Cała kupa Kononowiczów

Polska polityka to kabaret – jeśli ktoś miał co do tego wątpliwości, to Krzysztof Kononowicz ostatecznie powinien je przekreślić. Jednym wystąpieniem, umiejętnie zaprezentowanym w Internecie, spokojny hodowca trzody chlewnej z Białegostoku wdarł się na parnas polskiej popkultury.Gry o Kononowiczu, proste samplery umożliwiające tworzenie z fragmentów jego wypowiedzi utworów pseudo hip-hopowych, aukcje legendarnego swetra, wizyty samego kandydata w telewizji i radiu oraz artykuły prasowe – to tylko nieliczne przejawy kultu. Polski wyborca czekał na kogoś takiego: na osobę, która swym bezpretensjonalnym wdziękiem pobije polityków. Trafił się Kononowicz.

Niektórzy jęczą że to prowokacja skrajnej prawicy, ponury żart, a wreszcie załamują ręce, pocieszając się, że to ewenement. Nic bardziej mylnego. Kononowicz nie jest przykładem tzw. folkloru politycznego, ale prostym przełożeniem pewnej metody lansu na świat polityki. Błędem jest przede wszystkim stwierdzenie, że Kononowicz był pierwszy. Przeciwnie. Można wyliczyć ich miliony. Wystarczy kilku.

Duchowym ojcem wszystkich Kononowiczów świata jest „Screaming” lord Such, Brytyjczyk, podobno prawdziwy arystokrata, działacz polityczny i muzyk – jego pseudonim wziął się z charakterystycznego sposobu śpiewania. Dziś jest uważany za prekursora punka; jako jeden z pierwszych muzyków nosił długie włosy i miał rękę do współpracowników – grał z Jimmym Page’em, Ritchie’em Blackmore’em, perkusistą The Who Keithem Moonem. Wpływy z koncertów i tantiem wystarczały na finansowanie dziwacznej politycznej kariery, która prawdopodobnie zainspirowała skecz o partii głupków Monty Pythona.

Głosuj na szaleństwo – wiesz, że to ma sens to hasło wyborcze założonej w 1963 roku Teenage Party (dziś Official Monster Raving Loony Party – Oficjalna Potworna Partia Skończonych Świrów), której lord Such prezesował przez lat czterdzieści. Czyni go to zresztą politykiem najdłużej pozostającym na czele partii w całej Wielkiej Brytanii. Program zawierał zbiór nonsensów w rodzaju likwidacji stycznia i lutego celem skrócenia zimy, antycypując jednak niektóre pomysły, które wprowadzono potem w zmodyfikowanej formie (paszporty dla zwierząt).
Barwność i nieograniczona wyobraźnia nie pomogły lordowi i jego kompanom przekroczyć progu wyborczego. Lord Such, jak wielu innych wesołków, wpadł w depresję. Po śmierci matki popełnił samobójstwo.

Z kolei we Francji kariery politycznej spróbował komik Coluche, znany z filmu Skrzydełko czy nóżka, gdzie wystąpił z Louisem de Funes. Coluche miał w sobie coś z anarchisty. Wiele lat borykał się z alkoholizmem, a w wojsku trafił do więzienia za niesubordynację. Zasłynął, uzasadniając kandydowanie w wyborach – inni kandydaci mieli być bardziej śmieszni od niego. Drażnił nieustannie francuską lewicę, zakochaną we wszystkim, co czerwone: (Kanapka w ZSRR to jedna kartka na szynkę pomiędzy dwoma kartkami na chleb. (…) Gagarin był największym pechowcem. Po okrążeniu ziemi wrócił do Związku Radzieckiego). W podobny sposób odpierał zarzuty o rasizm (Nie jestem rasistą, mój pies jest czarny) i to jemu przypisuje się słynne powiedzenie: kapitalizm to wyzysk człowieka przez człowieka, a socjalizm wprost przeciwnie. W odróżnieniu od lorda Sucha, Coluche otrzymał w sondażach kilkunastoprocentowe poparcie, spotkał się z szykanami, a nawet próbami zastraszenia. Żart przestał być więc żartem i komik kandydowanie odpuścił. Clouche zginął w 1986 roku w wypadku samochodowym, ale jego stowarzyszenie na rzecz bezdomnych „Restauracje serca” działa do dziś.

