Maria Peszek, córka aktora Jana Peszka, popularnością powoli dogania swojego słynnego ojca. Jej debiutancki album Miasto Mania już jest platynowy. Na rynek trafiło właśnie nowe wydawnictwo, z nieco fizjologicznym tytułem Mania Siku.Platyna z niszy
Rzadko się zdarza, szczególnie w Polsce, żeby niszowy produkt, jakim bez wątpienia jest Miasto Mania, osiągnął tak duży sukces. W ciągu kilkunastu miesięcy debiutancki krążek córki Peszka osiągnął status platyny, sprzedając się w nakładzie ponad 30 tysięcy egzemplarzy.
Płyta, mimo stylowego melanżu, jest wyjątkowo spójna brzmieniowo. Gatunki są tu ze sobą smacznie wymieszane, tworząc ciekawą, mimo wszystko nowoczesną mieszankę. Ani to pop, ani reggae, ani punk, ani funk. I to chyba największa zaleta tego krążka.
Jest tak eklektyczny, że aż oryginalny. Trudno doszukiwać się na nim śladów krakowskiej poetyckości, co tylko na dobre wyszło całości i przełożyło się na takie powodzenie projektu, jakiego nie spodziewała się chyba sama artystka.
Aranże są wysmakowane, nienachalne, cieszą ucho w równym stopniu, co wokalne „maski” Marysi. Można odnieść wrażenie, że Mania świadomie powściąga swój wokalny temperament. Najczęściej zmysłowo szepcze, w niewielu kawałkach śpiewa pełnym głosem. Dopiero podczas koncertu pozwala sobie na popuszczenie cugli, bawiąc się głosem jak rasowa wokalistka. Miejscami przypomina to nawet wokalne eksperymenty Urszuli Dudziak.
Bardzo osobiste teksty przesiąknięte są erotyzmem, nostalgią, ale też niepozbawione humoru, a nawet wulgaryzmów.
Pieprzę cię miasto, jesteś jak stare ciasto
Miasto-pasożycie, pieprzę cię nad życie
To nawiązanie do słynnej piosenki Edyty Geppert dobrze obrazuje podejście Mani do materii muzycznej. Jest osłuchana, dobrze orientuje się w tym, co dzieje się obecnie w muzyce, ale też zna tradycję. Wyraźnie jednak odcina się od niej na rzecz twórczego buntu. Niewątpliwym atutem tego krążka są właśnie świetne teksty, nie ustępujące stylem i pomysłowością najlepszym polskim wzorom.
Nie mam czasu na seks,
a tak bardzo chciałabym mieć
nie mam czasu na kochanie,
na pieprzoty, całowanie…
Muzycznie na płycie można się doszukiwać wpływów choćby twórczości Moloko (np. w kawałku Ćmy) czy Anji Garbarek (Sms), ale wyglądają one raczej na inspiracje niż zamierzone działania. Te podobieństwa nie przeszkadzają jednak w odbiorze materiału, raczej dobrze świadczą o młodej Peszkównie,
która szuka swojej drogi muzycznej, twórczo przenosząc doświadczenia innych na własne podwórko.
Za projekt Miasto Mania Maria Peszek została m.in. laureatką „Wdechu” „Gazety Co jest Grane” i „Fenomenu” „Przekroju”.
Na żywo
Miasto Mania w założeniu była projektem multimedialnym. Trasa koncertowa promująca krążek zahaczyła o ponad 50 miejsc w całej Polsce. Artystka wystąpiła też ponad 70 razy w Fabryce Trzciny. Projekt został zaprezentowany także pod koniec września podczas Dni Kultury Polskiej w Budapeszcie.
Przygotowanie aktorskie Marii Peszek szczególnie słychać (i widać) właśnie na koncertach. Na scenie zmienia się w dzikie zwierzę. Szaleje, biega, skacze, kładzie się na brzuchu, robi miny, wygina się. Ta ekspresja dodaje jej tekstom drugiego dna, a całość przedstawienia nabiera smaku awangardowego performance’u. Dobrze też podkreśla charakter miejskiego zgiełku, do którego nawiązuje płyta. Wokalistka pomysłowo wykorzystuje różne rodzaje oświetlenia, w tym proste, tanie zabawki dla dzieci, które na scenie nabierają wręcz znaczenia symboli. Inne znaki to świecące piktogramy: telefon, samolot, znak zapytania, serce, strzałka. Mijamy je codziennie na ulicach, często nie zauważając. Młodzi muzycy, którzy towarzyszą Peszkównie w trasie, imponują kreatywnością, techniką, a przede wszystkim prostotą używanych środków. Wszystkie te elementy składają się na to, że każdy z koncertów Mani to małe wydarzenie.
Japoński tytuł
Wydawałoby się, że te kameralne piosenki, śpiewane czasem z towarzyszeniem tylko jednego instrumentu, nadają się tylko do wykonywania w teatrach lub małych klubach. Tymczasem Maria Peszek świetnie radziła sobie również na dużych scenach. Na festiwalu Open’er występ jej grupy oglądało blisko 5 tysięcy osób. Koncertowe aranże są zdecydowanie bardziej
dynamiczne niż na płycie, więcej też w nich improwizacji, czasami zahaczających nawet o free jazz.
Pod koniec listopada do sklepów trafił podwójny krążek Marii Peszek Mania Siku. Wytwórnia sugerowała, żeby zmienić ten nieco infantylny tytuł, choćby na jakiś japoński, ale okazało się, że w tym języku słowo „siku” znaczy… „siku”. I tak już zostało.
Wydawnictwo, poza pierwszą płytą, zawiera cztery utwory koncertowe nagrane w warszawskim klubie Punkt i dwa premierowe kawałki, zarejestrowane w domowym studio klawiszowca grupy. Na drugim krążku zmieścił się także krótki film dokumentalny Chwil w reżyserii Roya. Składają się nań mniej lub bardziej prywatne chwile z życia Mani z okresu ostatniego roku. No i mamy tu jeszcze dwa teledyski do piosenek Moje Miasto i Nie Mam Czasu na Seks, oba nagrodzone „Yachami”.
Nagła popularność może zmienić. Zmieniła się też Maria Peszek. Pokazała, że jest nie tylko zdolną młodą aktorką, ale i charyzmatyczną wokalistką z pomysłem na dalszą twórczość. Powodzenie jej pierwszej płyty, poparte rewelacyjnymi koncertami, dobrze wróży na przyszłość. Choć Mania Siku wygląda na ewidentną przedświąteczną „zapchajdziurę”, daje ciekawy obraz rozwoju i wewnętrznej przemiany córki znanego ojca.
A wiadomo nie od dzisiaj, że sława ojca może przytłaczać. Najlepszym przykładem jest kariera muzyczna Rafała Olbrychskiego. Jego założony w 1987 roku zespół The Reds zabłysnął na krótko na firmamencie, robiąc trochę zamieszania w polskim show-biznesie. Jednak mało oryginalna formuła grupy (inspiracje angielskim graniem gitarowym) nie wystarczyła, by na dłużej zaistnieć na scenie. Próba reaktywowania zespołu po jedenastu latach zakończyła się fiaskiem.
Ciekawe jak z tą nagłą popularnością poradzi sobie młoda Peszkówna?
Dariusz Klimczak/o2.pl