwożą paczuszki. Dla nas to życie – mówią kurierzy rowerowi. W stolicy działa kilkadziesiąt firm, które rozwożą i doręczają listy i pakunki. Kurierzy na rowerach to elita – nie boją się godzin szczytu ani jednokierunkowych ulic. Zaparkują wszędzie, prześlizgną się przez każdy korek. W stolicy jest ich siedemdziesięciu. Większość zatrudnia firma X-press Bikers, po kilku mają MasterLink i Stolica. Najwytrwalsi z nich jeżdżą dwa, trzy lata. Dzień w dzień, po kilkadziesiąt kilometrów. Z rowerów zgania ich reumatyzm i coraz częstsze kontuzje.
Undergroundowy kurier
– Nie ma subkultury kurierów – twierdzi Bocian, kurier z firmy X-press Bikers. – Ale jest subkultura rowerowców. Kurier to trochę wyższy stopień w tym środowisku – jesteś zawodowcem, dla pieniędzy robisz to, co inni dla relaksu. Sami nazywają się bajkerami [od angielskiego bike – rower]. Wszyscy noszą się tak samo: obcisłe spodnie, kurtki z goreteksu, kolorowe chustki na szyjach. Nawet najstarszy z nich, 65-letni Robert, który w lecie pracuje na koparce, a kiedy ziemia zamarza, wozi paczki rowerem. Większość ma kolorowe włosy i kolczyki. Dlatego menedżer firmy X-press Bikers Krzysztof Legucki w marynarce i krawacie wygląda wśród swoich pracowników jak postać z innego świata. Nie ma wśród nich żadnej dziewczyny. – Kiedyś były nawet trzy, ale wymiękły. – mówią kurierzy.
Zawodowy bajker na siodełku wytrzymuje zwykle nie dłużej niż półtora roku. – Później wykańczają cię choroby zawodowe: reumatyzm, kontuzje kolan. Dziewczyny się szybciej wykruszają – mówi Bocian.
Kurier z Warszawy
Bajkerzy nie chcą, żeby używać ich imion i nazwisk. Wolą pseudonimy: Bocian, Ziele, Batman, Pepe, Zbolały, Źrebak, Słoniu, Kudłaty. W środowisku każdy wie, o kogo chodzi. To, co poza środowiskiem, nie jest dla nich ważne. – Jeśli gwiżdżesz na wiatr, na kosmiczny mróz i nie boisz się autobusów, to się nadajesz – mówią bajkerzy. Oprócz odwagi potrzebna jest kondycja, bo Warszawa jak żadne inne miasto potrafi dać w kość. Wszystko przez Wisłę. – Trafisz kurs z Wilanowa do Wawra i leżysz. W linii prostej kilka kilometrów, ale nie ma mostu – mówi Ziele. – Można się zapedałować na śmierć. 100, 150 kilometrów dziennie to dla bajkera żaden wyczyn. Zimą kilkadziesiąt kilometrów na rowerze zamienia kuriera w sopel. – Nie jest tak źle. W prawie każdej firmie są dobre dusze, które częstują gorącą herbatą – mówi Czarek. – Po kilku kursach już nas poznają i chyba lubią. Można się poczuć jak playboy, bo często panie zamawiają nie tylko przesyłkę, ale życzą sobie, żeby ją zawiózł konkretny kurier. Zwłaszcza w lecie, kiedy jeździmy lżej ubrani. – Biorą się na zgrabne łydki w połyskującym nylonie – śmieje się Ziele, kurier z tej samej firmy.
Doręczyć i przeżyć
Ubłoceni, w fantazyjnych kaskach, okularach, ochraniaczach na łokciach i goleniach, kurierzy wyglądają jak rycerze z komiksów. – To konieczność – wyjaśnia Bocian z X-press Bikers. – Bez tego każda kraksa może się skończyć tragicznie. To niebezpieczna praca. Według niego warszawscy kierowcy nie patyczkują się z bajkerami. – Spychanie na chodnik to ulubiona zabawa kierowców autobusów – narzeka Bocian. – Trzeba mieć oczy wokół głowy, żeby doręczyć przesyłkę i przeżyć. Trzeba być twardym. – Sofciarze [ang. soft – miękki] nie mają szans – przytakuje Ziele. W walce między kierowcami a kurierami przegranymi są zawsze kurierzy. Kiedy samochód zajeżdża drogę, rower ma tylko jedna wyjście, uciekać. – Kurierzy w Stanach Zjednoczonych radzą sobie inaczej. Do obrony zawsze pod ręką mają kawałek łańcucha – śmieje się Bocian.
Kurs do Górnego Zambezi
Jacek, operator łączności w X-press Bikers, kilka lat temu wypadek przy pracy przypłacił urazem kręgosłupa. Teraz siedzi przed komputerem i przez krótkofalówkę kontroluje pracę kurierów. Nie narzeka: – Mam czuły słuch, jestem perkusistą. To pomaga przy rozsyłaniu kurierów po mieście: Przy złej pogodzie przez krótkofalówki ledwo co słychać. Ja słyszę zawsze. Każdy kurier wozi na ramieniu krótkofalówkę. Dzięki radiu bez przerwy jest w kontakcie z bazą, która wysyła go na trasy w różnych częściach miasta. Te najbardziej odległe od centrum (i najbardziej męczące) bajkerzy nazywają po swojemu: okolice Jabłonnej to Górne Zambezi, Zielonka to Greenpoint, Wołomin to Wyoming. Ci, którzy ociągają się ze zgłoszeniem do operatora, mogą za karę trafić kurs na ulicę Wirażową. – To zadupie – narzekają.
Dowieźć papugę
Do firmy kurierskiej przychodzi się z własnym rowerem. – Lepiej, żeby nie był najdroższy – radzi Ziele. – Przy tak wariackiej jeździe po mieście co chwila trzeba płacić za nowy łańcuch, klocki hamulcowe, kasetę wielotrybu. Dużo się jeździ, a sprzęt się zużywa. Żeby jazda była bezpieczna, trzeba dbać o rower. Kiedy robi się mokro, hamulce nie wytrzymują dłużej niż pięć dni. Zarabiają od 1,5 tys. zł do 3 tys. zł. Pracują pięć dni w tygodniu. Co robią po pracy? – Jak masz siłę, to naprawiasz rower. Jak nie masz siły, wypijasz piwo i idziesz spać – wyjaśnia Bocian. Wielu z nich w weekendy zaocznie studiuje. Nie szukają innej pracy, nie szukają innego hobby. Ich znajomi sami jeżdżą na rowerach. – Dla nas rower jest jak religia. To idealny układ, połączyć pracę z przyjemnością – mówi Bocian. – I odpowiedzialność – za każdą przesyłkę odpowiadamy finansowo. Przyznaje jednak, że w tej poważnej pracy miewa chwile radości. – Furorę zrobiła u nas papuga, którą razem z klatką kurier musiał przewieźć na własnych plecach przez całe miasto.
Wojciecha Cieśla/Gazeta Stołeczna
Monika Rosmanowska Gazeta Wyborcza