Współcześnie kontrkandydatem dla prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza jest tamtejsza gwiazda komedii Benjamin Rousseo. W odróżnieniu od Clouche i lorda Sucha, wydaje się poważnie traktować swoje kandydowanie, choć sondaże odmawiają mu szans na zwycięstwo, za to wypowiedzi odnośnie Cháveza wyglądają na żywcem wyjęte z repertuaru kabaretowego: Obaj jesteśmy brzydcy, mamy kręcone włosy i pochodzimy z nizin społecznych – mówi, zapominając, że różnica kryje się w wynikach sondaży, nie dających mu żadnych szans na zwycięstwo.

Osobną grupą są aktorki porno, rozumiejące działalność polityczną jako rozsądną zmianę zawodu lub po prostu działalność promocyjną. Do pierwszej grupy zalicza się najsłynniejsza z nich Ilona Staller, znana powszechnie jako Cicciolina. Ta Włoszka węgierskiego pochodzenia, odniósłszy sukces jako aktorka w filmach dla dorosłych, związała się z partią Zielonych, a w 1987 roku została deputowaną do parlamentu, otrzymując 20 tysięcy głosów. Jej program, standardowy dla lewicy (promocja wolności i edukacji seksualnej, zgoda na seks w więzieniach, zniesienie kary śmierci), z wątkami ekologicznymi (blokada badań nad energią atomową i eksperymentów na zwierzętach), rozwinął się twórczo w jej projektach ustaw. Postulowała zakazanie produkcji i sprzedaży broni i wprowadzenie wychowania seksualnego do szkół (nowość w latach osiemdziesiątych), popierała ponowne zalegalizowanie prostytucji i burdeli oraz zbudowanie specjalnych parków i domów, gdzie zakochani mogliby bez przeszkód uprawiać seks. Sama zadeklarowała się, że pójdzie do łóżka z Saddamem Husajnem, żeby uratować pokój na świecie.

Jedni się nią zachwycali – Fellini twierdził, że Cicciolina jest „marzeniem sennym” Włochów, odwołując się do psychologii Freuda i Junga, z kolei dziennikarz watykańskiego pisma „Osservatore Romano” był przekonany, że pornoposłanka jest agentką radzieckich służb specjalnych. Rosjanie też się cieszyli, przypisując jej
na łamach „Prawdy” większe zasługi dla sprawy niż działaczom Włoskiej Partii Komunistycznej.

Sama Cicciolina złożyła mandat poselski w proteście przeciwko atakowi na Irak, ale z założonym przez siebie ugrupowaniem, Partią Miłości, nie odniosła już sukcesu. Próba kandydowania na prezydenta Monzy zakończyła się skandalem związanym z fałszowaniem podpisów na listach wyborczych. Próbowała też kariery muzycznej, a nawet powrotu do branży erotycznej, ale do dzisiaj zastrzega się, że w polityce nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Amerykańską kontynuatorką linii wyznaczonej przez Cicciolinę była Mary Carey, aktorka porno i konkurentka Arnolda Schwarzeneggera do fotela gubernatora Teksasu. W wywiadach nie ukrywała, że sam pomysł kandydowania wyszedł od jej wytwórni filmowej. Obiecywała wymienić broń na filmy pornograficzne i zainstalować kamery internetowe w swoim biurze, gdy już zostanie wybrana. Jako posiadaczka naturalnego biustu domagała się opodatkowania silikonowych implantów, choć sama już po przegranych wyborach piersi sobie poprawiła.

Po przegranej w wyborach zapowiadała kontynuowanie kariery politycznej, rozważała nawet
ubieganie się o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych. Obecnie zajmuje się matką, która po skoku z czwartego piętra podlega długiej i trudnej rehabilitacji.

Polacy też potrafili, i to na długo przed Kononowiczem. Nadawany jeszcze w latach osiemdziesiątych program „Skauci Piwni” z Januszem Rewińskim w roli niezapomnianego druha Borygo dał początek Polskiej Partii Przyjaciół Piwa. Podobnych żartobliwych tworów politycznych była cała masa, ale to właśnie prowadzona przez Rewińskiego PPPP wprowadziła 16 posłów do parlamentu. Szli po władzę pod hasłem Jak wypijesz jedno, drugie, trzecie piwo, to będziesz chodził trochę krzywo, a po gorzale nie pójdziesz wcale. W programie partii propagowano właściwą kulturę picia ulubionego przez członków partii napoju. Wymiar polityczny nowej partii okazał się skromny, natomiast skład klubu poselskiego wyglądał z dzisiejszej perspektywy imponująco.

