Rebeliant

Musical o bohaterze, dzięki któremu naród hinduski powstał przeciwko brytyjskim ciemiężcom. XIX wiek w Indiach to rządy podległej monarchii brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej.Ta militarno-handlowa organizacja sprawowała władzę totalną i z czasem, przynajmniej jak to wynika z filmu, coraz bardziej uciążliwą i wreszcie okrutną. Brytyjczycy nie przestrzegali religijnych obyczajów Hindusów. Wielu z nich traktowało tubylców jak gorszych „czarnuchów”. Wyjątkiem był szlachetny rudowłosy kapitan, William Gordon (Toby Stephens). Zbratał się z Mangalem Pandey’em (Aamir Khan), sipajem z podległego mu oddziału. Hindus, z początku dzielnie znoszący krzywdy i upokorzenia, stanął na czele pierwszego z szeregu powstań, które po niemalże stu latach doprowadziły do ogłoszenia niepodległych Indii.

Jak to w kinie bollywoodzkim, więcej tu radości niż wzniosłego dramatu. To, co u nas byłoby nie do pomyślenia – wyobraźcie sobie chociażby wesoły musical o Powstaniu Styczniowym – w Indiach jest normą. Pomiędzy scenami katowania i rozstrzeliwania niepokornych Hindusów, mamy śpiewy okraszone układami choreograficznymi niczym z teledysków Madonny czy Britney Spears.

Film skrojony jest na zachodnią miarę, nie tylko pod względem dynamicznych zdjęć i gwałtownie ciętego montażu, również scenariusz jest poprawny politycznie. Tubylcy są niewinni, zaś biali dzielą się na złych i dobrych sahibów tak, aby zadowolić zarówno widza o białej, jak i śniadej skórze.

Jeśli nie lubicie tego typu przeżyć, wyda Wam się to sztuczne i kiczowate. Jeśli lubicie kino bollywoodzkie, będziecie zachwyceni feerią barw, radością muzyki i przepyszną orientalną egzotyką.

www.wirtualnemedia.pl