Oprócz Rewińskiego, z ramienia piwnej partii posłował Krzysztof Ibisz, dzisiaj popularny prezenter telewizyjny i gospodarz niezliczonych talk-showów. Mandat zdobył Adam Halber, działacz kulturalny z czasów PRL-u, zajmujący się zasiadaniem w komisjach weryfikacyjnych dla prezenterów dyskotekowych, których dzisiaj nazwalibyśmy DJ-ami. Habler wylądował później w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji i to on właśnie był autorem słynnego SMS-a odczytanego przez 
Jana Rokitę. Ostatnie zdania tej wiadomości brzmiały chwała nam i naszym kolegom. Ch..e precz. Możemy więc przyjąć, że Halber specyficzne poczucie humoru zachował.

Zupełnie inaczej potoczyły się losy głównego przeciwnika Rywińskiego w partii piwoszy, Leszka Bubla. Nawet partiom stworzonym dla żartu zdarzają się rozłamy, w tym przypadku piwosze rozpadli się na Małe Piwo i Duże Piwo, choć Rewiński powtarzał, że piwo nie jest ciemne ani jasne, lecz po prostu smaczne. Sam Bubel kandydował na prezydenta RP w 1997 roku, posiłkując się nacjonalistycznymi i antysemickimi hasłami, próbował też wprowadzać do kampanii elementy humorystyczne. Jest znany jako wydawca serii książeczek „Poznaj Żyda” i dwutygodnika „Samoobrona – gazeta ogólnopolska”, mającego z partią Leppera tyle wspólnego, że zaciekle ją krytykuje. Przejął również historyczną nazwę Stronnictwo Narodowe i poczuł się prezesem najstarszej polskiej partii politycznej. Niedawno Bubla odwieziono na badania psychiatryczne. Kariera Polskiej Partii Przyjaciół Piwa skończyła się więc piwnym kacem, który, jak to kac piwny – był długi i bolesny.

Konkurentem Bubla w wyborach 1995 roku (wysyp dziwnych kandydatów był wówczas największy) stał się Kazimierz
Piotrowicz, z zawodu ślusarz brązownik, posługujący się tytułem doktora i producent energetyzujących wkładek do butów. W prezydenturze planował wykorzystać doświadczenia z branży, w której pracował: dołożę wszelkich starań w trosce o ZDROWIE polskich obywateli, polskich rodzin, całego polskiego społeczeństwa. Spowoduję zweryfikowanie i wprowadzenie do codziennej praktyki klinicznej tanich, prostych i skutecznych metod leczenia, które dziś są odrzucane przez ortodoksyjną część pracowników służby zdrowia. Podczas programu wyborczego ze swoim udziałem odmówił odpowiedzi na pytania dziennikarzy i komentatorów politycznych,
rozrysowując na tablicy swoją własną wizję ustroju państwa, opartą na ekspertach i woli ludu.

Przegrawszy wybory, Piotrowicz procesował się z Izbą Lekarską, a samych członków lekarskiego samorządu nazywał gangsterami. Kwestionowano jego tytuł doktora, zdobyty na Międzynarodowej Akademii Informacyjnej Procesów i Technologii, a także paramedyczne metody, którymi się posługiwał. Z planów kandydowania w 2005 roku wycofał się w obawie przed upolitycznieniem swojego procesu, namawiając zarazem swoich zwolenników, by głosowali na kogo tylko mają ochotę.

Część – ale tylko część – tych przedziwnych kandydatur można wytłumaczyć interesem osobistym. Piotrowicz być może próbował rozpropagować wkładki do butów, które produkował, a Mary Carey promowała filmy z własnym udziałem. Niektórzy – jak Rewiński – żartowali, ale większość miała śmiertelnie poważny stosunek do siebie i własnego kandydowania.

Powinniśmy uznać ich dziwność jako część dziwności świata. W końcu raz na jakiś czas rodzą się byczki o dwóch głowach, a kamień turla się pod górę zamiast odwrotnie. Ale liczba głosów oddanych na Kononowicza świadczy nie tylko o tym, że wyborcy próbują wykazać się poczuciem humoru, drwiąc, w gruncie rzeczy, z zagubionego człowieka. Po prostu potrzebują odmienności i to jej zaczynają ufać.

Łukasz Orbitowski & Jarosław Urbaniuk, www.02.pl